[ Pobierz całość w formacie PDF ]

choćby na końcu świata! Nie umkniecie przede mną. Rozprawię się z wami. Ludzie,
na pomoc! Ratunkuuuuuu!. . .
Ale oni udawali, że nie słyszą tych wrzasków, choć chyba ich zaniepokoiły. Przy-
spieszyli kroku i po chwili przepadli w ciemności między drzewami.
Tuż pod oknem dostrzegłem szeroki na stopę gzyms obiegający piętro pałacu.
Gzyms znajdował się na wysokości przynajmniej ośmiu metrów od ziemi, upadek groził
śmiercią, w najlepszym zaś razie  połamaniem nóg i rąk. Ale to była jakaś szansa ra-
tunku. Oczywiście mogłem w dalszym ciągu wołać o pomoc.  Lecz czy Simon Templer
postąpiłby w ten sposób?  przemknęło mi przez myśl.  Nie. On wylazłby na gzyms
315
i, na podobieństwo muchy przylepionej do ściany, powędrowałby do okna sąsiedniego
pokoju, z którego już wyszedłby drzwiami, z radosnym uśmiechem na twarzy .
Dziesiątki podobnych scen oglądałem w serialu telewizyjnym pod tytułem  Zwię-
ty . Należało tylko zdobyć się na odrobinę odwagi i zręczności.
Z trudem przecisnąłem się przez wąskie okienko i sięgnąłem butami gzymsu. Zro-
biłem to chyba zbyt gwałtownie, bo jedna z cegieł, być może obluzowana, urwała się
i spadła. Na szczęście byłem jeszcze tuż pod oknem i zdołałem uchwycić się drewnianej
ramy. Ale najadłem się strachu i aż spociłem z wrażenia.
Podciągnąłem nogę, która obsunęła się po ścianie, i postawiłem ją na cegle tkwiącej
mocno w murze. Zdecydowałem, że odtąd będę najpierw sprawdzać czubkiem buta, czy
cegła, której zamierzam powierzyć ciężar swego ciała, jest dostatecznie solidna.
Ale dokąd wędrować? W lewo czy w prawo?
Trzymając się ramy okiennej, wsparty nogami na gzymsie, nieco odchyliłem ciało
do tyłu i rozejrzałem się wzdłuż muru. Stwierdziłem, że po lewej ręce dzielą mnie od
następnego okienka co najmniej dwa metry, a po prawej  dość duże okno znajduje się
316
o półtora metra. Zdecydowałem więc, że zaryzykuję wędrówkę w prawą stronę, a gdy
będę już przy tamtym oknie, wybiję szybę i wejdę do pokoju.
Wstrzymałem oddech i, zamknąwszy oczy, spróbowałem zrobić pierwszy krok.
Lecz z zamkniętymi oczami nie widziałem szczelin, w które mógłbym wbić palce. To
oczy pozwalały wyszukiwać miejsca, gdzie deszcz i mróz osłabiły fugę między cegłami
albo ją zgoła wypłukały. Tylko że nie sposób było uniknąć spojrzenia w dół. A wtedy
zasychało mi w ustach i serce zaczynało bić gwałtownie. . .
Czy ktoś z was szedł kiedyś na wysokości ośmiu metrów, mając pod nogami występ
o szerokości stopy? Nie? I bardzo dobrze. Ja też chyba drugi raz nie zaryzykowałbym
czegoś podobnego, choć podobne sytuacje dość często pokazują w wielu filmach. Ale
jak mi potem wyjaśnił Templer, przy tego typu zdjęciach rozpina się siatkę ochronną,
upadek nie grozi nawet skaleczeniem.
Wydawało się, że okno, do którego zmierzam, znajduje się niemal na wyciągnięcie
ręki. A przecież, gdy wyciągałem rękę, wciąż trafiałem na mur, a nie na drewnianą ramę
okna. Ta wędrówka była tak długa i mozolna, jakby przyszło mi przebywać kilometry.
317
Jeden malutki kroczek po gzymsie i już bolą palce wbite w szczelinę muru, a człowieka
ogarnia dziwne uczucie słabości. Ręce drętwieją, nogi drżą, w piersiach brak tchu.
Jeszcze jeden niewielki krok. . . Kawałek cegły ukruszył się i runął w dół. Prze-
straszyłem się i, przylepiony do ściany, długą chwilę uspokajałem łomot serca. Potem
postawiłem nogę nieco dalej i zaryzykowałem przerzucenie na nią całego ciężaru cia-
ła. Ta cegła tkwiła mocno w murze, nabrałem znowu odwagi. Odkryłem dość głęboką
szczelinę, wcisnąłem w nią palce lewej ręki, a potem po omacku przesunąłem po ścianie
prawą dłoń. I wtedy nareszcie wyczułem framugę upragnionego okna.
Odtąd wszystko poszło szybko i łatwo. Znowu dałem mały krok, mocniej chwy-
ciłem się drewnianej ramy. Ale teraz nowy kłopot. Czym wybić szybę? Pięścią, żeby
sobie poprzecinać żyły? Najlepiej butem, lecz jak zdjąć z nogi but, gdy się balansuje na
wąskim gzymsie, osiem metrów nad ziemią?. . .
W tym momencie za szybą rozbłysło światło. Ujrzałem dość duży pokój, umywalkę
za parawanem, tapczan i. . . Simona Templera w pasiastej pidżamie. Zapewne zaniepo-
koił go szmer za oknem, zapalił więc nocną lampkę, wsunął stopy w pantofle i teraz
szedł w moją stronę.
318
Zapukałem palcem w szybę. Zaintrygowany otworzył okno.
 Co pan tu robi?  zapytał uprzejmie.
Na twarzy miał zwykły, radosny,  templerowski uśmiech. Za ten uśmiech otrzy-
mywał ogromne honoraria od producentów filmowych.
 Nie słyszał pan mojego wezwania o pomoc? Krzyczałem z sąsiedniego okna.
Z pokoju obok.
 Owszem. Słyszałem jakieś krzyki. Ale nie rozumiałem o co chodzi, bo ten ktoś
wołał po polsku. Myślałem, że nawołują się stolarze, którzy budują dekoracje.
 Nie będziecie jutro filmować sceny z panną Denver. Została porwana  poinfor-
mowałem Templera, włażąc przez okno do jego pokoju.
 Porwano Dianę?  uśmiech pierzchnął mu z twarzy.  Jak to się stało? Proszę
mi opowiedzieć, a ja się szybko ubiorę.
To mówiąc skoczył za parawan, a ja zdałem mu relację z wydarzeń i mojego w nich
udziału. Wyszedł do mnie już w spodniach, koszuli i krótkiej skórzanej kurteczce.
319
 Przede wszystkim musimy zawiadomić o wszystkim naszego producenta. A po-
tem, jeśli pan zechce, ruszymy w pościg za porywaczami. Zgoda?  zaproponował mi
i wyciągnął rękę.
 Zgoda  odrzekłem i uścisnąłem jego prawicę.
Templer podszedł do drzwi, chwycił za klamkę.
I wtedy okazało się, że drzwi tego pokoju są również zamknięte na klucz. Od ze-
wnątrz.
 Ach, więc to tak?  stwierdził ze zdumieniem.  Porywacze obawiali się, że
mogę usłyszeć pana wołanie, i woleli zamknąć także i mnie. Nigdy się nie zamykam,
a klucz zawsze tkwi w zamku po zewnętrznej stronie. Ale o tym fakcie wiedzą tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl