[ Pobierz całość w formacie PDF ]

złagodniał.
 Grafie mój  zawołała  dam ci znowu pierścionek, daj mi wolność.
 A z pierścionkiem serce?  spytał Dienheim.
 U mnie z sercem i ręka chodzi!  rzekła wpół cicho  tyś graf.
 Będziesz żoną moją?  zawołał w zapale młody chłopak.  Nie mam rodziny, tylko
jednego brata. Wygnał mnie prawie z domu, ani posłuszeństwa, ani miłości mu nie winienem!
Zbierzemy ludzi, zdobędziemy Dienheim; ja tam znam ścieżkę każdą, będziesz na Dienheimie
królową.
 Z kądziołką w ręku, na pustym zamku!  roześmiała się Ofka.  Nie, ja tego nie chcę.
Widzicie, wy koło pieprzu i szafranu nie wytrzymacie w Toruniu, zbroi się wam zachce i harców, a
ja na Dienheimie nie wytrzymam ze stadem gołębi i gromadą kruków na wieży.
Stał Dienheim milczący.
 Pół roku ty dla mnie, pół ja się będę męczył dla ciebie. Bóg świadek, ożenię się z tobą.
Mieszczanka słuchając to sobie oczy zakrywała, to klaskała w dłonie, to się odwracała do
ściany, to znowu zwracała ku dziewczynie i rycerzowi.
 Grafie mój!  zawołała Ofka  czy myślicie, że ja tak chcę być wielką panią? żeby mi
kłuto w oczy, żem prosta mieszczanka; żeby mi pan brat okazywał wzgardę, a pani bratowa
nienawiść?
 Ależ ja was za wszystkich miłować będę  rzekł Dienheim. Roześmiało się dziewczę,
lecz bez czucia i radości.
 A, dobrze! ślubu dziś nie wezmiemy  poczęła żywo  a potem zobaczymy! Naprzód
mnie stąd uwolnić potrzeba.
 Dokąd?
 Do Torunia! do Torunia!  wołało dziewczę  ja tam być muszę.
 Lecz czy się tam dostaniemy? W tamtą stronę poszły wojska Jagiełłowe.
 Przekraść się trzeba, by je wyprzedzić. Dienheim przestał mówić widząc, że nie
przemoże szalejącego dziewczęcia. Mieszczka stała osłupiała.
Nagle Ofka odwróciła się do jeńca i pochwyciła go za ręce obie.
 Tyś mnie gotów zdradzić i wydać wujowi!  zawołała  tobie chodzi o żonę bogatą.
Dienheim się oburzył.
 Tak  rzekł  o żonę, ale nie o bogactwo twoje, i tych wyrzec się jestem gotów.
Znowu dziewczę w oczy mu popatrzało długo i, jakby wywarłszy swą potęgę nad nim,
rzekło śmiało:
 Jak stąd uciekać? Droga jedyna prowadzi pod zamkiem, tamtędy nie można, schwytać
nas mogą.
 Tak jest, tamtędy chodzić nie wolno.
 Przez błota i moczary? czółnem? wszak muszą być rybacy? wszak czółna się znajdą?
 A za moczarami i stawy?  zapytał Dienheim  tam kraj cały już Jagielle poddany;
zamki w jego rękach, mogą nas pochwycić.
 Niech pochwycą  rzekła zamyślona  i to by nie było zle. Jagiełło by mi przebaczył,
wziął by mnie znowu do dworu, bo mu pewno nie powiedzieli, kto jestem... Trzeciego dnia
wpuściłabym mu kroplę do pucharu i Malbork byłby wolny.
Dienheim i mieszczanka milczeli z przerażenia słysząc te wyrazy, które za szał brali. Ofka
istotnie była jak nieprzytomna. Aamała ręce i chodziła po izbie.
 A! a!  rzekła  nierychło wrócą nasze dobre czasy, gdy Zakon rósł i panował, i sławił
się; gdyśmy pod jego opieką siedzieli spokojnie, a nogą jedną stali na piersi Jagielle, drugą na brata
jego głowie. Witold nas słuchał, Mazowieccy się nam kłaniali; Ulryk wszystko zgubił!
 I sam zginął  rzekł Dienheim  lecz, miłościwa pani, rozkazuj prędko, bo mnie na
zamek wracać trzeba.
 Musisz mi do ucieczki dopomóc, do Torunia potrzeba.
Zgadzając się skłonił głowę Dienheim.
 Ani dziś, ani jutro tego nie dokażę, trzeba szukać sposobów.
Mieszczka zbliżyła mu się nieznacznie do ucha.
 Abla się radzcie, wszak na zamku został, Abel poradzi.
Wielce zdziwiony Dienheim odwrócił się z uśmiechem niedowierzania; zdawało mu się
szyderstwem, by człowieka, który na stworzenie bez mózgu wyglądał, miał się radzić.
 Ale to prosty i niemądry człek!  zawołał.
 On? niemądry?  głową w lewo i prawo rzucając poczęła mieszczka  ależ on
najmędrszy był z nich wszystkich na zamku, choć na najgłupszego wyglądał. On niemądry? O,
miłosierny Jezu! a któż: nim będzie?...
 Tam go na zamku za Boże nie mają stworzenie  rzekł Dienheim.
 Tak potrzeba!  szepnęła mieszczka.
Chciał wychodzić, nawet dobrego nie dostawszy słowa, gdy Ofka pobiegła za nim ku
drzwiom.
 Prędzej  rzekła  potrzeba przyśpieszyć ucieczkę; wy ze mną, ale nie myślcie, byście
sami byli, mam sługę. Wy będziecie mi obrońcą, broń dostaniecie na zamku.
Zadumany, nic nie odpowiadając, wysunął się z domu
Dienheim i znowu wolno się przechadzając, zaczął ku zamkowi zmierzać.
Zaledwie ostatnie domy zostawiwszy za sobą, na murach zobaczył Brochockiego, który
znać upatrywał go, czy nie uszedł, że tak długo nie wracał. Razem z księdzem Janem przechadzali
się wzdłuż kortyn, a gdy Dienheima zobaczyli, z dala mu pan Andrzej grozić zaczął.
Chłopak jednak szedł powoli, bo mu się w głowie kręciło od szumu tych wyrazów Ofki,
które słyszał, i, wierzyć mu się im nie chciało. Znał on dziewczę dawniej, ale nigdy jej tak zapaloną
siostrą Zakonu nie widział. Ważył więc w sobie, czy ma jej pomagać do nierozsądnej ucieczki, czy
księdzu Janowi o niej donieść, aby ją wiózł do matki. Ostatnie zdawało mu się rozumniejszym,
gdyż żal mu było dziewczęcia, które za półobłąkane niemal uważał.
 W głowie się jej pomieszało  mówił do siebie  i nie dziw, kto patrzał na ten bój; kto
widział ten dzień, kto słyszał łoskot padających tysięcy i jęk konających rycerzy tylu, ten oszaleć
może. Cóż dopiero słabe serce kobiece i niewieścia myśl, co jutra nie widzi?
Tak dumając zbliżył się do wrót. Abel siedział wśród żołnierzy, w najlepszej z nimi zgodzie,
ze świeżej słomy plotąc misternie kapelusz, a robocie tej z wielką ciekawością przypatrywali się
odpoczywający ludzie, podziwiając jej mistrzostwo.
Wróciwszy do zamku Dienheim się skrył, żeby go Brochocki nie wziął zaraz na spowiedz,
której się obawiał i unikał, bo i kłamać nie lubił, i prawdy powiedzieć sobie nie życzył. Chciał się
namyśleć, co ma uczynić z sobą i z Ofką. Widok jej całą dawną miłość jego, trochę ostygłą,
rozżarzył na nowo; gotów był dla niej na wszystko, a ważąc to, na co oszalałe dziewczę rzucić się
chciało, obawiał się o nią. Myślał też, że oddając ją matce, łaski jej sobie zaskarbi. Z drugiej znowu
strony wiedział, że Ofka, która z niego jak z innych dworowała i szydziła, gotowa jest doń powziąć
nienawiść, której by już ani matka, ani w świecie nikt przemóc nie zdołał.
Siadłszy tak w oknie, dumał aż do wieczora, a że pan Andrzej miał wiele do czynienia na
zamku, rozpatrując się w swej zdobyczy, bo mu król darował wszystko, nic nie przeszkadzało
samotnemu rozmyślaniu.
Dopiero póznym wieczorem wszedł do izby Abel, niosąc mu coś do jedzenia na misie.
Milcząc postawił na stole i nie zaraz się oddalił. Sprzątał po izbie, choć nie było co porządkować.
Przypomniał sobie Kuno Dienheim, że mu się z Ablem porozumieć radzono.
 Byłem w miasteczku  rzekł.
 Hę?  rozśmiał się, patrząc nań bystro, stary potwór i otwierając usta szeroko  piękne
miasteczko, nieprawdaż? ale co to przeciw Malborka, Torunia i Elbląga! Wiem, żeście byli  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl