[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Broadwayu. Śpiewaczki nie było. Jim przeszedł przez smugi reflektorów i papierosowego
dymu i ujrzał siedzącego w kącie Chilla z turbanem bandaża na głowie i obiema rękami
owiniętymi tak grubo, że przypominały kukiełki. Otaczali go trzej goryle w lustrzanych
okularach; jeden z nich nieustannie spoglądał na zegarek, jakby miał umówioną wizytę u
fryzjera, który nie pozwalał oklapnąć jego trwałej.
— Siadaj — powiedział Chill i Jim usiadł.
Zapadła długa cisza.
— Papierosa — zażądał Chill i jeden z goryli wetknął mu papieros w usta i podał ogień.
Chill wydmuchnął dym, oparł się wygodnie i wreszcie oświadczył: — Ten Umber
Jones… muszę wiedzieć o nim coś więcej.
— Przykro mi, ale nic nie mogę powiedzieć. Ja tylko przynoszę wiadomość.
— Chodzi mi o to, czy on byłby zainteresowany dżentelmeńską rozmową?
— Nie.
Chill skrzywił się.
— Widzisz, rzecz w tym… problem polega na tym, że to nie może być dziewięćdziesiąt
procent.
— To pańska sprawa — odparł Jim. — Jednak sądzę, że powinienem pana ostrzec, że
jeśli nie przystanie pan na warunki Umbera Jonesa, konsekwencje tego będą opłakane.
Przynajmniej dla pana.
— Że co…? Nie mógłby pan mówić po angielsku?
— Mówię, szanowny panie Chill, że pan i pańscy ludzie powinni robić to, czego żąda
Umber Jones, inaczej skopie wam tyłki.
— Hej! — zaprotestował jeden z goryli, ale Chill uciszył go machnięciem
obandażowanej ręki. Pochylił się nad stołem i rzekł: — I kto, jeśli można wiedzieć, miałby mi
skopać tyłek?
Jim nawet nie mrugnął okiem.
— Chyba ci sami ludzie, którzy spalili panu włosy.
— Znasz ich? — warknął wściekle Chill. — Nie uważasz, że powinieneś mi o nich
powiedzieć?
Przez chwilę wokół stolika panowała pełna napięcia cisza. Chill mierzył Jima
nieruchomym spojrzeniem, a on odpowiadał mu takim samym, chłodnym i nieugiętym.
Potem Jim wyjął z kieszeni fetysz i pokazał go. Z początku Chill nie chciał spojrzeć, ale
po chwili popatrzył. Mrugnął raz, dwa razy, a jego twarz przybrała wyraz, jaki można
zobaczyć tylko u kogoś, komu lekarz właśnie powiedział, że czyrak na jego szyi nie jest
zwyczajną krostą, lecz złośliwym chłoniakiem, i zostało mu mniej niż sześć tygodni życia.
Jego goryle cofnęli się. Byli wyraźnie wystraszeni. Oni też wiedzieli, co oznacza ten
fetysz, i nie chcieli pozostawać zbyt blisko człowieka, któremu groziła rychła śmierć. Jeden z
nich przeżegnał się. Drugi splunął i nakreślił jakiś znak w powietrzu. Trzeci zasłonił oczy
dłonią, żeby nie patrzeć na fetysz.
— Może znalazłaby się jakaś możliwość porozumienia — mruknął Chill bez większego
przekonania.
— Nie — odparł Jim.
— Hej, daj spokój. Powinienem spotkać się z tym Umberem Jonesem… może
moglibyśmy dogadać się jak człowiek z człowiekiem.
— Nie.
— Usiłuję być rozsądny, człowieku! — wybuchnął Chill. — Usiłuję pójść na ustępstwa,
jednak musicie grać fair! To mój teren! Działam tu od piętnastu lat, wszyscy mnie znają. Jak
ten Umber Jones chce przejąć mój interes? Nikogo tu nie zna.
— Nie musi. Pan będzie wykonywał całą robotę, a on będzie brał procent. Albo pan
zgodzi się na jego warunki, albo wydarzy się więcej takich wypadków jak wczoraj
wieczorem.
Chill rąbnął pięścią w stół i natychmiast tego pożałował — nadal bolały go palce.
— Nie możesz mi udowodnić, że zrobił to Umber Jones! Nikogo tam nie było!
Jim podniósł fetysz voodoo i potrząsnął nim.
— Och, nie — rzekł. — Był tam ktoś. To, że kogoś nie widać, wcale nie oznacza, że go
nie ma. Słyszał pan o Dymie?
Twarz Chilla straciła kolor; jego policzki stały się niemal równie białe jak bandaż na
głowie.
— Dym? O tym mówisz? Dym? To niemożliwe, człowieku. To tylko przesąd.
— Tak, pewnie. Więc twoich goryli zadźgał przesąd, tak? Niezwykły sposób umierania.
Jim nadal trzymał fetysz w uniesionej ręce. Chill nie mógł oderwać od niego oczu.
Widać było, że jest bardzo przestraszony.
— Zabierz to, człowieku. Nawet nie chcę na to patrzeć.
— To prezent. Umber Jones będzie bardzo zły, jeśli go pan nie przyjmie.
— Zabieraj go, słyszysz?! — wrzasnął Chill. — Powiedz mu, że dostanie, co chce!
Dziewięćdziesiąt procent, sto dziesięć procent, ile chce!
Jim pochylił się, przykładając dłoń do ucha.
— Dobrze usłyszałem?
— Powiedz mu, że dostanie tyle, ile chce! Wszystko!
Jim przez sekundę czy dwie nic nie mówił, a potem skinął głową.
— W porządku. Powiem mu.
Wstał i wyszedł ze „Sly’s”. Kiedy szedł, wszyscy szybko rozstępowali się na boki,
zarówno klienci jak i personel, i nawet pianista przestał grać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl