[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ulgą uśmiechnęła się do Billa. Gdy brała prysznic, Tom musiał uprzątnąć cały ten
bałagan.
- Proszę usiąść - powiedziała uprzejmie.
Bill usiadł i rozejrzał się po pokoju. - Miło tu u pani. Zatrzymał wzrok na gzymsie
kominka. - A co to za dziwny twór?
Jane zamrugała oczami. Na gzymsie stała krwistoczerwona rzecz, której nigdy
przedtem nie widziała. Nieforemny, okrągławy twór, którego pochodzenie nie było
jej znane.
- Przyniosę to wino - powiedziała i uciekła szybko do kuchni. Za chwilę wróciła z
otwartą butelką wina i dwoma kryształowymi
kieliszkami na długich nóżkach. Usiadła na sofie obok Billa.
- Podoba mi się pani strój - powiedział Bill i niby to przypadkiem objął ją
ramieniem.
Jane odsunęła się trochę. - Niech pan będzie tak miły i naleje wina do kieliszków.
- Z przyjemnością - podał Jane napełniony już kieliszek. - Bardzo się cieszę, że
panią poznałem.
- Mnie również jest miło.
Bill skosztował łyk dobrze schłodzonego, wytrawnego białego wina.
- Bardzo dobre. Właśnie takie, jakie lubię - rzekł i Jane zauważyła kątem oka, że
znowu posuwa się w jej stronę.
W tym momencie drzwi frontowe otwarły się z hałasem.
- Jest już zupa, pyszna zupa... - zaśpiewał Tom na cały głos i z czerwonym garnkiem
w wyciągniętej ręce wtargnął do domu. - Starczy, żeby wyleczyć wszystkie... -
urwał w środku zdania i stanął jak wryty.
Jane zerwała się z sofy. - Bill... Bill wpadł właśnie na chwilę. Niech pan zaniesie
zupę do kuchni i przyjdzie napić się z nami wina.
Tom zamruczał coś niezrozumiałego i zniknął w kuchni. Gdy wrócił, rozsiadł się
wygodnie w fotelu.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
- Może wie pan, co ma wyobrażać ta rzecz na kominku? - zaczął rozmowę Bill.
- Naturalnie. To jest bogini płodności.
- Czego? - Jane popatrzyła na niego z niedowierzaniem i już zaczęła ją irytować
obecność Toma. Najwyrazniej chciał ją wmanewrować w jakąś nieprzyjemną
sytuację.
- Płodności - powtórzył Tom cierpliwie.
Bill skrzywił się. - Nie wyobrażam sobie, żeby Jane miała ochotę na wypróbowanie
cudotwórczej mocy tej statuetki.
Tom wzruszył ramionami. - Nigdy nie wiadomo... Bill uśmiechnął się kpiąco. -
Chyba nie wierzy pan w takie zabobony?
- Czemu nie? Zwiat jest przecież pełen tajemnic. - Tom poszukał wzroku Jane.
Ku swemu niezadowoleniu zaczerwieniła się. Szybko odwróciła wzrok. - Nastawię
zupę, którą Tom przyniósł - podniosła się.
- Czy pan sam ugotował tę zupę? - spytał Bill.
- Owszem! Według starego przepisu rodzinnego, który został zapożyczony od
pewnego szczepu afrykańskiego - od ludożerców. Dało się go zaadaptować do
naszych warunków bez większych zmian.
- W tej sytuacji wolałbym zrezygnować z mojej porcji - powiedział Bill do Jane. -1
pani odradzam degustację tej zupy. Kto wie, jakich przypraw do niej użyto. - Wstał,
skłonił się przelotnie Tomowi i podał rękę Jane. - Dziękuję za wino i... do
zobaczenia w piątek!
- Do zobaczenia, Bill.
Jane odprowadziła go do drzwi, po czym wściekła wróciła do Toma. - Co miała
znaczyć ta głupia gadanina o tej... o tej bogini płodności? - napadła na niego. - I co
za diabeł pana podkusił, żeby opowiedzieć tę historię przepisu na zupę?! Przepis
szczepu kanibali z Afryki! Co panu strzeliło do głowy?
- Odpowiadam na pierwsze pytanie - ta rzecz na kominku jest śliczną glinianą
figurką z Meksyku. Sądziłem, że taki barwny akcent ożywi trochę to... nudne
pomieszczenie w tonacji piasku i kości słoniowej. Przepis na zupę pochodzi od
mojej żydowskiej babki.
Jane ciągle jeszcze była zła. - Więc po co opowiadał pan takie bzdury?
- Gość pani sprawiał wrażenie, jakby tego ode mnie oczekiwał. Nie chciałem go
rozczarować i puściłem wodze fantazji.
- Zawsze ma pan gotową wymówkę, prawda? Fakty są takie, że bardzo lubię Billa,
był moim gościem i nie miał pan prawa stroić sobie z niego żartów.
Tom wzruszył ramionami. - Ten pan jest zbyt wrażliwy jak na mój gust - stwierdził
lakonicznie.
- A pan jest kompletnie niewychowany - Jane odwróciła się na pięcie i
pomaszerowała do kuchni.
Wkrótce w całym domu rozniósł się smakowity zapach zupy. Jane poczuła, że jest
okropnie głodna.
- Muszę sobie udzielić pochwały - powiedział nieskromnie Tom, gdy już siedzieli
przy stole. - Bardzo pyszna zupka. A jak ślicznie ją pani podgrzała - skrzywił się
pociesznie.
Jane spojrzała na niego niechętnie.
- W piątek wychodzi pani z Billem? -Tak.
Dlaczego nagle odniosła wrażenie, że musi się tłumaczyć przed Tomem z randki z
Billem?
- Szkoda. Mam dwa bilety na balet. Miejsca w loży.
Jane przyjrzała mu się bacznie. O co mu chodziło? Czego się po niej spodziewał?
- Tom... - urwała i odchrząknęła. - Chciałabym panu podziękować za pomoc. Nie
wiem, jak przeżyłabym ten koszmarny dzień bez pana.
- Nie ma za co, piękna damo. Pewien jestem, że dałaby pani sobie doskonale radę i
bez mojej skromnej osoby. Przecież nie lubi pani przegrywać. Ale cieszę się, że
mogłem pani pomóc. Jest pani godną uwagi kobietą, Jane. Niech pani uważa na
siebie i nie sprzedaje się poniżej swej wartości. Bardzo by pani sobie tym
zaszkodziła.
Jane nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Zresztą Tom wcale na to nie czekał.
Wstał od stołu i wyniósł naczynia do kuchni. - Trzeba pozmywać. Jutro mamy oboje
ciężki dzień i musimy się wcześnie położyć spać. Słyszałem, że jutro startujecie w
college'u z egzaminami?
- Tak, mamy przed sobą kilka nerwowych tygodni. Ale nie musi mi pan pomagać.
Załaduję wszystkie naczynia do zmywarki. Czy jutro będzie pan także w college'u?
- Tak, wpadnę na godzinkę. A potem jadę na Wschodnie Wybrzeże, gdzie mam się
spotkać z ojcem. Będziemy wspólnie pracowali nad studium antropologicznym.
Jane zerknęła na niego z boku. A więc pod niedbałą powierzchownością kryła się
inna osobowość Toma. Ale mniejsza z tym. Tom Mishner naprawdę nie był w jej
typie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl