[ Pobierz całość w formacie PDF ]

emeryturze.
Dwaj z nich, Alex McIver i Jack Dunne, warowali teraz w
recepcji motelu. Ich zadaniem było obserwowanie otoczenia i
wypatrywanie, czy nie dzieje się coś podejrzanego. Czy, d a j m y na
to, pod motel nie podkrada się grupa antyterrorystyczna.
Oprócz Alexa i Jacka był tu jeszcze Keith Marshall. Siedział po
drugiej stronie dziedzińca, w domku numer pięć. Z Hayley.
Była, co tu ukrywać, zakładniczką.
Sloan spojrzał znowu na domek numer pięć. Bardzo chciał się z n
i ą zobaczyć, lecz nie miał na to czasu. Zamiast więc pójść do niej i
wyjaśnić, co się dzieje, tkwił tutaj i starał się nakłonić Billy'ego do
zmiany zdania.
Jeśli zdąży z tym, zanim będzie za pózno, to odwiezie Hayley z
powrotem i wysadzi ją gdzieś na szosie numer dwadzieścia trzy.
Będzie potem mogła utrzymywać, że ludzie Billy'ego uwolnili ją kilka
kilometrów od miejsca ucieczki - i oszołomiona szła stamtąd na
piechotę.
Ale najpierw trzeba namówić Billy'ego, żeby ją puścił, a z tym
nie pójdzie tak łatwo. Jednak próbować trzeba.
- Nic z tego nie rozumiem - oświadczył Sloan, odwracając się od
okna. - Ona nie jest ci już do niczego potrzebna, po co więc ta zmiana
planu? Dlaczego nie zostawiłeś jej z konwojentami?
Billy wzruszył ramionami.
- Czy ja się kiedyś trzymałem sztywno planu? Trzeba
improwizować na bieżąco, nie? Iść za głosem instynktu. A tam, na
drodze, instynkt podpowiadał mi, że lepiej jej jeszcze nie puszczać.
- Dlaczego? Przecież wie, że jeśli kiedykolwiek puści parę z
gęby, każesz ją sprzątnąć. Chłopca też. Myślisz, że ona w to nie
wierzy?
- Otóż to.
- Wierzy, Billy, ja ci to mówię. Puść ją, dobrze ci radzę. Jeśli
tego nie zrobisz, gliniarze powiadomią jej krewnych, że zaginęła. A
wtedy okaże się, że Max wcale nie jest u ojca, i domyślą się, że
porwałeś go, żeby zmusić ją do współpracy. A wtedy cały scenariusz
wezmie w łeb. Przestaną ją uważać za zakładniczkę, za ofiarę. Stanie
się dla nich wspólniczką przestępstwa. I kiedy ją w końcu wypuścisz,
gliniarze dobiorą się jej do skóry i wycisną każdy szczegół. Wyciągną
z niej, kto brał w tym udział, i...
- Cholera, Sloan, ja to wszystko wiem! Nie stetryczałem jeszcze
w tym mamrze. Zanim ją zabrałem, rozważyłem wszystkie
konsekwencje.
Sloan zaklął w duchu. Założyłby się o wszystko, że zabierając
Hayley, Billy działał pod wpływem impulsu - że o konsekwencjach
zaczął myśleć dopiero pózniej.
- Nie wierzysz mi? - ciągnął Billy. - A powinieneś, bo ja już jej
wyłożyłem nowe zasady gry. Jeśli gliniarze się do niej przyczepią,
przyzna, że moi ludzie zmusili ją do współpracy. Ale powie, że plan
ucieczki układała tylko ze mną. O tobie nie wspomni. I będzie
twierdziła, że nie ma pojęcia, którzy z moich ludzi uprowadzili
małego. %7łe na oczy nie widziała porywaczy.
- Billy, ale chłopiec będzie mówił! On ma dopiero sześć lat.
Myślisz, że wszystkiego nie wyśpiewa, jeśli paru gliniarzy wezmie go
w obroty?
- A co? Może będą go polewać wodą ze szlaucha?
- Bardzo śmieszne. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Opisze im
Sammy'ego i Kevina, powie, że widywał się z matką, że widział
mnie...
- Ale, jak sam powiedziałeś, on ma dopiero sześć lat. A jego
matka przysięgnie, że po uprowadzeniu ani razu go nie widziała, że
pozwolono jej tylko rozmawiać z nim przez telefon. Kropka. A że zna
twoje imię...
Billy zawiesił głos, a potem wzruszył ramionami.
- Pewnie ktoś o tobie wspomniał w jego obecności. Prosta
sprawa. Bo Hayley ma utrzymywać, że spotkała się z tobą tylko raz,
kiedy przyszedłeś porozmawiać z nią o moim przeniesieniu z
Poquette. Do diabła ciężkiego, Sloan, ty i ona będziecie mówili jedno,
a szczeniak co innego. Komu dadzą wiarę gliniarze? No, komu? A ona
będzie mówiła dokładnie to, co kazałem. Dałem jej wyraznie do
zrozumienia, że mam wielu przyjaciół. Wie, co się stanie, jeśli powie
nie to, co trzeba.
- Co ty bredzisz? Sloan urwał, żeby trochę ochłonąć, ale nie
udało mu się to. Zbyt był zdenerwowany.
- Cholernie wszystko komplikujesz - podjął. - Mówię ci, puść ją,
póki nie jest jeszcze za pózno. Odwiozę ją...
- Co z tobą, do ciężkiej cholery? Napaliłeś się na nią czy jak?
- T e ż mi coś!
- Do diabła, dla mnie możesz się na nią napalać, byleby ci
przeszło, jak już ją przelecisz. Wiesz, jak cenię sobie lojalność, a ty
coś za bardzo się za nią wstawiasz.
Sloan odetchnął głęboko. Wiedział aż za dobrze, że Billy wymaga
od swych ludzi bezwzględnej lojalności, że bardzo ją sobie ceni. Ma
prawdziwego bzika na tym punkcie. I gdyby zaczaj podejrzewać, że
lojalność jego doradcy prawnego troszkę się zachwiała, powstałby
poważny problem.
- Billy - powiedział, siląc się na spokój - chodzi mi tylko o to, że
dałeś słowo, przyrzekłeś jej, że jeśli nam pomoże...
- A czy ja powiedziałem, że nie zamierzam dotrzymać słowa? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl