[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaufanie. Niestety to, co tam zastałem, przeraziło mnie. Wygląda na to, że
na dobre rozpanoszyły się choroby zakazne, no wiesz, dyzenteria, tyfus...
po prostu makabra. Sytuacja naprawdę jest krytyczna, a do tego za mało
lekarzy, za mało leków, w ogóle wszystkiego za mało. Dziwi mnie, że tak
105
RS
bogate państwo nie potrafi opanować sytuacji po trzęsieniu ziemi.
Ciekawe, jak radzą sobie z tym biedne kraje, gdzie takie kataklizmy
zdarzają się dosyć często. Coś tu jest nie tak, stanowczo nie tak... Ludzie
piją skażoną wodę, jedzą zepsute pożywienie, bo nic innego nie mają do
dyspozycji. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji szerzą się choroby.
- O Boże - westchnęła ciężko Kerry. - A co z małą i Sylwią? Jak one
się czują?
- Nie martw się, mają się wyjątkowo dobrze. Od razu po
wylądowaniu odwiedziłem zielony namiot. Naturalnie pytały o ciebie i
prosiły, żeby cię ucałować i uścisnąć, a Petula się popłakała. Ale nie
martw się - dodał natychmiast - jak się dowiedziała, że odzyskałaś
przytomność i że wszystko jest w porządku, ucieszyła się ogromnie, a
potem znów się rozpłakała, ale tym razem z radości.
- To świetnie - odetchnęła z ulgą Kerry.
- W ogóle strasznie cię tam kochają, aż jestem zazdrosny. - Spojrzał
na nią spod oka. - Nie było osoby, która by o ciebie nie zapytała, a każdy
prosił, żeby cię pozdrowić. Brakuje im ciebie...
- Też mi ich brakuje. Przez tę całą tragedię staliśmy się sobie bliscy,
jak rodzina. - Upiła łyk soku ze szklanki i wzięła od Quinna pół kanapki z
indykiem, którą wciskał jej do ręki.
- Jedz, bądz grzeczną dziewczynką - nalegał. - Nie natknąłem się za
to na Diabolo i to jest dobra nowina. Jak sądzę, trochę im napędziliśmy
stracha. Myślę, że przenieśli się do innej strefy, więc problem nadal
istnieje... A może się ukrywają, by po jakimś czasie znowu uderzyć?
Kerry odgryzła kawałek kanapki z indykiem i z zadziwieniem
stwierdziła, że od dawna już nie była taka głodna. Uznała, że przypływ
106
RS
apetytu jest zasługą Quinna. Czuła się przy nim komfortowo, jakby
pławiła się w ciepłych promieniach słońca. Na jego widok jej serce
przyspieszało biegu i chciało jej się żyć, mimo upiornego bólu głowy,
który zakłócał tę idyllę. Wiedziała, że tak wygląda szczęście; zaznała go
przecież w swym życiu.
- No jasne - pokiwała głową, zajadając z apetytem kanapkę.
Jak można było jej nie kochać? Była taka piękna, ciepła, dobra i
mądra... Jej oczy znowu nabierały tego blasku, który go olśnił od
pierwszej chwili, a jej blada, delikatna twarz wyglądała coraz zdrowiej.
- Morgan chce odszukać tych ludzi, choć trudno nazywać ich ludzmi.
Powstał nowy plan i Morgan chce powierzyć mi jego realizację.
- Czy to znaczy, że dostaniesz nowy oddział? -Zmarszczyła brwi.
- Nie, nie bój się, na razie dostałem przydział do strefy piątej jako
oficer logistyki. A więc nie wymkniesz mi się tak łatwo... - dodał i spojrzał
na nią jakoś tak, że po plecach przeszedł jej słodki dreszcz.
Wszyscy wiedzieli, że Kerry chce jak najszybciej powrócić do pracy
w swojej strefie i że nic i nikt jej od tego nie odwiedzie. Zrozumiała to też
doktor Edmonds i obiecała, że wyda taką zgodę, ale dopiero wtedy, gdy
rana na głowie całkowicie się zagoi.
- Oficer? - spojrzała na niego zaskoczona. - Gratuluję, cieszę się,
panie poruczniku, że znowu będziemy współpracować. Byłam taka
nieprzytomna, że nie zauważyłam twoich nowych epoletów!
- Dostałem awans - wyjaśnił Quinn z uśmiechem. - Byłem
oszołomiony, bo niedawno zostałem sierżantem, a tu nagle przeskoczyłem
do kadry oficerskiej... Zdarza się to naprawdę rzadko i z zasady w
warunkach bojowych.
107
RS
- Jeszcze raz gratuluję. - Pogładziła jego rękę. -
Tak bardzo chciałabym cię uścisnąć. Zapracowałeś sobie na awans,
jesteś prawdziwym skarbem...
- To ty jesteś skarbem i to tobie należy się ten awans! Zbudowałaś
wszystko własnymi rękami. Bez ciebie nic by nie było możliwe, wierz mi.
- Uniósł jej dłoń do ust i mocno ją ucałował. - Teraz tylko pragnę, byś
powróciła do sił. A więc musisz dużo jeść, spać i odpoczywać, a wszystko
będzie dobrze. Cały świat może się rozpaść na kawałki, to mnie nie
obchodzi, bo mam ciebie. Mamy siebie - poprawił się po chwili - mamy
siebie! I to jest najwspanialsze odkrycie tego roku!
Ze wzruszenia nie mogła wydobyć z siebie słowa. Jej oczy zasnuły
się mgłą i miała wrażenie, że za moment się rozpłacze. Chciała, żeby czas
stanął w miejscu, i żeby Quinn już nigdy nie wypuszczał ze swoich rąk jej
dłoni, i żeby zawsze tak namiętnie przyciskał ją do swoich ust. Ale tak się
nie stało, po chwili puścił jej dłoń i wręczył jej talerzyk z ciastem
czekoladowym i widelczyk. Uśmiechnął się.
- Musisz jeść, nabrać sił, moje Słonko! Spojrzała na niego i
wiedziała, że to jest ten człowiek, na którego czekała.
- Wiesz - zaczęła poważnie - wydaje mi się, że musimy
porozmawiać...
- Też tak sądzę, bo... sprawy cokolwiek wymykają się nam spod
kontroli, prawda?
- Yhm... - kiwnęła głową. - No właśnie, może nawet trochę bardziej
niż cokolwiek.
- Trzydziestego będę znowu w bazie, co ty na to, czy odpowiada ci
ten termin?
108
RS
Uśmiechnęła się szeroko i odgryzła duży kawałek ciasta.
- Jasne - odparła z pełną buzią. - Bardzo mi odpowiada.
Ale czy on na pewno czuje to, co ona? Czy los nie spłata jej jakiegoś
potężnego figla i nie okaże się, że z jego strony to tylko chwilowe
zauroczenie? Z najwyższym trudem przełknęła ciasto i odstawiła talerz na
bok. A więc przyjdzie jej czekać dwa długie dni, nim wyjaśni się ta
sprawa. Wiedziała, że nie będzie to dla niej łatwy czas.
109
RS
ROZDZIAA DZIESITY
30 stycznia, godzina 16.00
Quinn skierował swoje kroki w stronę przyszpitalnego parku.
Dowiedział się od pielęgniarek, że od dwóch dni Kerry zapuszcza się tam
na spacery. Wprawdzie jeszcze nie o własnych siłach, lecz na wózku, ale i
tak był to duży postęp.
Jezdziła do szklarni i spędzała w niej większość dnia. Do tej pory
nawet nie wiedział, że coś takiego znajdowało się na terenie szpitala.
Pomyślał, że to sprytny sposób, by wyciągnąć opieszałych pacjentów z
łóżek. Serce wyrywało mu się z piersi, sam się nie spodziewał, że tak
trudno będzie mu bez niej żyć. Czy go zechce, czy ucieszy się, gdy go
zobaczy?
Po krótkich poszukiwaniach odnalazł budowlę pokaznych
rozmiarów, przez której przeszklone ściany widoczny był niekończący się
gąszcz roślin. Otworzył zaparowane drzwi i przywitało go miłe, wilgotne
ciepło, jakie czasem odczuwa się nad morzem. Szklarnia, wypełniona
bezkresem tropikalnych roślin, wydała mu się naprawdę olbrzymia. Jakim
cudem ma znalezć Kerry wśród tego oceanu zieleni? Ruszył wąską alejką i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl