[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w ręce władz.
Pani de Franval, która postanowiła nie mieć przed córką żadnych tajemnic, pokazała jej
natychmiast ten list. Eugenia popatrzyła uważnie na matkę i zapytała spokojnie, jak zamierza
postąpić wobec tych smutnych nowin.
Nie wiem odpowiedziała z wahaniem pani de Franval. Prawdą jest, że tutaj na nic się
nie przydajemy. Czy pomoc moja nie byłaby dla twego ojca o wiele użyteczniejsza, gdybym
poszła za radą swej matki?
Ty decydujesz, mamo odrzekła Eugenia ja mam obowiązek słuchać cię we wszyst-
kim, możesz być pewna że będę posłuszna...
Powiedziała to jednak tak oschle, że pani de Franval zrozumiała, iż rozwiązanie takie nie
podoba się córce; odrzekła więc, że jeszcze zaczeka, a tymczasem odpisze pani de Farneille;
Eugenia może być pewna, że jeśli uchybi nakazom męża, to jedynie wtedy, gdy przekona się
ostatecznie, iż będzie mu bardziej pomocna w Paryżu niż w Valmorze.
Minął drugi miesiąc, Franval pisywał stale do żony i córki i otrzymywał od nich listy jak
najbardziej go zadowalające, gdyż w jednych dostrzegał zupełną uległość wobec swych ży-
czeń, w drugich zaś niewzruszoną stałość i gotowość popełnienia zamierzonej zbrodni, skoro
tylko wymagać będzie tego sytuacja albo gdy pani de Franval zacznie ulegać naciskowi swej
matki. Jeśli zaś pisała Eugenia w jednym z listów twoja żona będzie nadal lojalna i
szczera, a przyjaciele w Paryżu doprowadzą twoje sprawy do szczęśliwego końca, przekażę w
twoje ręce zadanie, którym mnie obarczyłeś, i sam go dopełnisz, gdy będziemy razem, a
uznasz to za stosowne; chyba żebyś znowu kazał mi działać i uważał to za konieczne; wów-
czas wezmę wszystko na siebie, możesz być pewny.
W odpowiedzi Franval raz jeszcze potwierdził to wszystko, co uprzednio nakazał córce.
Były to ostatnie listy, które między sobą wymienili. Następna poczta nie przyniosła od Euge-
nii żadnych wiadomości. Franval zaczął się niepokoić; kolejny kurier również nie przywiózł
66
listu; Franval wpadł w desperację, jego żywe usposobienie nie pozwalało mu czekać. Zdecy-
dował się pojechać osobiście do Valmoru i przekonać się, jakie były powody tego milczenia,
które tak okrutnie go niepokoiło.
Wyruszył konno razem z wiernym służącym. Zamierzał przybyć do zamku następnego
dnia, jeszcze pod osłoną nocy, aby uniknąć rozpoznania. Jednakże na skraju boru, który ota-
cza Valmor i łączy się od wschodu z Czarnym Lasem, zatrzymało ich sześciu uzbrojonych
mężczyzn. Zażądali sakiewki... Złoczyńcy byli dobrze poinformowani, wiedzieli, z kim mają
do czynienia, wiedzieli również, że Franval, uwikłany w niebezpieczną aferę nie rusza się w
drogę bez dobrze wypchanego portfela i znacznej ilości złota. Służący stawił bandytom opór;
w chwilę potem runął bez życia pod kopyta swego konia. Franval zeskoczył z siodła ze szpa-
dą w dłoni, rzucił się na nędzników, zranił trzech, ale został obezwładniony przez pozosta-
łych. Zabrali mu wszystko, co miał przy sobie, choć nie zdołali wyrwać broni. Dokonawszy
rabunku złodzieje zniknęli w lesie. Franval próbował ich ścigać, ale bandyci pognali tak
szybko ze swym łupem i zrabowanymi końmi, że nie zdołał nawet zauważyć, w jakim kie-
runku się udali.
Zapadła ponura noc. Dął mrozny wicher, padał grad, wszystkie siły Natury zdawały się
jednoczyć przeciwko temu nieszczęśnikowi. Można by sądzić, że w niektórych wypadkach
Natura wzburzona zbrodniami człowieka, którego ściga swym gniewem, chce przygnieść go
przed ostatecznym unicestwieniem wszystkimi ciosami, jakie ma w swej mocy. Franval, w
podartym ubraniu, ze szpadą w dłoni, oddalał się śpiesznie od miejsca tragicznego wydarze-
nia i przedzierał w stronę Valmoru. Znał jednak słabo te okolice, w których przebywał dotąd
tylko raz jeden, zbłądził między ciemnymi ścieżkami tego wielkiego i obcego lasu...
Wyczerpany zmęczeniem, przygnieciony bólem, rozdarty niepokojem, smagany burzą,
upadł wreszcie na ziemię. Po raz pierwszy w życiu oczy jego zwilżyły się szczerymi łzami.
Wszystko sprzysięgło się, aby zdruzgotać mnie nieszczęsnego! zawołał. Ręka
Opatrzności przebiła cierpieniem moją duszę! Zwiedziony ułudą powodzenia nie znałem do-
tąd nieszczęścia... O ukochana, którą tak ciężko dotąd krzywdziłem, która w tej chwili jesteś
już może ofiarą mej zawziętości i okrucieństwa... żono uwielbiana! Czy świat cieszy się jesz-
cze twoim istnieniem? Czy ręka Opatrzności zdołała wstrzymać cios przeze mnie przygoto-
wany?... Eugenio, dziewczyno łatwowierna, niegodnie zwiedziona moimi haniebnymi pod-
stępami... czy głos Natury skruszył twoje serce, czy zapobiegł skutkom mojej namowy, a twej
słabości? Czy jeszcze jest czas? Czy mam jeszcze czas, Boże sprawiedliwy?
Nagle dobiegł go z dala posępny i majestatyczny dzwięk licznych dzwonów... Odbijając
się od niskiego sklepienia chmur przejmował jego duszę zgrozą. Zamilkł przerażony.
Co to? zerwał się z ziemi. Córko niegodziwa! Czy to już śmierć? Zemsta!? Czyżby
piekło dokończyło mego dzieła? Te dzwony... gdzie jestem? Skąd je słyszę? Dobij mnie. Bo-
że! Dobij występnego! A padając na kolana zawołał: Wielki Boże! dopuść, bym złączył
swój głos z błaganiem tych wszystkich, którzy w tej chwili wzywają twego zmiłowania! Wi-
dzisz me wyrzuty sumienia i moje cierpienie, przebacz, że cię dotąd nie znałem... Racz wy-
słuchać błagania... pierwszego błagania, które ośmielam się zwrócić ku tobie!
Istoto Najwyższa! Ocal cnotę, ratuj tę, która była twym najpiękniejszym obrazem na zie-
mi! Niechaj te dzwony... te straszne dzwony nie okażą się sygnałem zbrodni, która przejmuje
mnie przerażeniem!
Franval, niemal oszalały, nieświadomy, co czyni, powlókł się drogą, wyrzucając z siebie
bezładne słowa... Nagle usłyszał daleki tętent... ktoś zbliżał się ku niemu; wytężył słuch; dro-
gą pędził na koniu jakiś jezdziec.
Kimkolwiek jesteś zawołał Franval, rzucając się ku nadjeżdżającemu kimkolwiek je-
steś, zlituj się nad nieszczęsnym, zdruzgotanym przez cierpienie! Gotów jestem targnąć się na
swe życie! Pomóż mi, ratuj mnie, jeśliś człowiekiem i masz Boga w sercu! Ocal mnie przed
własnym moim obłąkaniem!
67
Boże! odpowiedział mu głos dobrze znajomy. To pan? Tutaj?! O nieba! Wstrzymaj
się!
I Clervil... gdyż był to właśnie Clervil, szlachetny kapłan uwolniony z więzienia Franvala,
którego los zesłał na pomoc nieszczęśliwemu w najtragiczniejszej chwili życia, zeskoczył z
konia i schwycił w objęcia swego zawziętego wroga.
A więc to ty księże wyszeptał Franval, przyciskając do piersi czcigodnego starca to
ty, wobec którego tak strasznie zawiniłem...
Niech się pan uspokoi! Proszę się uspokoić! Uwolniłem się od nieszczęść, które na mnie
spadły, nie myślę już i o tych, które pan na mnie ściągnął, skoro z woli bożej mogę służyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Diamentowe imperium Lindsay Yvonne Zdrada, miĹoĹÄ i diamenty06
- Diamentowe imperium 06 Lindsay Yvonne Zdrada, miĹoĹÄ i diamenty
- Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 08 MiĹoĹÄ ci wszystko wypaczy
- 007._Cartland_Barbara_ _NajpiÄkniejsze_miĹoĹci_07_ _Znudzony_pan_mĹody
- 10. Price Maggie Intryga i miĹoĹÄ Przedmiot poĹźÄ dania
- Cartland Barbara NajpiÄkniejsze miĹoĹci 181 W ukryciu
- Millman Dan Droga miĹujÄ cego pokĂłj wojownika
- Chang Eileen MiĹoĹÄ jak pole bitwy
- 104. Anderson Caroline Dozgonna miĹoĹÄ
- Hannay Barbara Taniec miĹoĹci
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ekonomia-info.htw.pl