[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Czy nie uderza cię ten znamienny zbieg okoliczności?
 Myślisz, że znowu się pojawi?
 Jeszcze nie skończyłem. Seldon nic nie mówił o swoim ponownym ukaza-
niu się, ale to pasuje do całego planu. Zawsze robił co mógł, żebyśmy się za dużo
nie domyślali. Nie ma żadnego sposobu, żeby dowiedzieć się, czy zegar jądrowy
w Krypcie jest nastawiony na następne otwarcie. . . chyba żeby rozebrać Kryptę,
ale mechanizm jest prawdopodobnie tak skonstruowany, że przy pierwszej próbie
dotarcia do niego cała Krypta uległaby zniszczeniu. Od czasu jego pierwszego
pojawienia się byłem tam w każdą rocznicę  na wszelki wypadek. Nie pokazał
się nigdy, ale dopiero teraz, po raz pierwszy od trzydziestu lat, mamy prawdziwy
kryzys.
 A więc zjawi się.
 Może. Nie wiem. Tak czy inaczej, o to mi chodzi. Na dzisiejszym ze-
braniu Rady, jak tylko zakomunikujesz, że poleciałem na Anakreona, zapowiesz
oficjalnie, że 14 marca wysłuchamy kolejnego zapisu Seldona, zawierającego in-
formacje najwyższej wagi na temat obecnego, szczęśliwie zakończonego kryzysu.
To bardzo ważne, Lee. Nic więcej nie mów, choćby nie wiem jak cię prosili.
Lee spojrzał mu w oczy.
86
 Myślisz, że w to uwierzą?
 To nieważne. Narobi to zamieszania, a o nic więcej mi nie chodzi. Będą
się głowić nad tym, czy to prawda i zastanawiać się, co knuję, jeśli nieprawda. . .
a tymczasem postanowią poczekać do 14 marca. Do tej pory z pewnością będę już
z powrotem.
Lee miał wyrazne wątpliwości.
 Ale to  szczęśliwe zakończenie . To blaga!
 Blaga, która narobi sporo zamieszania. A oto i lotnisko!
Przed nimi majaczyła w półmroku posępna, potężna bryła statku kosmicz-
nego. Hardin ruszył ku niemu, zostawiając ciemne ślady na śniegu. Stojąc już
w luku, odwrócił się i wyciągnął rękę.
 %7łegnaj, Lee. Wolałbym nie zostawiać cię na takiej patelni, ale nikomu in-
nemu nie ufam. Proszę cię, trzymaj się z dala od ognia.
 Nie martw się. Ta patelnia jest już wystarczająco gorąca. Będę się trzymał
poleceń. Lee odsunął się do tyłu i luk zamknął się.
6
Salvor Hardin nie od razu udał się na planetę Anakreon, od której całe króle-
stwo brało swą nazwę. Przybył tam dopiero w dniu koronacji, po złożeniu krótkich
wizyt w ośmiu z większych układów gwiezdnych królestwa. W każdym z nich
zatrzymał się tylko po to, aby odbyć rozmowę z miejscowym przedstawicielem
Fundacji.
Kończył podróż będąc pod przygniatającym wrażeniem ogromu królestwa.
W porównaniu z niewyobrażalnymi przestrzeniami Imperium Galaktycznego,
którego tak wspaniałą część tworzyło niegdyś, było ono drobiną, nie większą niż
ślad, który zostawia mucha na ścianie, ale kogoś, kto przywykł do życia na jednej,
do tego rzadko zaludnionej planecie, obszar Anakreona i mrowie jego ludności
przyprawiały o zawrót głowy.
Granice królestwa pokrywały się ściśle z granicami dawnej prefektury Ana-
kreona. Obejmowało ono dwadzieścia pięć układów gwiezdnych, z których sześć
miało więcej niż jeden nadający się do zamieszkania świat. Ludność liczyła dzie-
więtnaście miliardów, a jej liczba, chociaż wciąż niższa niż w dniach świetności
Imperium, rosła szybko, wraz z rozwojem naukowym inicjowanym przez Funda-
cję.
Dopiero teraz Hardin poczuł się przytłoczony ogromem tego zadania. W ciągu
trzydziestu lat zdołano zelektryfikować zaledwie świat stołeczny. Rozległe poła-
cie odległych prowincji wciąż były pozbawione energii jądrowej. Zresztą nawet
to, czego udało się dokonać, byłoby zadaniem ponad ich siły, gdyby nie wciąż
nadające się do użytku pozostałości po wycofującym się Imperium.
87
Kiedy Hardin znalazł się w stolicy, stwierdził, że całe normalne życie zamar-
ło. Uroczystości odbywały się co prawda również w odległych prowincjach, ale
nie na taką skalę. Tu, na Anakreonie, wszyscy porzucili swe zajęcia i oddawa-
li się nieustającemu świętowaniu, biorąc żywy udział w obłędnych widowiskach
religijnych, które poprzedzały dzień uzyskania pełnoletności przez ich boskiego
króla, Leopolda.
Hardin zdołał urwać zaledwie pół godziny z zajęć zagonionego i półprzytom-
nego ze zmęczenia Verisofa, który ganiał od świątyni do świątyni nadzorując uro-
czystości. Ale te pół godziny było nader owocne i Hardin, przygotowując się na
wieczorny pokaz ogni sztucznych, był w pełni zadowolony.
Występował jako widz, gdyż nie miał ochoty na odprawianie ceremonii re-
ligijnych, co bez wątpienia musiałby zrobić, gdyby zdradził się kim jest. Toteż
kiedy sala balowa pałacu zapełniła się tłumem najwyższej i najdostojniejszej ary-
stokracji, podpierał ścianę, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Przedstawiono go Leopoldowi jako jednego z wielu oczekujących na ten za-
szczyt, i to z bezpiecznej odległości od króla, który, w pełnym blasku majestatu,
otoczony śmiercionośną radioaktywną aureolą, stał samotnie, z dala od tłumu. Za
niecałe pół godziny król zajmie miejsce na masywnym tronie ze stopu rodu i iry-
du, o inkrustowanych złotem poręczach, a tron wzniesie się majestatycznie w górę
i popłynie ponad posadzką w stronę wielkiego okna, w którym ukaże się tłumom
pospólstwa zebranym przed pałacem i wiwatującym do utraty tchu. Tron, oczywi-
ście, nie byłby tak masywny, gdyby nie miał wmontowanego silnika atomowego.
Było po jedenastej. Hardin denerwował się. Wspiął się na palce, aby lepiej
widzieć. Chciał już wejść na krzesło, ale opanował się. I wtedy zobaczył Wienisa,
który torował sobie ku niemu drogę przez tłum, i odprężył się.
Wienis posuwał się wolno. Prawie co krok musiał się zatrzymywać, aby rzucić
jakieś uprzejme słówko któremuś ze szlachetnych panów, którzy otrzymali księ-
stwa i tytuły w nagrodę za pomoc udzieloną dziadowi Leopolda przy zagarnięciu
władzy.
W końcu uwolnił się od ostatniego z odzianych w paradne mundury parów
i dotarł do Hardina. Na jego ustach pojawił się sztuczny uśmiech, a czarne oczy,
w których migotały iskierki zadowolenia, spoglądały spod siwych brwi badawczo
na Hardina.
 Hardin, mój drogi  powiedział cichym głosem  musiał się pan bardzo
obawiać nudy, skoro wolał pan ukryć, kim pan jest.
 Nie nudzę się, wasza wysokość. To wszystko jest niezwykle interesujące.
Wie pan, nie mamy podobnych widowisk na Terminusie.
 Bez wątpienia. Nie zechciałby pan wstąpić do moich apartamentów? Mo-
glibyśmy tam dłużej porozmawiać nie niepokojeni przez nikogo.
 Z przyjemnością. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl