[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ja też to zauważyłam  roześmiała się Tiril.  Ale chyba ich zawiedzie-
my.
Zastanowił się przez chwilę.
 Musimy być razem, spać w tym samym łóżku, tego się nie da uniknąć. Ale
łóżko jest szerokie. Owiniemy się każde swoją kołdrą, dobrze? Zaraz przyniosę
twoją.
 O, tak!  ucieszyła się Tiril.  Tak będzie najlepiej.
119
 Ale obiecaj, że mnie nie dotkniesz!
 Ani ty mnie, Móri.
Roześmiał się uszczęśliwiony.  To wiele mówiące słowa. Zobaczysz,
wszystko będzie dobrze!
Rozdział 15
Heinrich Reuss i jego kompan nie dotarli do aresztu. Reuss nie wykazał się
szczególną przytomnością umysłu, natomiast ten drugi wiedział, jak przekonać
strażników. Miał też przy sobie sporo pieniędzy, a tragarzy portowych nietrudno
było przekupić błyszczącymi monetami. Jak mogli się im oprzeć biedacy, miesz-
kańcy nędznych ruder, mający na utrzymaniu żony i wiecznie głodne dzieci?
Wkrótce więc obaj złoczyńcy odzyskali wolność.
Ruszyli na poszukiwanie swoich koni i wtedy ów drugi, Mondstein, oświad-
czył:
 Jesteś tak głupi, że dość już mam współpracy z tobą. Jedz, dokąd chcesz.
Niniejszym zwalniam cię z zadania.
Heinrich Reuss popatrzył na niego z niedowierzaniem.
 Jestem wolny? Co masz na myśli? Muszę wykonać zadanie, inaczej marny
będzie mój los.
 Otrzymasz inne  odparł kompan, odwracając wzrok.  Zleci je von
Kaltenhelm.
Reuss nie odpowiedział. Wargi mu zdrętwiały. Myśl o gniewie von Kaltenhel-
ma nie dodawała otuchy.
 Oczywiście nie licz na pochwały  syknął Mondstein.  Musisz zrela-
cjonować, co się wydarzyło.
 Przecież tobie także się nie powiodło  bronił się Reuss.  Tak samo
jesteś winien porażki.
 Wcale nie  rzekł Mondstein z godnością.  Miałem pełną kontrolę nad
powozem, kiedy ta szalona baronówna wezwała na pomoc pospólstwo. To do niej
podobne! Nigdy nie umiała wybrać sobie stosownego towarzystwa.
Reuss już chciał zauważyć, że akurat w tej sytuacji postąpiła słusznie, nie
śmiał jednak bardziej rozdrażniać swego towarzysza.
 Mogę się dowiedzieć, skąd przyjechał powóz  podsunął z zapałem.
Mondstein spojrzał mu w oczy, z jego twarzy bił chłód.
 Dla ciebie sprawa Tiril Dahl jest już zamknięta. Nasz Mistrz zamierzał
osobiście się nią zająć, gdyby nam się nie powiodło. A tak właśnie się stało, i to
121
przez ciebie. Dałeś się wciągnąć do powozu przez kobietę. Co za niezguła!
Reuss oczyma wyobrazni widział już miecz Damoklesa, wiszący nad jego gło-
wą.
 Mogę przecież. . .
 Odejdz stąd lepiej  przerwał mu Mondstein.  Jedz do von Kaltenhelma,
jeszcze przez kilka dni zabawi na Akershus. Nie chcę cię już więcej widzieć.
Dotarli do wierzchowców. Mondstein wskoczył na konia i odjechał. Kopyta
zadudniły o bruk ulicy. Wkrótce tylko echo pobrzmiewało w zaułkach.
Heinrich Reuss także dosiadł konia. Z daleka widać było zamek. Wiedział, że
natychmiast powinien się tam udać, brakło mu jednak odwagi. Zwierzę cierpliwie
czekało na polecenie. Wyglądało na to, że jezdzcowi się nie spieszy.
Wreszcie na twarzy Reussa odmalowało się zdecydowanie. Zdecydowanie
i ulga.
Zawrócił konia i ruszył z kopyta w przeciwnym kierunku, do miejsca, w któ-
rym nocował.
Tam pozbierał swoje rzeczy, wcisnął co się dało w juki, i wyruszył w drogę
z Christianii.
Na południe. W przeciwną stronę niż Akershus.
Heinrich Reuss obrał cel. Na pewno ukryje się tak, że nikt go nie odnajdzie!
Wiele dni pózniej znalazł się w Danii. Udało się! Nikt za nim nie jechał, jego
ucieczka pozostała tajemnicą.
Pewnie żaden z tamtych nie przypuszczał nawet, że zechce i ośmieli się zbiec.
Wrócić w rodzinne strony do Niemiec, do Gery w księstwie Reuss w Turyngii.
Marzenie! Znał tam wszelkie możliwe kryjówki, nikt go już nie odnajdzie.
Stał na łące nie opodal zajazdu, w którym zatrzymał się na nocleg. Zmierzch
powoli zapadał nad łagodnym duńskim pejzażem. Przed nim lśniło niewielkie
jezioro, do Heinricha docierały porywane wiatrem drobiny piany z fal bijących
o brzeg.
Wolny! Nareszcie wolny!
Zostawił konia w stajni przy zajezdzie, sprzedał go oberżyście. Potrzebował
pieniędzy na powrót do domu. Czul się teraz tak bezpieczny, że mógł jechać dyli-
żansem albo powozem pocztowym, zmierzającym na południe.
Ach, cudowna wolności!
Oczywiście z przykrością myślał o tym, co z powodu ucieczki przeszło mu
koło nosa. Musiał zrezygnować z sowitego wynagrodzenia, które otrzymywali
wszyscy wierni Mistrzowi.
Wolał jednak obejść się smakiem, niż doświadczyć gniewu von Kaltenhelma
lub, co gorsza, samego Mistrza.
Nagle zdrętwiał.
122
Czyżby ktoś wołał?
Nie. Słychać było jedynie szum wiatru i fal.
A może oberżysta pragnął z nim mówić? Trzeba wrócić do zajazdu. Zrobiło
się zresztą chłodno, od jeziora ciągnęło wilgocią. W powietrzu wyczuwało się już
jesień.
Dobrze, że nie będzie miał więcej do czynienia z tą okropną Tiril Dahl! To
poniżej jego godności. Mistrz mógł wyznaczyć mu trudniejsze, szlachetniejsze
zadanie.
Georg Wetlev nie żył.
Ale przecież taki był z niego dureń. Daleko mu do bystrości Heinricha.
Odwrócił się, by opuścić brzeg, gdy ponownie rozległo się wołanie.
Zatrzymał się.
Nie, to nie wołanie, raczej szept. Lepiej trzymać się z daleka od toni jeziora. . .
Kto tak szepcze o zmierzchu? Wymawia jego imię tak, że na końcu przypo-
mina to syk węża?
 Heinriiich Reusss!
Wołanie zamiera, jakby ktoś wzywał go z ogromnym wysiłkiem, z trudem
wyduszał z siebie słowa.
Heinricha przeszedł dreszcz. Co to miało znaczyć?
Kto wiedział, że on tu jest?
Nikt!
Znów się rozległo. Jakże straszne! Jakby. . . czar, zaklęcie!
 Heinriiich Reuss von Geeeraaa. . .
Kto tutaj mógł znać jego pełne nazwisko?
W jednej chwili zrozumiał. Słyszał opowieści innych o Głosie.
 Nie!  jęknął.  Nie! Nie!
Szept zmuszał, by go słuchać.
 Nic złego nie zrobiłem, wywiązałem się z obowiązków. Co więcej, musia-
łem krążyć po tym nędznym kraju przez wiele długich lat, zasługuję na wynagro-
dzenie, bo. . .
 Heinriiich Reuss! Chooodz! Chooodz!
 Nie, nie, nie chcę, wrócę do Norwegii, odnajdę Tiril Dahl. . .
Jak szalony ruszył biegiem do zajazdu. Pozbierał rzeczy i wypadł na dziedzi-
niec.
Mój koń. Muszę odzyskać wierzchowca, muszę wracać do Norwegii.
Na podwórzu stal dyliżans, gotowy do odjazdu. Siedziało w nim dwoje pasa-
żerów. Heinrich Reuss wskoczył do środka.
 Jadę z wami. Ruszać. Ruszać natychmiast!
Pasażerowie, małżeństwo w średnim wieku, popatrzyli nań ze zdziwieniem,
lecz nie protestowali, bo nie był to prywatny powóz, lecz ogólnie dostępny pojazd.
Woznica popędził konie. Wyjechali z dziedzińca.
123
Dzięki Bogu udało mi się, pomyślał Heinrich. Trzeba zachować zimną krew,
jeśli zamierza się podjąć walkę z tą mocą.
Muszę wracać do Norwegii! Jechać gdziekolwiek, byle nie pod sąd Mistrza!
Heinrich widział, jak inni popadają w niełaskę. . .
Nieśmiałym uśmiechem powitał współpasażerów. Zorientował się, że są to
Norwegowie. Doskonale, będzie miał towarzystwo przez całą drogę. Poczuł przy-
pływ dobrego humoru, prowadził uprzejmą konwersację. Wspomnienie Głosu
zblakło. To tylko wiatr, szum fal. Jakże łatwo sobie wmówił!
Niebo pociemniało. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl