[ Pobierz całość w formacie PDF ]

własnego sumienia.
W ostatnich latach swej zawodowej aktywności nie spotykałem się z brakiem zgody na operację w
przypadku zagrożenia życia. Gdyby jednak taki przypadek się zdarzył, oświadczam, że postąpiłbym
podobnie, mimo świadomości prawnych zagrożeń. Wolałbym być oskarżony o niezgodne z prawem
uratowanie życia niż w samotności znosić wyrzuty sumienia. W związku z korzystnym dla chorego
finałem adwokaci i dziennikarze musieliby mi zapewne wybaczyć to odstępstwo od nakazów
prawa. Nie wiem natomiast, jak surowo zostałbym przez dziennikarzy potępiony, a przez
prawników ukarany, gdyby chory nie przeżył. To typowa przyczyna i mechanizm współczesnego
rozwoju tzw. defensive medicine - medycyny broniącej przed... prawnikami. Koszt takiego
postępowania bywa bardzo wysoki.
Rozumiem, że prawnicy powinni stać na straży prawa, tak jak lekarze stać muszą na straży życia.
Ale "ius est quod iustum est" - prawem jest to, co jest prawe, a nie to, co mówią legislatorzy. Już
bowiem w starożytnym Rzymie mówiono: "non veritas sed auctoritas facit legem" - "to nie prawda,
lecz władza tworzy prawo". A z władzą różnie bywa. Trzeba sobie zdawać sprawę, że legislatorzy,
należąc do najbardziej dyspozycyjnych zawodów, przez stanowione prawo mają formalną i
oficjalną przewagę nad lekarskim tokiem myślenia i postępowania, i w ten sposób wpędzają lekarzy
na drogę formalnego przestrzegania prawa - również autonomii chorego.
Proszę sobie wyobrazić również sytuację, w której spośród dziesięciu takich chorych jak
wspomniani, tylko jeden przeżyje. Wielu samozwańczych specjalistów od moralności lekarskiej (a
nie własnej) rozgłosiłoby z satysfakcją, że śmiertelność po moich operacjach wynosi 90 proc. Ja zaś
czułbym się uszczęśliwiony, że uratowałem jedno życie.
Przykłady z własnego doświadczenia zmuszają do refleksji, czy w takich i podobnych sytuacjach
klinicznych pojęcie nieograniczonej autonomii człowieka nie wymaga ograniczenia i czy nie jest
mimo wszystko kulturowym przesądem i intelektualnym zabobonem, deformującym, a nawet
niszczącym, dotychczasową misję i cele medycyny klinicznej.
W niektórych sytuacjach człowiek jest niezdolny do w pełni autonomicznych decyzji. Twórcy
koncepcji nieograniczonej autonomii człowieka nie byliby w stanie wymyślić przedstawionych
19
sytuacji klinicznych przy biurku. Godności osoby nie można redukować do jej wolności, a każdy,
również umierający chory, ją posiada.
Pragnę zwrócić uwagę, że chorzy, o których mowa, niewyrażający zgody na ratującą ich życie
operację, to nie byli zdeterminowani samobójcy. Oni nade wszystko chcieli żyć, ale tylko z tytułu
utraty zdolności do przyczynowego myślenia wybierali nieskuteczną metodę postępowania. Oni się
po prostu mylą w wyborze uzdrawiającego środka, a naszym lekarskim zadaniem jest ten ich błąd
unieszkodliwić. W takiej sytuacji pacjent nie ma pełnego rozeznania w odniesieniu do własnej
choroby i związanego z nią ryzyka. Stwarza to możliwość podjęcia przez chorego nieracjonalnej
decyzji. Moje zadanie polegało na tym, aby w odwracalnych jeszcze stanach chorobowych
przywrócić pacjentowi zdolność do podejmowania racjonalnych i autonomicznych decyzji. Mamy
tu kolejny przykład tzw. wymuszonego paternalizmu.
Jeśli chory chce żyć, to - podejmując nieracjonalną decyzję zagrażającą jego życiu - wyraża tym
samym nieświadomy brak odpowiedzialności wobec siebie samego. Autonomia natomiast nie może
polegać na nieświadomym braku odpowiedzialności za swe decyzje.
Jeszcze jeden z życia wzięty przykład. Otóż w znaczącej liczbie przypadków samobójstwo
popełniane jest w momencie chwilowego ciężkiego, ale przejściowego załamania. W przypadku
odroczonej śmierci po samobójczej próbie jakże często pacjenci nie tylko zgadzają się, ale wręcz
usilnie proszą o uratowanie życia. Samobójcy zatem również chcą żyć.
Uwzględnić należy także fakt, że autonomia każdej decyzji i każdej aktywności a priori nadaje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl