[ Pobierz całość w formacie PDF ]

durnoty, co? Stańże więc tam pod ścianą i czekaj, aż zjemy. I módl się, żeby było w tych
pismach coś godnego uwagi, bo jak nie...  Pogroził mi na wpół ogryzionym gnatem.
Klerycy roześmiali się, a kanonik popatrzył na nich z uznaniem, ale jednocześnie, jakby
badawczo. Może sprawdzał, który śmieje się najmniej wesoło?
 Nie poczęstujecie mnie śniadaniem?  zagadnąłem.  Przybyłem do was prosto z drogi i
chętnie bym się czegoś napił i coś zjadł.
Klerycy zamarli. Jeden nawet z łyżką podniesioną do ust. Kanonik odwrócił się
gwałtownie.
 Czy pozwoliłem ci się odzywać?
 Może rzucimy mu kilka kości?  zaryzykował żart jeden z kleryków, ale Tintallero
zgromił go spojrzeniem. Wyraznie tylko on w tym towarzystwie miał monopol na dowcipy.
 A muszę mieć na to wasze pozwolenie?  spytałem.  W końcu Pan Bóg
Wszechmogący dał mi usta, żebym gadał. A skoro wam dał uszy, to pewnie, byście słuchali.
Tintallero uniósł się nad stołem, a jego blada i jakby wyschnięta twarz pobladła jeszcze
bardziej. Zacisnął szczęki i kości policzkowe zdawały się przebijać pergaminową skórę.
 C-co? Co wyście powiedzieli?
 Powiedziałem, że jestem znudzony wami i waszym towarzystwem.  Podszedłem do
stołu. Sięgnąłem po stojący na blacie kielich. Powąchałem.  I zniesmaczony waszym
gustem, bo daliście sobie wcisnąć najgorszy rocznik alhamry. No, ale nie dziwota, bo cham
nawet jak się przystroi w piórka, zawsze chamem zostanie.
Przechyliłem kielich i struga czerwieni polała się na haftowany obrus. Jeden z kleryków
skoczył w moją stronę, ale okręciłem się, chwyciłem go za rękę, walnąłem nią w stół tak, że
rozcapierzył palce, a wtedy przybiłem mu dłoń do stołu widelcem o dwóch zębach. Zawył, że
mało mi uszy nie pękły.
 Widelce  powiedziałem.  Kto widział, aby chamy jadły widelcami?
 Straaaaaaż!!!  rozdarł się kanonik.
Ale kiedy do środka weszło czterech moich braci  inkwizytorów, krzyk uwiązł mu w
gardle. Przybity do stołu kleryk wył tylko z cicha, próbując palcami lewej dłoni wyrwać
widelec z rany. Walnąłem go w łeb, by nie przeszkadzał nam w konwersacji. Zwiotczał, upadł
i widelec sam się oderwał pod ciężarem jego ciała.
 Keppel, co tu się dzieje? Kim jest ten człowiek?! Odpowiesz mi...
 Milcz  rozkazałem.  Bo zaraz dam ci prawdziwy powód do krzyku.
 Stra-aż  powiedział cicho jeden z kleryków.
 Już w lochach  uśmiechnąłem się.  Co grozi za stawianie oporu inkwizytorowi na
służbie? Tintallero, do ciebie mówię!
Patrzył na mnie z rozdziawionymi ustami i nienawiścią w oczach.
 Keppel, przypomnij z łaski swojej temu bałwanowi.
 Spalenie prawej dłoni na wolnym ogniu, w drodze łaski wymieniane na obcięcie.
 To już sobie nie potrzymają miecza  zauważyłem i spojrzałem ostro na dwóch
kleryków, którzy skulili się na jednym krześle.  To był żart!  warknąłem, a oni roześmieli
się głupio.
Wyjąłem z zanadrza dokumenty przygotowane przez biskupią kancelarię i zbliżyłem się
do kanonika. Cofnął się z krzesłem tak, jakbym miał zamiar go uderzyć, ale ja tylko rzuciłem
papiery na obrus przed nim.
 Czytaj  rozkazałem.
Przebiegł tekst wzrokiem i zachował tyle zimnej krwi, by dokładnie przyjrzeć się
podpisom oraz pieczęciom.
 Mordimer Madderdin  obwieściłem.  Licencjonowany inkwizytor Jego Ekscelencji
biskupa Hez-hezronu. Przejmuję władzę w mieście w imieniu Zwiętego Officjum, na chwałę
Pana Boga Wszechmogącego oraz Aniołów.
Tintallero podniósł na mnie wzrok.
 No cóż  powiedział powoli.  Nieszczęśliwie zaczęła się ta nasza znajomość, ale
pozwalam sobie mieć nadzieję, że dalsza współpraca potoczy się...
 Kanoniku  przerwałem, bo nawet nie chciało mi się słuchać tego bełkotu.  Nasza
współpraca będzie się opierać na czterech nadzwyczaj solidnych filarach. Po pierwsze, wy i
wasi ludzie macie kategoryczny zakaz wstępu do ratusza; po drugie, wy i wasi ludzie macie
całkowity zakaz prowadzenia przesłuchań, śledztw oraz dochodzeń. Po trzecie, wy i wasi
ludzie macie całkowity zakaz opuszczania Wittingen bez podpisanego przeze mnie glejtu Po
czwarte w końcu, macie natychmiast zdać wszystkie dokumenty oraz protokoły na ręce
inkwizytora Andreasa Keppela. Jeśli jakikolwiek z tych rozkazów zostanie złamany,
zostaniecie aresztowani i odesłani pod strażą do Hez-hezronu, przed oblicze Jego Ekscelencji
biskupa. Czy zostałem dobrze zrozumiany?
 Nie mm-macie...  zaczął.
 Mam  odparłem.  A teraz zabieraj swoich żartownisiów i wynoście się stąd.
Wstał i muszę przyznać, że miał w sobie jednak odrobinę odwagi, a może godności, czy
wywołanego klęską szaleństwa. W każdym razie spojrzał mi prosto w oczy (a w jego wzroku
gorzała feeria piekielnych ogni) i powiedział:
 Zapamiętam was, inkwizytorze Madderdin. Dobrze was sobie zapamiętam. Zapłacicie
tak straszną cenę za każde wypowiedziane dzisiaj słowo, że wystawiony rachunek będziecie z
lamentem wspominać do końca życia.
Strzeliłem go w twarz otwartą dłonią. Mocno. Tak, że okruszki zębów wbiły mi się w
skórę, a krew trysnęła na kaftan.
 Doliczcie i to do rachunku  poprosiłem.
* * *
Kazałem strażnikowi zaprowadzić mnie do celi Emmy Gudolf. Szliśmy ponurym,
wilgotnym korytarzem, a zza krat słyszałem tylko jęki bólu i czułem smród krwi, kału, moczu
oraz strachu. Tak, mili moi, strachu. Strach ma swój zapach. Ostry, przerażający, wdzierający
się w głąb serca. Tu, w tych ratuszowych piwnicach przerobionych na więzienie nie był
jeszcze tak silny. Ale gdybyście weszli do podziemi klasztoru Amszilas lub kazamat
Inkwizytorium, pojęlibyście, co oznacza odór strachu, który na wieki zastygł już w murach
tych budowli.
Strażnik przystanął przed celą Emmy. Półnaga dziewczyna, w oberwanej sukni ledwo
przykrywającej ciało, kuliła się na mokrych, zimnych kamieniach. Jej stopy były spalone
niemal na węgiel, a ciało porwane kleszczami do samych kości. Wytłuczono jej prawe oko,
które pokrywał ropiejący, żółtobrunatny skrzep. Miała pogruchotane palce lewej dłoni.
 Otwieraj  syknąłem.  Medyka. Natychmiast!
Strażnik szczęknął kluczami, i zostawiając mnie w otwartych drzwiach celi, pobiegł
korytarzem. Wszedłem i uklęknąłem przy dziewczynie. Zdjąłem z ramion płaszcz i ostrożnie
ją otuliłem, ale chyba nic nie czuła, gdyż nawet nie jęknęła. %7łyła jeszcze, bo słyszałem jej
oddech, ale ciało miała rozpalone gorączką.
Lekarz musiał być gdzieś w pobliżu, gdyż strażnik przyprowadził go w kilka pacierzy
pózniej.
 Jestem, mistrzu  wyjąkał, a na jego twarzy widziałem przerażenie.
 Zbadaj ją  rozkazałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl