[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mocno za prze¬gub, odciÄ…gajÄ…c w ciemność.
- Chodz za mną, Tom! - wołał znajomy głos.
Alice!
- Dokąd? - spytałem.
- Szkoda czasu na gadanie, najpierw trzeba uciec...
PodążaÅ‚em tuż za niÄ…. OdbiegliÅ›my od obozu, kieru¬jÄ…c siÄ™ mniej wiÄ™cej na wschód. Wkrótce
odgłosy walki ucichły. Alice nie zdradzała najmniejszej ochoty, żeby zwolnić, zatem
dogoniłem ją i złapałem za rękę.
- Dalej nie idÄ™, Alice.
Odwróciła się ku mnie. Ciemność skrywała jej obij. cze, lecz oczy lśniły w blasku gwiazd.
- Musimy wracać. Oni potrzebują pomocy. Nie wol- no ich tak zostawić! Nie możemy
ich porzucić, myśląc wyłącznie o sobie.
- Twoja mama nakazała, bym w przypadku choćby najmniejszego niebezpieczeństwa
od razu wyprowa¬dziÅ‚a ciÄ™ z zagrożonego terenu. ZwÅ‚aszcza jeÅ›li zaata¬kujÄ… menady.
Zabierz Toma w bezpieczne miejsce, rzekła. Jeśli spotka go cokolwiek złego, nasze wysiłki
spełzną na niczym. Kazała mi dać słowo, o tak.
- Czemu miaÅ‚yby speÅ‚znąć na niczym? Nie rozu¬miem.
- Nie wiem, jaki plan pokonania Ordyny obmyÅ›li¬Å‚a twoja mama, ale stanowisz jego
ważną część, Tom. Musimy cię ochronić. Ruszamy dalej na wschód. Przed świtem dotrzemy
w góry. Tam nas nie znajdą.
Alice czasami ukrywaÅ‚a przede mnÄ… pewne spra¬wy, ale nigdy mnie nie okÅ‚amaÅ‚a.
WiedziaÅ‚em, że po¬stÄ™puje zgodnie z poleceniem mamy, toteż niechÄ™t¬nie ruszyÅ‚em dalej.
Wciąż zamartwiałem się atakiem na nasz obóz. Zjawiło się niesłychanie wiele menad, lecz
wiedziaÅ‚em, że obroÅ„cy nie poddadzÄ… siÄ™ bez wal¬ki. Nocowali tam nie tylko wojownicy
mamy, ale też czarownice z Pendle, stracharz i Bill Arkwright. Każ¬de z nich bez wÄ…tpienia
rozbije tej nocy wiele łbów.
_ Czemu ani ty, ani wiedzmy nie przewidziałyście ataku? - spytałem oskarżycielsko. -
Przecież mama bÄ…dz Mab z pewnoÅ›ciÄ… zwÄ™szyÅ‚y, co siÄ™ Å›wiÄ™ci. Powin¬ny byÅ‚y nas
zawiadomić. Co poszło nie tak, Alice?
Alice wzruszyła ramionami.
- Nie znam odpowiedzi, Tom.
Choć dręczył mnie niepokój, nie odzywałem się więcej, zachowując swe troski dla siebie.
Mama wspominała już, że traci moc jasnowidzenia. Byłem pewien, że Zły starał się nas
osłabić, by jeszcze bardziej utrudnić zadanie.
- No dalej, Tom, ruszajmy! - zawoÅ‚aÅ‚a Alice z na¬piÄ™ciem w gÅ‚osie. - Najpewniej wciąż
nas ścigają...
Pobiegliśmy więc znowu kawałek, a potem nieco zwolniliśmy kroku.
Gdy dotarliśmy do podnóża gór, księżyc wyłonił się zza masywu mrocznych skał,
wyrastajÄ…cych przed na¬mi. Bez wÄ…tpienia gdzieÅ› tam kryÅ‚ siÄ™ górski szlak, ale nie byliÅ›my w
Hrabstwie i nie znaliÅ›my terenu, nie mie¬liÅ›my też żadnej mapy. WiedziaÅ‚em tylko, że
Meteory leżą gdzieÅ› na wschodzie, za górskim Å‚aÅ„cuchem. ZaczÄ™¬liÅ›my zatem wdrapywać siÄ™
jak najszybciej z nadzieją, że w jakiś sposób odnajdziemy drogę.
Od dziesiÄ™ciu minut maszerowaliÅ›my przez sosno¬wy las. SkórÄ™ zrosiÅ‚ mi zimny pot - gdy
Alice zatrzy¬maÅ‚a siÄ™ gwaÅ‚townie, szeroko otwierajÄ…c oczy. Trzy razy wciÄ…gnęła w nozdrza
powietrze. Węszyła.
- Rzeczywiście ścigają nas menady. Bez cienia wąt- pliwości. Muszą mieć tropicielkę.
- Ile ich jest, Alice?
- Trzy albo cztery. Całkiem niedaleko.
ObejrzaÅ‚em siÄ™. Lecz nawet w promieniach księży¬ca zalewajÄ…cych zbocze nie dostrzegÅ‚em
pośród drzew ani śladu prześladowczyń. Jednak, gdy przychodziło do węszenia zagrożeń,
Alice rzadko się myliła.
- Im wyżej dotrzemy, tym większą będziemy mieć szansę znalezienia kryjówki i
zgubienia pogoni - rzekła.
Odwróciliśmy się zatem, pospieszyliśmy naprzód. Wkrótce drzewa zostały za nami, a grunt
pod stopami zrobiÅ‚ siÄ™ bardziej stromy i kamienisty. Kiedy nastÄ™p¬nym razem obejrzaÅ‚em siÄ™
przez ramię, dostrzegłem cztery ciemne postacie maszerujące szybko naszym śladem.
Zbliżały się z każdym krokiem.
Podążaliśmy właśnie wąską ścieżką między dwiema wysokimi skałami, kiedy ujrzeliśmy
przed sobÄ… jaski¬niÄ™. Ciemna paszcza wiodÅ‚a w dół. Zcieżka prowadziÅ‚a wprost do niej.
Nigdzie indziej nie mogliśmy pójść. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl