[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lekceważąco machnął ręką.
- Te wasze konserwy z wołowiny są dobre dla niedzwiedzi - mruknął.
- Idz, popatrz sobie na zachód słońca, a jak przyjdziesz, podam kolację.
- Ale ja... - zacząłem.
- Wiem, wszystko w swoim czasie. Nie szukaj niczego na oślep i w pośpiechu, bo
niedzwiedz ci łapę odgryzie. Takie mamy powiedzenie.
Postanowiłem poszukać tego niedzwiedzia w obejściu Czarnego Kła. Na wszelki
wypadek zabrałem strzelbę i wyszedłem przed chatę. To co ujrzałem sprawiło, że aż
przysiadłem z wrażenia. Zachód słońca wyglądał prześlicznie. Zza góry wysuwały się długie,
proste kolumny promieni, które podświetlały chmury sprawiając, że wyglądały one jak łuny
pożarów. Powierzchnia jeziora zajęła się tym przedziwnym ogniem i szczyty drobnych fal
zalśniły na złoto. Znieg i lód dokoła przestał być tak niebiesko lodowaty, a nabrał
pomarańczowo-zielonej barwy. Czarny Kieł wybudował chatę w takim miejscu, że widać stąd
było prawie całe jezioro, a jednocześnie nachylenie stoku było takie, że wydawało się, iż stoję
na skraju przepaści. Cały świat był u moich stóp.
- Co tak stoisz? - zapytał Czarny Kieł.
Bez słowa wskazałem mu orła lecącego na wysokości naszych oczu na środkiem
jeziora.
- Zpieszy do wigwamu przed końcem dnia - ocenił Czarny Kieł.
- Tam mieszka - pokazał mi odległy szczyt. - Czasami się odwiedzamy z Orlim
Szponem.
To mi podsunęło pewną myśl.
- Czy ty i niedzwiedz...
- Widziałeś grizzly z czarnym kłem i myślisz, że to ja? - Indianin uśmiechnął się,
pokazując równy garnitur białych zębów. - Szamani białego człowieka potrafią cofnąć czas,
ale ciało i tak zna swój zegar. Chodzmy, czeka cię długa noc.
Zeszliśmy do chaty. Na stole stały dwie miski z gulaszem i sucharami.
- Czy to...? - zacząłem pytanie mieszając łyżką.
- Myślisz, że niedzwiedzia tak łatwo upolować? To sarnina.
Jadłem świetnie przyprawione, trochę łykowate mięso i zagryzałem je sucharami
maczanymi w sosie.
- Alison mówiła, że... - próbowałem rozpocząć rozmowę.
- Wy, biali, macie dziwny obyczaj rozmawiać o interesach przy jedzeniu - przemówił
Czarny Kieł, patrząc w ogień. - Nie szanujecie tego, kto polował, oprawił, przygotował, podał
wam posiłek. Zrobił to po to, by sprawić wam przyjemność, żebyście rozmawiali o rzeczach
przyjemnych...
- Ale mój przyjaciel...
- Czy to twój przyjaciel? Czy używasz odpowiedniego słowa?
- To także mój szef.
- Nie, to ktoś więcej. Kto?
- Nauczyciel - odparłem po chwili namysłu.
- Chciałbyś być takim jak on?
- Tak - przyznałem.
- Jest więc twoim ojcem. Nim wszedłem na ścieżkę szamana, miałem jednego ojca.
On nauczył mnie, jak żyć, jak upolować zwierzynę, jak kochać kobietę, jak walczyć, jak być
silnym. Potem miałem wizję i miałem drugiego ojca, który poprowadził moją duszę, wskazał
mi drogę. Każdy z nas spotyka kogoś takiego i albo potrafimy z tego skorzystać, albo potem
żałujemy, stając nad jego grobem.
- Właśnie. Nie chcę stanąć nad grobem mojego szefa. On się zatruł indiańską trucizną.
- Czego nauczył cię twój ojciec?
- Który?
Czarny Kieł zaśmiał się.
- Wy, biali, zbyt dosłownie traktujecie słowa - powiedział odsuwając od siebie pustą
miskę. - Nie słuchacie człowieka, tylko jego słów. Zamknij oczy i powiedz mi, o co cię
pytałem?
Spełniłem polecenie.
- Chodzi o uczciwość i czystość zamiarów - powiedziałem. Słowa płynęły same z
siebie.
- Właśnie to chciałem usłyszeć - rzekł Czarny Kieł. - Twój ojciec jest dobrym
człowiekiem, a ty jesteś godny, by ci pomóc. Zdejmij ubranie!
Zdumiony zerknąłem na Indianina.
- Możesz zostać w bieliznie - mruknął śmiejąc się.
Sam zdjął ubranie i wyszedł z izby. Ruszyłem za nim. Prowadził mnie do
półokrągłego szałasu, przypominającego kształtem igloo. Na środku dachu był otwór, przez
który biła w niebo wąska smuga dymu.
- Aaznia - wyjaśnił Czarny Kieł.
Podał mi gałązkę świerkową i wszedł do środka. Usiadł za stosem nagrzanych
kamieni, które oblewał wodą z dzbanka. Płyn musiał być przyprawiony ziołami, bo
aromatycznie pachniał. Biłem się po plecach gałązką i pociłem. Indianin robił to samo, ale był
jakby nieobecny. Robiło się coraz duszniej, aż nie wytrzymałem i wyszedłem. Stałem na
mrozie, a para unosiła się ze mnie, tworząc równą kolumnę prosto ku niebu. Nie odezwałem
zimna i czułem się dziwnie lekki, oczyszczony. Nagle, na rozgrzanej skórze pleców poczułem
smagnięcie gałązką.
- Ubierz się, idziemy poszukać lekarstwa - usłyszałem.
Gdy w chacie ubierałem się, nachodziły mnie dziwne myśli. Z jednej strony, wszystko
co się tu działo, miało swą dziwną magię, z drugiej, trudno uwierzyć, by staruszek ze szczytu
Czarnego Jabłka na Alasce, po seansie z wdychaniem nawarów, nagle odkrył lekarstwo na
chorobę pana Tomasza.
Czarny Kieł milczał, tylko wędrował w górę, wyżej i wyżej. Nie oglądał się za siebie.
Księżyc nadawał śniegowi srebrnych barw, iskrzył się na krawędziach pokrytych lodem
kamieni. Indianin nie zwracał na to wszystko uwagi, tylko szedł i szedł.
Nie miałem zegarka i nie wiedziałem, która jest godzina. Podejrzewałem, że gdzieś
około północy dotarliśmy na szczyt, na wysokość dwóch tysięcy metrów. Były tu tylko łyse
skały, pojedyncze zdzbła traw wystawały z łach śniegu. Dopiero teraz zauważyłem, że Czarny
Kieł miał ze sobą worek. Wyjął z niego koc i rozłożył go na ziemi. Ukląkł i sięgnął po
bębenek. Mnie podał trzcinkę, w której był mak - prymitywną grzechotkę.
- Lubisz muzykę?
- Tak.
- To graj!
Cicho świstał wiatr, gdzieś w oddali wył wilk, a Czarny Kieł zaczął bębnić.
Początkowo wolniej, potem szybciej, zwalniał i przyspieszał tempo. Przypominało to zachętę
do zabawy, gdy jedno dziecko pozwala drugiemu się dogonić. Mimowolnie zacząłem
grzechotać szukając wspólnego z Indianinem rytmu.
Kołysały mną podmuchy, które rozpędzały się pewnie na lodowych pustyniach
Arktyki, patrzyłem na zimne oblicze księżyca, a potem moje nogi zaczęły drżeć z zimna i z
powodu muzyki. Nawet Indianin wstał i uniósł ręce, identycznie jak niedzwiedz łapy.
Jednocześnie nie przestawał bębnić. Wydawało mi się, że czuję zapach futra i ciężki oddech
zwierzęcia. Czarny Kieł garbił się i prostował, a ja opadłem zmęczony. Oparłem głowę o
kamień, grzechotałem i patrzyłem na szamański taniec.
Indianin starał się zachowywać jak niedzwiedz, szukał czegoś przy ziemi, grzebał w
śniegu, wśród traw. Widowisko, rytm bębna, grzechotanie zmęczyło mnie i powoli powieki
opadały.
Alison mówiła, że niedzwiedzie potrafią znalezć lekarstwo na swoje dolegliwości -
pomyślałem, nim zasnąłem.
Obudziłem się o świcie. Właśnie pierwsze promienie światła lizały pomarszczoną
twarz Czarnego Kła.
- Coś ci się śniło? - zapytał mnie.
- Kawa, jej ziarna, Murzyni na plantacji kawy - przypomniałem sobie.
- Tak myślałem - Czarny Kieł pokiwał głową. - Czy wiesz, po co Słoneczny Wilk
wyjechał na San Domingo?
- Za namową Anglików - odpowiedziałem.
- Bzdura - Czarny Kieł pokręcił głową. - Aączyłem się z duchem tego szamana i
powiedział, że przyśniła mu się podobnie jak tobie teraz kawa. Pojechał na San Domingo po
kawę. W wizji te ziarna ukazały mu się jako czarne bogactwo i lekarstwo. Czy wiesz, co
oznaczało jego imię?
- Nie.
- Słońce to wschód, narodziny czegoś nowego i siła. Wilk to symbol wolności i siły
wojownika. Jego wizja prowadziła go ku wschodowi i walce. Musiał być na San Domingo, a
potem ruszyć na wschód, za Wielką Wodę, żeby poznać, jak zdobyć wolność, jak walczyć,
żeby pokonać białego człowieka. Wiesz, jakie zasługi oddał on Tecumsehowi?
- Nie.
- Gdyby Tecumsehowi udało się zjednoczyć wszystkie plemiona, rozbiłby Stany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- (47) Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i ... WiÄzieĹ Jasnej GĂłry
- (08)_Nienacki_Zbigniew_ _Pan_Samochodzik_i_..._Zagadki_Fromborka
- 02 Nienacki Zbigniew Pan Samochodzik i skarb Atanaryka
- (54) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... Stara ksiÄg
- PS20 Pan Samochodzik i Arka Noego Olszakowski Tomasz
- (56) Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i ... Adam z WÄ growca
- Nienacki_Zbigniew_ _Pan_Samochodzik_i_Niew
- 03 Pan Samochodzik i ĹwiÄty relikwiarz
- 25 AniośÂ o czarnych skrzydśÂach
- LE Modesitt The Hammer of Darkness
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl