[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest jej własnością, zdoła ją zrobić szczęśliwą, to nią będzie. To ci przyrzekam teraz, jakem
przysiągł w owej okropnej chwili, gdyś mi ukazała swoje schorzałe lice, gdyś mi zapowiedziała, że
cię trawią suchoty, gdyś krzyknęła, że twoja jedynaczka zostanie sierotą, i tym krzykiem rozpaczy
wymogła na mnie słowo. To słowo miało mię uczynić szczęśliwym, a ty, matko bezprzykładna,
całowałaś moją rękę, dziękując mi za nie, jak za dobrodziejswo.
Teraz ja, stróż i opiekun twego skarbu, ściskam twoje kolana, droga pani, i proszę cię, abyś
była spokojna, abyś była zdrowa. To koniecznie potrzebne do szczęścia naszej Klaruni, a zatem do
mego.
Wyjeżdżam na tydzień do Kamieńca. Będę spieszył, bo każda godzina bez niej jest mi
ciężarem. Pożegnała mię mile, ledwie że nie powiem: tkliwie. Jakże mnie powita?
%7łegnam cię raz jeszcze, droga pani! Henryk.
Panna Klara zanosiła się od płaczu, czytając ten list, całowała go po sto razy, przyciskała do
serca i gdyby się był jej wówczas ów dobroczynny kozak nawinął, może by mu się była rzuciła na
szyję, tak była wdzięczną.
Nazajutrz miał wrócić. O, jakże długim był ten dzień! Ale nareszcie przeszedł.
Po obiedzie wystroiła się panna Klara z dziwną kokieterią; wzięła leciutki szlafroczek,
najpowabniejszy czepeczek; przemywała co moment oczki zimną wodą, aby nie widać było płaczu,
a gdy się zaczęło ściemniać, a marszałek nie przyjeżdżał, posłała dwóch kozaków konno z
pochodniami, aby jechali poty, póki go nie spotkają. Kamerdyner odebrał rozkaz czekać na ganku.
Wszyscy ludzie byli w ruchu i coraz nowe odbierali polecenia. Stolik maleńki był nakryty przed
kominkiem w salonie i kolacyjka wytworna była przygotowana.
Wszystko to zrobiwszy, chodziła panna Klara niespokojna; poglądała to na portret, to w
okno, aż nareszcie koło godziny dziesiątej obaczyła dwa ognie w dąbrowie. Szybko one posuwały
się naprzód; zatętnił galop zmęczonych koni, które ostatnią milę w pół godziny przebiec musiały, a
serce panny Klary biło gwałtownie i wyrywało się z piersi. Jednak zwyciężyła się, usiadła na swojej
kanapce i tak go czekała. Gdy mu kamerdyner powiedział, że go pani czeka, oko jego błysnęło
radością i wszedł szczęśliwy.
Chodzże pan nareszcie odezwała się, przechyliwszy główkę ku drzwiom.
Przyszedł, uściskał obie rączki i nie mógł słowa wymówić.
Godziłoż się tak długo siedzieć i mnie, biedną pustelnicę, zostawić samą?
Więc pani mię czekałaś, pragnęłaś?
Widzisz pan, żem czekała, i tak mi było tęskno, żem kazała tu dla pana przyrządzić
kolację, abyś nie miał pretekstu uciec ode mnie, że ci się jeść chce.
Czy pani wiesz o tym rzekł marszałek z zaiskrzonym okiem jak mnie robisz
szczęśliwym?
Może i wiem odpowiedziała filutka i podała mu rękę, której on już nie puścił i której
ona cofać nie myślała. A pan wiesz, jak mi bez pana nudnie czas schodził? Musiałam się wziąć
do gospodarstwa, chodzić wszędzie, dreptać, tu pochwalić, tu zganić, żeby czymkolwiek zapełnić
godziny. Popełniłam nawet wielki występek: byłam w bibliotece pana, poskładałam papiery na stole
i jeżeli teraz pan czego nie będziesz mógł znalezć, to proszę mnie zawołać, ja panu znajdę.
Marszałkowi zdawało się, że mu się śni; tulił jej rękę do serca, a drugą zakrył sobie oczy,
aby sen nie zniknął.
Jeszcze w jednej rzeczy porządziłam się mówiła dalej panna Klara bom się tu, jak
szara gęś, rozgospodarowała. Patrz no pan, czy dobrze tak będzie?
To mówiąc, odjęła jego rękę od oczu i pokazała mu portret. Marszałek spojrzał, krzyknął i
padając przed nią na kolana, zawołał:
Klaruniu moja!
Wszystko to dawna, swywolna Klarunia zrobiła i prosi o przebaczenie.
To powiedziawszy, nastawiła mu czoło. Ale w tejże chwili klamka ode drzwi stuknęła,
marszałek porwał się i usiadł na swoim miejscu, a wszedł kamerdyner i przyniósł półmisek. Nie do
jedzenia było wówczas marszałkowi i panna Klara także jeść nie chciała. Popróbowali,
pokosztowali i wkrótce stolik wyniesiono.
Wtenczas panna Klara, usuwając się, rzekła:
Proszęż tu usiąść koło swojej Klaruni i opowiedzieć jej całą podróż.
Marszałek usiadł i tak trzymając się za ręce, rozmawiali. Nareszcie wybiła dwunasta. Panna
Klara znowu mu nastawiła czoło, które marszałek pocałował i zatrzymawszy się we drzwiach
swego pokoju, obróciła się i wyciągając rękę, rzekła:
Jeszcze raz dobranoc!
Przyskoczył marszałek, uścisnął podaną rączkę i odurzony, chciał ją ku sobie pociągnąć, ale
ona cofnęła rękę i weszła do pokoju, a marszałek został na progu, nie wiedząc, co myśleć, co
począć. Gdy tak ostatnich sił dobywał i już miał odejść, rzekła panna Klara:
Ach! dobrze, żeś pan nie poszedł. Jeszcze jedno zapomniałam. Chodzże pan tu.
Kiedy drżąc cały wszedł i zbliżył się do toalety, rzekła mu cała zarumieniona:
Pan posyłałeś kozaka z listem do mamy. Mamy nie ma i kozak list przywiózł nazad. Ale
proszę się na niego nie gniewać. On, biedny, mało nie płakał, że mu się list przypadkiem
rozpieczętował. Daruj mi pan ten list! To mówiąc, wzięła list ze stołu, pocałowała go ze łzą w
oku i przycisnęła do serca.
O, tyś moja! krzyknął marszałek w uniesieniu i porwał ją w objęcia.
Twoja, twoja, Henryku! odpowiedziała, wisząc u ust szczęśliwego i upojonego męża.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Kraszewski JĂłzef Ignacy KrĂłl i Bondarywna
- Kraszewski JĂłzef Ignacy KrzyĹźacy 1410
- JĂłzef Ignacy Kraszewski Szalona(1)
- Korzeniowski JĂłzef Kollokacja
- Palmer Diana Love and Ecstasy 01 Igraszki
- Cherry, C J Chanur I, El Orgullo de Chanur
- Antologia W pogoni za wćÂśźem morskim
- Ja
- Słodki jak Âśmierć Lynda La Plante
- Gone. Zniknęli. Faza druga.Głód
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aceton.keep.pl