[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W złej i dobrej chwili.
- A ja się obraziłem, Władku.
- Na kogo się obraziłeś?
- Na wszystko. Od wielu lat nie piszę. Straciłem wiarę. To nie dla mnie. Za dużo pięter.
- Jakich pięter?
- No tych, różnych pięter egzystencji. U nas na dole i tam wysoko pod pułapami
wszechświata. Wybrałem nicość.
- Przecież piszesz.
- Piszę. Piszę testament. Ale nie wiem, czy dokończę. Wybrałem inną drogę. Może gorszą od
twojej, a może lepszą. Nie dowiemy się tego nigdy.
- Masz do mnie pretensje?
- Czasem zdawało mi się, że mam. Czasem, że nie mam.
- Ja ci pokażę moją drogę. Wstąp na nią. Ona bardzo prosta. Wystarczy patrzeć ludziom w
oczy i pilnować, czy akceptują. Rób to, czego ludzie chcą.
- Za pózno. Będę robić, co ja zechcę.
- Ty robisz myśląc, że oni tak chcą, a oni nie chcą. Posłuchaj mnie i przestań się dąsać.
Przyjdz do mnie, ja ci chętnie pomogę. Jeśli oczywiście mnie akceptujesz.
- Właśnie nie wiem, czy ciebie akceptuję. Wzdrygnął się, wyjął ręce z kieszeni i zatarł je
gorączkowo.
58
- Zimno. Boże, jak zimno.
Wtedy nagle zgasło światło. Zrobiło się szaro, posępnie w tym rozległym korytarzu. Zacięła się
w pół słowa kronika rozpoczynająca następny, normalny już seans.
- Wyłączyli światło! - huknął gdzieś pod sufitem z wątłej galeryjki operator.
97
- A niech ich diabli! - krzyknął w mroku kierownik kina.
- Halo! - wołała Halina błądząc w labiryncie kotar.
- Mistrzu! - wtórował Tadzio z prowincji. I nagle przypomniałem sobie czterowiersz mego
zmarłego przyjaciela, Wilhelma M., który kiedyś nad ranem podniósł znad nie dopitej
szklanki głowę i powiedział, patrząc w niewidoczne niebo:
Dzień za dniem powoli mija. Coraz dłuższa życia szyja. Wszystko wokół się pierdoli, My w
niewoli, my w niewoli.
- Wiesz co, Władek?
- No? - odezwał się w półmroku, ciągle jeszcze trąc zgrabiałe ręce.
- To nie tak. Ja się nie obraziłem. Po prostu nie umiem albo może nie chcę grać
sfałszowanymi kartami. Jestem facetem starej daty.
- Nie bardzo rozumiem, o co chodzi.
- Wszystko dzieje się przeciwko mnie. Mój świat, nie wiem, zły czy dobry, ale mój własny
świat, który mnie począł, urodził i nauczył prawideł, ten świat rozsypał się w gruzy po
wielkiej wojnie. Ta kurewska wojna zakończyła jakiś cykl, jakieś kolejne okrążenie na bieżni
nieskończoności. A teraz finisz na czworakach, dekadencja, koniec przed nieznanym
początkiem.
- Ach, wszyscy zawsze narzekali na niemoralność świata.
- To mnie nie pociesza. Ja jestem ciągle małym chłopcem z prowincji. Aaknę mężczyzn.
Prawdziwych mężczyzn z honorem, z godnością. Powściągliwych, mężnych, ascetycznych,
rycerskich. A tu wszędzie dokoła małe kobietki w spodniach. Męskie kobietki z długimi
włosami, w żabocikach, z dekolcikami. Chciwe, pazerne, bezwstydne baby z penisami
ukrytymi w koronkowych majtkach. Władek, ja łaknę mężczyzn. Moje
98
pokolenie mężczyzn wymarło. Zostałem sam z pinda-mi, kobieciątkami, rurami i ginę, bo
wszystko przeciwko mnie. Wszystko mnie policzkuje, obraża, wykopuje z życia.
Na widowni gwizdano. Za oknem wiatr gnał obłoki złotych liści ku tym dwom kolejkom pod
sklepem mięsnym i na postoju taksówkowym. Obsługa kina biegała rozpaczliwie po
korytarzach.
- Ty jesteś po prostu słaby - rzekł cicho Bułat. -Nie umiesz żyć w świecie pozbawionym
hierarchii. Nie masz odwagi budować własnego systemu wartości, czepiasz się ruin, które
miele młyn czasu na atomy, co staną się zaczątkiem następnej cywilizacji, jeśli taka w
ogóle powstanie. Ale mnie siepie. Widzisz, tak przeżyłem te dwie straszne godziny moich
powtórnych narodzin.
- Władek, wiesz, dokąd teraz pójdę?
- Do domu albo na obiad.
59
- Przecież ci Hubert powiedział. Po co udajesz? Przeczesał palcami siwą grzywę i znowu
schował dłonie w kieszeniach smokinga.
- Dziś w nocy wyjeżdżam do Ameryki Południowej. Boję się, że pojadę z grypą.
- Chcesz się ze mną zamienić?
- Przecież ty nie możesz za mnie jechać do Ameryki.
- Ale ty możesz za mnie tam, pod Salą Kongresową.
- Tak uważasz? - spytał przeciągle.
- Po prostu pytam.
- Wybacz, ale to twoja sprawa. Twoja i ich. Ode mnie chcą filmów. Ja im będę robił. A potem
zobaczę. Może pójdę twoim śladem, a może już wtedy nikt nie będzie żądał takich ofiar.
- Dlaczego ja?
- Nie wiem. Pytaj tych ludzi w kolejce albo na widowni, pytaj Huberta lub w Komitecie
Centralnym. Najlepiej zapytaj siebie. Ja całe życie głosowałem przeciwko karze śmierci. Z
własnej ręki czy z ręki kata.
99
- No to żegnaj.
Przyciągnął mnie do siebie, objął drżącymi rękami. Chwilę trwaliśmy tak w braterskim uścisku.
On pewnie myślał o swoim następnym filmie, może podsunąłem mu nawet pomysł dobrej
sceny, a ja ciągle jeszcze nie mogłem zebrać myśli do tego stopnia, żeby z ich magmy
wytłoczyć treść puenty jasnej i prostej jak przysłowie.
Zaszczekał pies. To był nasz kundel wielorasowy na króciutkich nogach jak frędzelki. Wszelkie
barwy psiej harmonii zdobiły jego sierść. I wiedziałem, że będę go nazywał Pikusiem, na
pamiątkę pieska, którego kiedyś znałem, a który zginął gdzieś bezimiennie, prawdziwy pies
nieznany.
- Gdzie się pan podziewał? - rzekła z gniewem Halina. - Już w piwnicach szukaliśmy pana.
- Przepraszam, moja wina - ukłonił się Bułat, a ona od razu złagodniała. Przyjemna uroda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Tadeusz ToĹĹoczko Od paternalizmu przez partnerstwo, formalizm do klientelizmu
- Tadeusz DoĹÄga Mostowicz Bracia Dalcz i S ka tom I
- Kostecki Tadeusz Kaliber 6,35
- Borowski_Tadeusz_Wybor_opowiadan
- Tadeusz Boy ĹťeleĹski SĹĂłwka
- ĹťeleĹski Boy Tadeusz SĹĂłwka
- William Shatner Tek War 06 TekPower
- Danton_Shelia_Cenna_zdobycz
- GUSTAVE FLAUBERT Madame Bovary
- Foster, Alan Dean Star Wars Splinter of the Mind's Eye()
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- immortaliser.htw.pl