[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dły na nich, całe sztywne. Ktoś, niosąc talerz z befsztykiem, potknął się o korzeń,
posyłając befsztyk w powietrze. Na szczęście nie dosięgła ich ani kropla sosu, lecz
ów incydent uczulił je na nowe zagrożenia i postawił w stan gotowości obronnej.
Ilekroć ktoś kręcił się w pobliżu, a miał w ręku coś, co mogło spaść i rozpaprać
się, modnisie z niepokojem śledziły tę osobę wzrokiem, dopóki nie usiadła.
No, dziewczyny powiedział do nich po śniadaniu nasz przyjaciel chla-
pacz koniec z leniuchowaniem, pozmywacie naczynia.
Z początku nie rozumiały, o co mu chodzi. Kiedy to już do nich dotarło, stwier-
dziły, że nie umieją zmywać.
Zaraz wam pokażę, zobaczycie, jaka to frajda! entuzjazmował się.
48
Kładziecie się na brzu. . . znaczy, kładziecie się na brzegu i machacie talerzami
w wodzie.
Starsza siostra wyraziła obawę, że nie zabrały ze sobą odpowiednich strojów
na tę okazję.
Nic im się nie stanie odparł beztrosko. Wystarczy podkasać kiecki.
I rzeczywiście nakłonił je do tego, mówiąc, że to połowa przyjemności z ca-
łego pikniku. Potem przyznały, że nigdy w życiu nie robiły czegoś tak interesują-
cego.
Tak się teraz zastanawiam, czy ów młodzieniec rzeczywiście był taki ogra-
niczony, jak sądziliśmy? Czy też. . . ale nie, to niemożliwe! Z jego naiwnym,
dziecinnym wyrazem twarzy!
Harris chciał wysiąść koło kościoła w Hampton, żeby zobaczyć grób pani
Thomas.
Kto to jest pani Thomas? spytałem.
Skąd mam wiedzieć? odparł Harris. To pani, która ma ciekawy grób,
i chcę go zobaczyć.
Zaprotestowałem. Może to jakaś skaza na charakterze, ale mnie osobiście ni-
gdy nie ciągnęło do nagrobków. Wiem, że tak wypada: kiedy przyjedziesz do
jakiejś wsi czy miasteczka, powinieneś zaraz pędzić na cmentarz i zachwycać się
mogiłami. Ja jednak zawsze sobie odmawiam tej rozrywki. Nie bawią mnie też
spacery po mrocznych, wyziębionych kryptach i odczytywanie epitafiów w towa-
rzystwie dychawicznych staruszków. Nawet widok winkrustowanego w kamień
kawałka pękniętego mosiądzu nie budzi we mnie uczucia prawdziwego szczęścia.
Jakże wstrząśnięci są zacni zakrystianie, widząc, z jakim kamiennym obli-
czem czytam ekscytujące tablice pamiątkowe, jak nikły entuzjazm budzą we mnie
dzieje miejscowych rodów, a moje zle skrywane pragnienie, by wyjść na zewnątrz,
rani ich uczucia.
W pewien złocisty, słoneczny poranek opierałem się o niski, kamienny murek,
który otaczał niewielki wiejski kościółek. Pykałem z fajki i oddychałem słodyczą,
jaką tchnął ten sielski, cichy obrazek szary, sędziwy kościółek, porosły blusz-
czem, z osobliwym rzezbionym w drewnie gankiem; biała drożyna wijąca się ze
wzgórza pomiędzy szpalerem strzelistych wiązów; kryte strzechą chaty, wyziera-
jące sponad starannie przystrzyżonych żywopłotów; srebrzysta rzeka w parowie,
lesiste wzgórza w oddali!
Pejzaż był cudowny, idylliczny, poetycki. Wzbudził we mnie wzniosłe pra-
gnienia. Poczułem się dobry i szlachetny. Ogarnął mnie wstręt do wszelkiego
grzechu i występku. Zamieszkam w tej wsi i już nigdy nie wyrządzę nikomu
krzywdy, będę prowadził przykładne, nienaganne życie, na starość moje włosy
przyprószy siwizna, nobliwą twarz pobrużdżą zmarszczki. . .
W tym momencie wybaczyłem wszystkim moim znajomym i krewnym ich
występność i złośliwość i pobłogosławiłem im. Nie wiedzieli, że im pobłogosła-
49
wiłem. Oddawali się swemu zatraconemu życiu zupełnie nieświadomi tego, co ja,
hen, daleko, w tej cichej wiosce dla nich uczyniłem. Jednak uczyniłem to, i żało-
wałem tylko, że nie mogę dać im o tym znać, bo chciałem, żeby byli szczęśliwi.
Wciąż pogrążony byłem w tych wszystkich wzniosłych, tkliwych myślach, gdy
nagle wytrącił mnie z rozmarzenia ostry, piskliwy głos:
Już idę, panie złoty, już idę. Ze wszystkim się zdąży, proszę łaskawego
pana.
Podniosłem wzrok i ujrzałem zarośniętego starca: kuśtykał ku mnie przez
cmentarz, niosąc w ręku potężny pęk kluczy, które trzęsły się i dzwoniły przy
każdym kroku.
Szlachetnym, milczącym gestem dałem mu znak, by nie zakłócał mi spokoju,
lecz on dalej się zbliżał, skrzecząc bez ustanku:
Już idę, panie złoty, już idę. Trochu jestem chromy. Jużem nie taki żwawy
jak onegdaj. Tędy, łaskawco.
Odejdz, obmierzły starcze, pókiś cały powiedziałem.
Zarazem przyleciał, panoczku odparł. Moja kobita ino co was ujrzała.
Pan pójdzie za mną.
Odejdz powtórzyłem zostaw mnie, zanim wyjdę z siebie i przetrącę
ci kark.
Robił wrażenie zaskoczonego.
Pan nie chce zobaczyć grobowców? spytał.
Nie odparłem. Nie chcę. Chcę zażyć chwili samotności, wsparty o ten
krzepki, stary mur. Odejdz, nie przeszkadzaj mi. Kipią we mnie piękne i szlachet-
ne myśli, gdy tak stoję, i jeszcze postoję, bo to przyjemne i zdrowe. Na to przy-
chodzisz ty, dręczysz mnie i doprowadzasz do szału, odpędzasz wszystkie moje
wzniosłe uczucia tym swoim głupim gadaniem o grobowcach. Odejdz i załatw
sobie tani pochówek, a ja zapłacę połowę kosztów.
Zamurowało go na chwilę. Przetarł oczy i przyjrzał mi się uważnie. Od ze-
wnątrz wyglądałem na istotę z tego świata, więc coś mu się nie zgadzało.
Pan nietutejszy? Pan tu nie mieszka?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Wojownik Trzech wiatów 04 Strażnicy Kociuszko Robert
- 101. Metcalfe Josie Do trzech razy sztuka
- Devin Knight & Jerome Finley Cloud Busting Secrets
- Carroll Jonathan Durne serce
- 368. Shaw Chantelle Na scenach śÂwiata
- Johnson D. May Zupelnie niemozliwy facet
- (Ebook Nlp) Tantra Wendi Friesen How To Hypnotize Your Lover
- Dickson Gordon R. Smok i Jerzy 1 Smok i Jerzy
- 491. Fraser Anne Lekarz z powośÂania
- Stephens Susan KarnawaśÂ w Wenecji
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aceton.keep.pl