[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Znałam. I ojca także. Jeśli chcesz usłyszeć dziwną, nie barsoomiańską historie, przyjdz
dziś w nocy do naszego wozu. Opowiem ci coś, o czym nigdy nikomu nie mówiłam.
Dano już sygnał do wymarszu, musisz iść.
- Przyjdę - obiecałem. - Nie zapomnij powiedzieć Dejah Thoris, że ja żyje i mam się
dobrze. Nie będę jej się narzucał, ale nie mów jej, że widziałem jak płakała. Jeśli zechce
ze mną mówić, jestem na jej rozkazy.
Sola wspięła się na wóz, zajmujący właśnie miejsce w kolumnie, a ja wskoczyłem na
czekającego thoata, pojechałem do oddziału ubezpieczającego tyły i ustawiłem się w
szyku obok Tars Tarkasa.
Rozciągnięci w długą linie wśród żółtego krajobrazu, robiliśmy imponujące i złowieszcze
wrażenie. Dwieście pięćdziesiąt barwnych, bogato zdobionych wozów, poprzedzanych
przez około dwustu wojowników i dowódców, jadących wierzchem po pięciu w rzędzie,
każda piątka w odległości około stu jardów od następnej. Z tyłu, za wozami, podobna
liczba wojowników, ustawionych w takim samym szyku. Każdy bok osłonięty przez
dwudziestu lub więcej jezdzców, a wewnątrz ogromnego kwadratu, utworzonego przez
58
osłaniających pochód wojowników biegało luzem pięćdziesiąt dodatkowych zwierząt
jucznych, zwanych zitidarami oraz kilka setek thoatów.
Błyszczące w słońcu metalem i klejnotami ozdoby mężczyzn i kobiet, równie bogate
rzędy na thoatach i zitidarach, jaskrawe kolory wspaniałych jedwabi, futer i piór nadawały
karawanie barbarzyński przepych, wobec którego każdy wschodnioindyjski potentat
zzieleniałby z zazdrości. Bardzo szerokie koła wozów i zakończone miękkimi
poduszkami stopy zwierząt sprawiały, że poruszaliśmy się po pokrytym mchem dnie
wyschniętego morza w zupełnej ciszy, jak ogromny pochód duchów. Czasem tylko
przerywało cisze gardłowe warczenie zitidara lub kwiczenie walczących thoatów. Zieloni
Marsjanie rozmawiają niechętnie i przeważnie monosylabami, wypowiadanymi niskim
głosem, brzmiącym niby echo dalekich grzmotów.
Podróżowaliśmy przez bezkresne pola żółtego mchu, który uginał się pod ciężarem
przejeżdżających wozów i stopami zwierząt, a potem podnosił się szybko i żaden ślad
nie znaczył przebytej przez nas drogi. Mogliśmy rzeczywiście być uznani za upiory,
przesuwające się dnem wyschniętego morza umierającej planety, gdyż nie wydawaliśmy
żadnego dzwięku i nie pozostawał po nas żaden znak. Była to pierwsza, widziana przez
mnie tak duża kawalkada ludzi i zwierząt, za którą nie ciągnął się obłok kurzu. Na Marsie
kurz nie istnieje, może z wyjątkiem terenów uprawnych, ale nawet tam jest on niemal
niezauważalny ze względu na brak silnych wiatrów.
Tej nocy obozowaliśmy u stóp wzgórz, które stanowiły południową granice tego morza.
Nasze zwierzęta od dwóch dni nic nie piły, a wody nie widziały od prawie dwóch
miesięcy, to znaczy niemal od czasu opuszczenia Tharku. Tars Tarkas wyjaśnił mi
jednak, że potrzebują one niewiele płynów i mogą żyć bardzo długo, karmiąc się
porastającym Barsoom mchem, w którego cienkich łodyżkach kryje się dostateczna ilość
wilgoci, aby zaspokoić ich ograniczone potrzeby.
Po zjedzeniu kolacji, składającej się z czegoś w rodzaju sera oraz roślinnego mleka,
odszukałem Solę. Pracowała w świetle pochodni nad uprzężą któregoś ze zwierząt Tars
Tarkasa. Gdy podszedłem, podniosła głowę i jej twarz rozjaśniła się radością.
- Cieszę się, że przyszedłeś - powiedziała. - Dejah Thoris już śpi i czułam się trochę
samotna. Ludzie z mojego plemienia ignorują mnie, zbyt się od nich różnię. To nie jest
wesołe, gdyż musze żyć wśród nich i czasem bardzo pragnę być prawdziwą marsjańską
kobietą, pozbawioną uczuć i nadziei. Obiecałam opowiedzieć ci moją historie, a raczej
historie moich rodziców. Sądząc z tego, co wiem o tobie i zwyczajach panujących wśród
twojej rasy, ta historia nie wyda cię się dziwna ani wyjątkowa, ale nawet najdłużej żyjący
zieloni Marsjanie nie mogliby przytoczyć drugiej takiej, a w legendach również bardzo
niewiele jest podobnych opowieści.
Moja matka była niska i drobna, zbyt drobna, by jej pozwolono wziąć na siebie obowiązki
macierzyństwa, gdyż nasi wodzowie w pierwszym rzędzie zwracają uwagę na wzrost.
Charakter również miała nie tak zimny i bezwzględny, jak większość zielonych kobiet. Nie
garnęła się specjalnie do towarzystwa, często spacerowała samotnie po opustoszałych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl