[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dy miał do czynienia z tą sprawą... Sam nie wiem.
— Gdzie on jest? — Chłopak próbował stoczyć się z łóŜka.
— Zabiję go.
— Byłby juŜ czas na lekarza — powiedział Katenkamp.
173
Zwrócił się do Doca. — Czy ten pański człowiek nie mógłby
przyjechać do hotelu?
— Spróbuję — powiedział Doc. — Ale to nie będzie tanie.
— Niech mu pan powie, Ŝe to nie ma Ŝadnego znaczenia. —
Brigitta Überlender przycisnęła czoło do szyby. —To zdarzyło
się zbyt dawno. Nic mu juŜ nie moŜna udowodnić.
— Bezpośrednio nie — powiedział Katenkamp. — Potrzeb-
ne nam są jego zeznania.
Brigitta Überlender odwróciła się. — Nigdy ich pan nie do-
stanie.
— Myślę, Ŝe jednak dostanę — powiedział Katenkamp. —
Popełnił parę błędów. MoŜe nie wtedy. Ale teraz.
— Pan lepiej umie to ocenić. Tylko zdaje się, Ŝe on znikł.
Chce go pan szukać? — Brigitta Überlender wskazała na
chłopca. — Poszukiwania nie są chyba pana najmocniejszą
stroną.
— MoŜe ma pani rację — powiedział. — Ale w tej sprawie
jest jeszcze coś. Chłopak znajdował się pod ochroną.
— I mógł sam ganiać po mieście? — spytała. — Nie brzmi
to najbardziej przekonująco.
— Mimo to tak właśnie uwaŜam — powiedział Katenkamp. —
Jestem przekonany, Ŝe stale mieli go na oku. Poczynając od
pewnego momentu nic nie mogło mu się stać. Zdaje się, Ŝe
przypadkiem zachował się właściwie. Inaczej wmieszano by się
w tę historię.
— Az czego pan to wnosi? — spytała z agresją w głosie.
— Z faktu, Ŝe jeszcze Ŝyje. Pani mąŜ znowu próbował coś
zainscenizować. Początkowo nawet mu się to udało. Powie-
działbym, Ŝe aŜ do pierwszego aktu. Ale potem przeholował,
ktoś zwrócił na to uwagę i zaczął działać przeciwko niemu.
Jestem nawet pewien, Ŝe sam to spowodowałem, chociaŜ nie
174
miałem o niczym pojęcia. Swoim wystąpieniem obudziłem ich
czujność... Handel narkotykami to interes na międzynarodową
skalę.
— PrzecieŜ wcale nie chodzi o handel narkotykami —
wtrąciła.
— Bezpośrednio nie — powiedział Katenkamp. — W kaŜ-
dym razie nie o to, co rozumie się przez handel. Ale sprawa
dotyczy jednak tego środowiska. Gdy pojawia się w nim ktoś
nowy, zasięga się o nim informacji. ZałoŜę się, Ŝe wiedzą juŜ
sporo o pani męŜu. O mnie zresztą teŜ. Nie powinien był mnie
w to włączać, wtedy moŜe wyszedłby na swoje. Ich ludzie są
wszędzie. TakŜe i tu, w hotelu. Wie pani przypadkiem, jaki za-
wód podał pani mąŜ w karcie meldunkowej?
— Zapewne „sędzia”.
— Wyjdźmy więc od takiego załoŜenia. Ja napisałem: „pra-
cownik policji kryminalnej”. Sędzia i funkcjonariusz policji kry-
minalnej — i obydwaj z Hamburga. Są tu ludzie, którym taka
kombinacja mogła się nie podobać. Wtedy zaczynają brzęczeć
sygnały alarmowe. A potem trzeba tylko trochę czasu, Ŝeby
połapali się w układach. Morderstwo w Hamburgu zupełnie
ich przy tym nie interesuje.
— To co ich interesuje? — spytała. — Wygląda na to, Ŝe
jest pan nieźle zorientowany.
— Wyciągam tylko wnioski. Tutaj interesują się tym. czy
człowiek przestrzega reguł biznesu. A pani mąŜ nie przestrze-
gał. Dlatego teŜ nie wezmą go teraz pod ochronę. Gdyby było
inaczej, moglibyśmy juŜ nie Ŝyć. A przynajmniej pani mąŜ od
dawna znajdowałby się w bezpiecznym miejscu.
— Kto panu powiedział, Ŝe tak nie jest?
— Sytuacja. Chcą zwalić robotę na nas. Dla mnie to dość
niezwykła rola. Podsuwają mi materiał. Musze go tylko wyko-
rzystać. Właściwie powinni być ze mnie zadowoleni. Dość
175
wcześnie zauwaŜyłem, Ŝe coś się tu stanie.
— Co się miało stać? — spytała Brigitta Überlender. —
Chłopiec miał zostać zamordowany.
— Pani praktycznie teŜ. — Katenkamp wstał z łóŜka i pod-
szedł do stojaka. Jednym szarpnięciem oderwał dno jej waliz-
ki. Pociągnął za mocno. Dwie paczuszki z białym proszkiem
upadły na dywan.
Doc gwizdnął cicho. — Mniej więcej trzydzieści lat — po-
wiedział. — Ale zrobiono to bardzo prymitywnie.
Brigitta Überlender zbladła. — Trzydzieści lat? Tutaj?
— Tutaj. — Doc skinął głową. — Nigdy by pani z tym nie
wyjechała.
Katenkamp podniósł paczuszki. — Zwłaszcza gdyby policja
dostała odpowiedni cynk.
Brigitta Überlender szarpnęła złoty łańcuszek na szyi. —
Trzydzieści lat więzienia!
— To wyrok śmierci — powiedział Doc tonem fachowca.
Spojrzała na Katenkampa wściekłym wzrokiem. — A pan
nic mi o tym nie powiedział. I pozwoliłby pan, Ŝebym pojecha-
ła z takim bagaŜem na lotnisko?
— Nie sądzę, Ŝeby tutejsze przepisy zabraniały wywozu cu-
kru gronowego — powiedział Katenkamp. — Pewnie teŜ kaŜ-
demu wolno chować go, gdzie chce.
— A gdzie jest prawdziwy towar? — spytał Doc.
— JuŜ go nie ma — powiedział Katenkamp. — Przyznaję
się do zniszczenia materiału dowodowego. Ale to nie ma zna-
czenia, póki on o niczym nie wie.
Chłopak na łóŜku jęknął głośno.
— Mój BoŜe, lekarza! — Brigitta Überlender podeszła do
łóŜka.
— Zatelefonuję po niego — powiedział Doc.
Katenkamp podszedł do drzwi.
176
— Co mam zrobić, gdyby pojawił się mój mąŜ?
— Nie przyjdzie. A jeŜeli nawet, to nie ma się pani czego
obawiać. Będzie próbował dogadać się z panią. Ataki frontalne
to nie jego specjalność... Proszę tu zostać i nie próbować Ŝad-
nych własnych kroków. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl