[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyraz zatroskania, może nawet smutku. - O ile potrafię swobodnie poruszać się na arenie politycznej i dbać o
dobro publiczne, 0 tyle ria gruncie śpraW Osobistych radzę sobie znacznie mniej sprawnie. - Wydawał się
szczerze zawstydzony. - Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja. - Ujął jej lewą dłoń i spojrzał na nówy
pierścionek zaręczynowy. - Mani nadzieję, że tym razem spotkałaś właściwą osobę.
Annabellę dosłownie oniemiała, gdyż Steven nigdy nie otwierał się przed nikim i nie zdradzał swoich uczuć.
Przed nią rówńiez nie, choć stanowili parę prżez ponad rok. Dopiero teraz zaczęło do niej powoli docierać, że
ich narze-czeństwo było... co najmniej dziwne.
- Szczęściarz z tego Garreta - zauważył już swoim normalnym głosem. - Mądrze zrobił, nie marnując czasu.
No dobrze, zbieram się. Wpadłem tylko po to, żeby ci złożyć moje najserdeczniejsze gratulacje. Wiedz, że
zawsze myślę o tobie jak najlepiej i życzę Ci wszystkiego, co najlepsze. A gdyby jakimś trafem nie wyszło z
Garretem...
- Urwał zdanie w połowie, pozwalając Annabellę domyślić się dalszego ciągu.
118
POKOCHA MIAOZ
Ona jednak zrozumiała już, że Steven w ogóle nie wchodził w rachubę. Teraz wiedziała, że pragnęła widzieć
u swego boku kogoś zupełnie innego - oddanego przyjaciela, a zarazem namiętnego kochanka. Gdy to pojęła,
poczuła się niemal wdzięczna Stevenowi za to, że ją rzucił. Ależ by się wpakowała, gdyby doszło do ślubu!
Ogarnęła ją taka ulga, że w rezultacie aż uścisnęła gó na pożegnanie.
- Cieszę się, że przyszedłeś - powiedziała szczerze. Objął ją również i w takiej sytuacji zastał ich Adam,
który wyszedł na korytarz, by poszukać narzeczonej.
- O, pan Stephens - odezwał się zdecydowanie mało życzliwie. - Miło pana widzieć.
Tamci dwoje gwałtownie odsunęli się od siebie.
- Właśnie składałem Annabelle gratulacje z okazji waszych zaręczyn - wyjaśnił Steven z przymilnym uśmie-
chem. - Mam nadzieję, że okaże się pan mądrzejszy ode mnie i doprowadzi ją przed ołtarz.
- Spieszę rozwiać pańskie obawy, warknął ze złością Adam. - Z całą pewnością jestem mądrzejszy od pana.
Annabelle spiorunowała go wzrokiem. Jak śmiał obrażać jej byłego narzeczonego, skoro sam zaręczył się z
nią wyłącznie fikcyjnie i z czasem zamierzał zerwać? Tamten przynajmniej nie udawał!
Oburzona, postanowiła dać mu nauczkę. Z czarującym uśmiechem wzięła Stevena pod ramię, on zaś
natychmiast przykrył jej rękę swoją dłonią.
- Nie idz jeszcze. Musisz koniecznie poznać moje ciocie z Waszyngtonu, mamy też wspaniały pasztet z
pieczarkami, z pewnością będzie ci smakował... - Szczebiocząc
POKOCHA MIAOZ
119
nadal w ten sposób, zaprowadziła go do salonu, starannie, przy tym omijając wzrokiem Adama.
Niespełna godzinę pózniej radny Stephens opuścił przyjęcie, zaś Annabelle pożałowała swojego pomysłu,
gdyż Adam ignorował ją uparcie, Zabawiał gości opowiadaniem dykteryjek, sypał dowcipami jak z rękawa,
zagadywał każdego, ją jednak omijał szerokim łukiem. Kiedy ich spojrzenia spotykały się przypadkiem,
patrzył na nią z wyrazem całkowitej obojętności w oczach.
W końcu doszła do wniosku, że dłużej tego nie zniesie. Właśnie zaczęła się zastanawiać, czy nie uciec z
własnego przyjęcia zaręczynowego, gdy naraz usłyszała charakterystyczne stukanie widelcem o kieliszek.
Zmartwiała.
- Wznieśmy toast za narzeczonych! - zaproponował czyjś gromki głos, a reszta gości, natychmiast to
podchwyciła: -Toast! Toast!
Miała ochotę skryć się w mysiej dziurze, gdyż dalsze branie udziału w tym żałosnym oszustwie stawało się
ponad jej siły. Z drugiej jednak strony, zą nic nie chciała sprawić zawodu otaczającym ją ludziom, którzy
szczerze cieszyli się szczęściem przyszłej młodej pary.
Gdy Adam podszedł do niej, potulnie podała mu rękę, lecz jednocześnie podniosła na niego pełen udręki
wzrok. Zauważył to i uścisnął lekko jej dłoń, starając się dodać' Annabelle otuchy.
- Panie i panowie - zaczął swoim dzwięcznym głosem. - W takim momencie, jak ten, najwięksi twardziele
zaczynają trząść się jak osika i mają ochotę zmiatać, gdzie pieprz rośnie. - Tutaj rozległy się niby tp oburzone
posykiwania kobiet i śmiech mężczyzn. - Chyba że facet ma więcej szczęścia jak rozumu i spotyka
odpowiednią dziewczynę
120
POKOCHA MIAOZ
- ciągnął z uśmiechem Adam. - Poznałem Annabelle Simmons przed wielu laty, widać wiec, że nie jestem
specjalnie lotny, skoro zajęło mi tyle czasu, żeby zrozumieć... - spojrzał na nią, a w jego oczach nie dostrzegła
już nawet śladu poprzedniej urazy - ...że trafiłem na autentyczny skarb. Oderwał wzrok od jej twarzy i
wzniósł; kieliszek. - Przyjaciele, dziękuję wam za to, że jesteście tu z nami tej niezapomnianej nocy.
Posypały się toasty i życzenia, ktoś podał Annabelle wysmukłą szklaneczkę z szampanem, którą bezwiednie
zacisnęła w dłoni. Nie zwracała uwagi na to, co się działo dookoła niej, gdyż w absolutnym oszołomieniu
wpatrywała się w Adama. Jak on to robił?
Niezliczoną ilość razy wyprowadził ją z równowagi, rozgniewał, dotknął do żywego, a potem, kiedy
wydawało jej się, że dzięki temu wreszcie wybiła go sobie z głowy, robił coś takiego, że natychmiast
zapominała o wszystkim i kochała go jeszcze mocniej niż przedtem! Chociaż wiedziała, że przyniesie jej to
wyłącznie cierpienie, znów zaczynała o nim śnić, znów snuła marzenia, znów stawał sję dla niej najbardziej
upragnionym mężczyzną na świecie...
- Chodzmy stąd - usłyszała nagle.
Adam odebrał jej szklaneczkę z nietkniętym szampanem, odstawił na bok i zaprowadził zupełnie bezwolną
Annabelle do ogrodu, po drodze odpowiadając uśmiechem na frywolne uwagi gości.
Usiedli na kamiennej ławce, znajdującej się nad niewielką sadzawką położoną w odległym kącie ogrodu.
Wokół panowała ciemność i cisza, cały ogród należał wyłącznie do nich, gdyż dość chłodna noc nie zachęcała
do romantycznych spacerów przy blasku księżyca.
POKOCHA MIAOZ
121
Spojrzeli sobie W oczy i choć nie padło ani jedno słowo, żadne z nich nie miało wątpliwości, co dalej.
Powodowani tym samym impulsem padli sobie w objęcia i zaczęli całować się bez opamiętania. Annabelle
tylko na poły świadomie zdawała sobie sprawę ż tego, że kurczowo zaciska palce na ramionach Adama, zaś
jego dłonie wsuwają się w jej włosy.
Całował ją chciwie, zachłannie, dając jej jasno do zrozumienia, że jeszcze mu tego mało, zaś ta wiedza
napawała ją dziwnym pragnieniem. Chciała, żeby chciał więcej! Nie miała pojęcia, dokąd ich to może
zaprowadzić, ale nagle przestała przejmować się przyszłością. Wszelkie jej lęki, obawy i zahamowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl