[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zegarek.
- Dobrze, że pan jest - powiedział. - Nasz zagadkowy sąsiad mówił, że mam pana
odnalezć do dwudziestej i ani sekundy pózniej.
- No, to chyba się udało - mruknął Pan Samochodzik patrząc na zegarek - u mnie
dwudziesta...
W tym momencie okna rozświetlił upiorny błysk. Huk głośny niczym wystrzał z
działa poraził uszy mężczyzn. Chwilę pózniej z ulicy rozległ się wybuch.
Pan Tomasz chciał podbiec do okna, ale Paweł pchnął go na podłogę i sam padł obok.
- To najgłupszy odruch - wyjaśnił. - Coś wybuchnie, ludzie biegną zobaczyć.
Wstał i ostrożnie wyjrzał przez okno. Na ulicy zaczęło tworzyć się zbiegowisko.
- I co się stało? - pan Tomasz też podniósł się z podłogi i otrzepywał teraz spodnie,
które i tak, powalane kredą, nie zdobyłyby nagrody na pokazie strojów wizytowych.
- Chyba piorun uderzył w taką białą furgonetkę zaparkowaną przed naszym hotelem.
A ta eksplozja to był bak z paliwem. Na szczęście Rosynant stoi dalej...
- Biała furgonetka? - zdziwił się pan Tomasz. - No, to mamy problem...
- Dlaczego? - zaniepokoił się Daniec.
I wtedy pan Tomasz zaczął opowiadać swoje przygody.
***
Czwarta rano to najlepsza pora, by dokonać nalotu na bandycką melinę. O czwartej
rano sen człowieka jest najgłębszy. Z drugiej strony, czwarta rano stała się dla dziesiątków
organizacji i agend porą aresztowań, toteż niektórzy doświadczeni kryminaliści o tej szarej
godzinie zachowują wzmożoną czujność.
Dlatego zajechaliśmy pod dom wroga o 4:15. Mariusz zabrał czterech policjantów.
Ubieraliśmy się w furgonetce stojącej sto metrów od gospodarstwa trzech braci. Zakładaliśmy
kamizelki kuloodporne, sprawdzaliśmy oprzyrządowanie.
Skąd wiedzieliśmy, gdzie szukać drani? Po numerach rejestracyjnych spalonej przez
piorun półciężarówki.
- Pora - oznajmił policjant, patrząc na zegarek.
Założyliśmy gogle noktowizyjne, może nie najnowszego typu, ale całkiem niezłe.
- Naprzód!
Deszcz przestał padać, burza przewaliła się gdzieś dalej na południe, w stronę
Krakowa. Gospodarstwo otoczone płotem. Nie mieli na szczęście psa. Siatka z pordzewiałego
drutu, stosy częściowo obrobionego kamienia. Dom pokraczny i porażająco brzydki,
zbudowany częściowo z kamienia, częściowo z bardzo starej cegły. Fundamenty miał z białej,
wapiennej skały. Ile lat mógł sobie liczyć? Ile czasu minęło, od kiedy sekta Franka kupiła
sobie to wzgórze i osadziła na nim strażników podziemnego cmentarza? Budynek z
pewnością nie miał trzystu lat, ale może wzniesiono go na miejscu wcześniejszego?
Jedna ściana była ślepa, tędy nie uciekną. Sprawdziliśmy warsztat. Piękne granitowe
płyty spoczywały w karnym rządku...
- Mają chłopaki fach w ręku, mają narzędzia, których inni mogliby tylko
pozazdrościć... - mruknąłem. - Dlaczego nie chcą działać uczciwie w branży kamieniarskiej?
Przecież i tak doszliby do fortuny...
- Ludzie lubią iść na skróty - powiedział półgłosem Mariusz.
Dwaj policjanci obstawili dom z drugiej strony. Trzeci zabezpieczył okno kuchni.
Mało nas było. Ale cóż robić? Do ataku! Delikatnie nacisnąłem klamkę. Drzwi były
zamknięte. Atestowany zamek pod klamką...
- Sumo biorę na siebie - zastrzegłem.
Mariusz kiwnął głową, podklejając koło zamku ładunek kumulacyjny z semtexu.
Cofnęliśmy się za węgieł i mój towarzysz pstryknął przełącznikiem detonatora.
Eksplozja wstrząsnęła okolicą. Policjant cztery razy pod rząd wystrzelił z lekkiego granatnika,
ekspediując w głąb budynku petardy antyterrorystyczne. Wizg głośniejszy niż ryk
startującego samolotu, oślepiający rozbłysk, a my już byliśmy w środku. Wywaliłem kopem
pierwsze drzwi, on jednocześnie rozwalał drugie. Kuchnia, pusta. Odpalił kolejną racę.
Przeskoczyłem nad przewróconym krzesłem, ale on już skuł Kudłatemu dłonie na plecach. Z
głębi domu rozległ się brzęk pękających szyb. Młody skoczył oknem, nie tracąc czasu na jego
otwieranie.
- Zdjęty - poinformował mnie głos w słuchawce.
- Gdzie Sumo? - zapytałem rozglądając się wokoło.
- Obecny - usłyszałem, a potem osiłek zeskoczył nam na głowy z klapy prowadzącej
na strych. Wziął potężny zamach. Uchyliłem się w ostatniej chwili. Kułak rąbnął w ścianę z
potworną siłą. Tynk popękał promieniście, a dwa pustaki wgniotły się do sąsiedniego pokoju.
Odbił się lekko od ziemi. Uskoczyłem ponownie. Zasypał mnie gradem błyskawicznie
wymierzanych ciosów. Odbiłem tylko jeden. Poczułem, jakby złamał mi rękę. Cofałem się,
usiłując parować uderzenia.
Mariusz wyskoczył z jakiegoś zakamarka i zdzielił napastnika od tyłu stołkiem. Osiłek
poczuł uderzenie. Przykląkł na sekundę na jedno kolano, ale zaraz poderwał się na równe
nogi i wyrwał mebel z rąk policjanta. Wyrwałem z kabury pistolet gazowy i ostrzelałem
olbrzyma. Stołek chybił celu, bo gliniarz zdołał uskoczyć. Ponownie ucierpiała ściana. Gaz
szczypał w oczy, dusił, uniemożliwiał zaczerpnięcie tchu. Walkę trzeba było rozstrzygnąć
natychmiast. Skoczyłem wrogowi na plecy i założyłem mu nelsona. Ryknął prostując się i o
mało nie połamał mi przedramion. Zakręcił się w kółko, ale nie zdołał mnie strząsnąć.
Mariusz doskoczył i zasypał go od przodu gradem uderzeń.
Sumo miotnął mną o ścianę. Poczułem, jak mur ustępuje pod plecami i wpadamy
razem do jakiegoś pokoju. Puściłem go w ostatniej chwili, ratując ręce przed połamaniem.
Mimo to znalazłem się pod spodem, gdy upadł plecami na podłogę. %7łebra zatrzeszczały mi,
ale wytrzymały, choć poczułem wyraznie wszystkie stare, zaleczone złamania...
Sumo poderwał się momentalnie i porwawszy jeden z wyłamanych pustaków, cisnął
w głąb korytarza. Policjant odpalił w niego kolejną antyterrorystyczną petardę. Poprzednio
byłem z tyłu i zaciskałem uszy. Teraz przekonałem się, jaki efekt daje taka zabawka w
ciasnym pomieszczeniu. Ogłuchłem i oślepłem. Wizg całkowicie mnie zdezorientował,
odebrał wszelką zdolność myślenia. Sumo też sflaczał, skulił się w kącie, zaciskając uszy
dłońmi. A potem jednak runął do przodu, wywalając barkiem kolejny kawał ściany. Sadząc
po odgłosach, przebiegł po leżącym policjancie. Trzasnęły drzwi. Zaraz też rozległy się
dzwięki kilku uderzeń.
- Podwójne kajdanki - krzyknął ktoś.
Mieli go! Wyszedłem przez wyłom do przedpokoju. Pomogłem Mariuszowi dzwignąć
się na nogi. Wyglądał nieszczególnie. Sumo leżał za drzwiami. Ręce wykręcone na plecy miał
skute stalowymi obrączkami.
- Trzysta tysięcy woltów - pochwalił się jeden z policjantów, pokazując profesjonalny
porażacz. - Ale przewrócił się dopiero po trzecim razie.
Spojrzałem na powalonego wroga. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl