[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Czeluskina"  w dziele opanowania Arktyki przez człowieka.
Profesor Szmidt sprawił na mnie głębokie, niezapomniane wrażenie. Jego oczy mają w sobie coś przej-
mującego, jest pełen wiary w możliwości i osiągnięcia nauki. Promieniuje od niego dobroć, a jednocześnie hart
żelaznej woli.
Po powrocie do Moskwy profesor Szmidt spotkał się z resztą swych towarzyszy, którzy nadjechali specjal-
nym pociÄ…giem przez SyberiÄ™.
Moskwa nie pamiętała podobnego entuzjazmu. Lu-
dzie szaleli po prostu z radości i uniesienia  witając uratowanych. Dzielnie się spisali. Opanowanie, dyscy-
plina, koleżeństwo cechowały ich w chwili, gdy znalezli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Burze śnieżne, mgły i srogie mrozy nie odstraszyły lotników spieszących z pomocą towarzyszom.
I chociaż niewielka kra, na której walczyła tak dzielnie załoga  Czeluskina", dawno już znikła w morskich
falach, zawsze pozostanie pamięć o ludziach, którzy umieli bohatersko znosić swój los, i o tych, którzy ich z
takim oddaniem ratowali.
PUAKOWNIK ORVIN MYLIA SI
Schodzili powoli po stromym, kamienistym zboczu, pokrytym tu i ówdzie brudnymi płatami śniegu. Szli
milcząc. Z trudem unosili nogi w ciężkich, oblepionych świeżą gliną butach. Aopaty o długich drzewcach
utrudniały im marsz. Gdy przypadkiem któraś z nich zadzwoniła o skałę, z wyrzutem spoglądali na towarzysza
mÄ…cÄ…cego panujÄ…cÄ… w powietrzu ciszÄ™.
W oddali górujący nad wyspą stożek wygasłego wulkanu płonął jaskrawym światłem.
Nisko zwisająca nad ziemią czerwona tarcza słońca nie rozświetlała ponurego krajobrazu, rzucając od skał
długie, wiejące chłodem cienie. Strome bloki zastygłej lawy, rozrzucone bezładnie, rysowały się czarnymi
plamami na bieli śniegu. Gdzieniegdzie ubogie kępki zrudziałych mchów czepiały się dna głębokich rozpadlin.
Poszarpane, urwiste, spadające prostopadle na wody brzegi przypominały posępne ruiny starych twierdz. Dalej
szumiało miarowo siwe, rozkołysane morze. Na horyzoncie leżał opar mgły.
Podmuchy wiatru niosły raz po raz ostry swąd spalenizny. Ludzie zwolnili kroku. Przed nimi, w dolinie
spowitej smugami ciemnego dymu, dogasał niewielki
drewniany barak, wokół którego uwijało się kilka postaci.
Jeden z mężczyzn, wysoki, przygarbiony, o długiej przypominającej łeb koński twarzy, nerwowym ruchem
wyciągnął z kieszeni munduru zatłuszczony kap- ciuch. Nie przerywając wciąż milczenia, trzej inni zatrzymali
się także i napełnili fajki. Niebieski dymek przesłonił na chwilę zmęczone, ściągnięte troską twarze.
 No i cóż, zostaliśmy bez dachu nad głową  westchnął ciężko jeden z nich.
 Pilnuj, żebyś teraz samej głowy nie stracił  odburknął niechętnie drugi.
 Potracimy, potracimy. Tylko patrzeć, jak śmierć nas wszystkich zabierze!
Mężczyzna o końskiej twarzy obrócił się i z lękiem spojrzał na wzgórze, z którego zeszli. Wszystkie oczy
skierowały się w tę stronę. Na tle bladego, jakby wypłowiałego nieba, tuż pod szczytem, majaczyły niewyraznie
trzy drewniane krzyże.
 Biedak! Taki młody. Wyglądał jak żywy po śmierci...  zachrypiał znów ten sam głos, a długa twarz
przybrała wyraz lęku.  Wszyscy za nim pójdziemy.
 Nie darmo ten przeklęty kawałek ziemi od wieków nazywali marynarze  Wyspą Diabelską"  podjął
drugi.
 Przestańcież raz! Cicho, Olaf! Lepiej chodz prędzej! Musimy coś przegryzć i przespać się, choćby z
parę godzin. Niedługo znów się do nas dobiorą.
Z wychłostanej wiatrem twarzy mówiącego bił spokój graniczący z obojętnością. Zniszczona wojskowa
bluza z trudem opinała szerokie jak u niedzwiedzia bary.
 Dość tych grobowych min! Im też niewesoÅ‚o!   %
wskazał łopatą na krzątających się w dymie pogorzeliska.
g§ Sierżanta to nic nie wzruszy; serce ma z kamienia  zaczÄ…Å‚ Olaf, ale widzÄ…c, że nikt go nie sÅ‚ucha,
powlókł się za innymi, mamrocząc coś do siebie.
Pod ocaloną od pożaru przybudówką kuchenną rzucili wreszcie na ziemię łopaty. Nikt nie zadawał im
pytań. Młody, jasnooki porucznik o twarzy dziecka spojrzał pytająco na sierżanta; pokiwali obaj głowami. Bo i
cóż było mówić. Ubył im dziś trzeci kolega. Dziś on, jutro inny. Ot, zwykły żołnierski los...
Wołanie dyżurnego  kolacja!" nie wywołało, jak dawniej, radosnego rozgwaru. Posiłek upływał w ponurym
nastroju. %7łołnierze w milczeniu obsiedli ciasno jedyną ocalałą izbę. Mechanicznym ruchem podnosili do ust
łyżki, nie wiedząc nawet, co jedzą. Wszystko i tak przesiąkło gryzącym swędem: powietrze, ubranie, każdy kęs
niesionej do ust strawy.
 Trzech zabitych w ciągu jednego tygodnia... Takich strat nie mieliśmy jeszcze...  mruknął porucznik
sam do siebie, ale jego uwaga otworzyła innym usta.
Wszyscy naraz zaczęli mówić. Wszyscy o jednym i tym samym.
 Dwa i trzy naloty na dobę to nic jeszcze, ale ta przerażająca celność...  donośny głos zagłuszył inne.
 I ty im się dziwisz, Larsen? Powiedz sam, czy nie mają dość czasu, by wypatrzyć nas z powietrza?
 Nie, oni nadlatują, jakby...  zaczął Larsen i zamilkł.
 A może by tak, panie poruczniku  podjął po chwili  raz jeszcze przenieść moją radiostację? Dziś
znów ją nam wymacali Przed wejściem do groty pięć bomb. To już trzecie z kolei miejsce. Jak oni zdołali
wykryć je wszystkie z powietrza? Ani razu się nie omylili.
Zapytany ze zle ukrywanym zniecierpliwieniem spojrzał w twarz radiotelegrafisty. Sucha, energiczna, na
pierwszy rzut oka tchnąca młodością, nosiła na sobie piętno znoju i ciężkich trudów. Głęboko osadzone oczy
patrzyły czujnie spod nastroszonych brwi.
 A ty zawsze swoje i swoje. Jesteś nudny. Jak wymacali? Mówiłem ci już. Przecie to jasne. Dziwię się,
że ty o to pytasz. Godzinę przed nalotem nadawałeś do bazy radiodepeszę. To wystarczy. Za pomocą
nowoczesnych urządzeń radiowych można wykryć z powietrza położenie nadajnika. Uczyli mnie o tym. Nasza
armia posiada także podobne aparaty  odpowiedział nie podlegającym dyskusji głosem.
tssa*. To nie to...  Larsen znów urwał.  Co takiemu tłumaczyć, że plecie bzdury. Nie ma przecież na świecie
urządzeń zdolnych wykryć z powietrza nieczynną radiostację. %7łółtodziób! Myśli, że wszystkie rozumy posiadł.
Niech lepiej wszyscy w to wierzą"  pomyślał z irytacją i zamilkł, ubijając mocno tytoń w fajce.
 - On ma słuszność. Trzeba przenieść dziś jeszcze naszą radiostację. I to nie czekając!
Ostry głos sierżanta poderwał wszystkich. Olbrzym rzadko kiedy wdawał się w długie dyskusje.
Niebieskie oczy porucznika, świecące błękitem jasnym jak oczy dziecka, obrzuciły sierżanta niechętnym
spojrzeniem.
 Tak sÄ…dzisz, Ewald? Nie widzÄ™ doprawdy potrzeby. DziÅ› bombardowali to miejsce, jutro zrzucÄ… bomby
w inne. Ale skoro siÄ™ obaj tak przy tym upieracie...  zaczÄ…Å‚ niezdecydowanie.
Sierżant nie czekał na koniec zdania.
 %7ływo, chłopcy, żywo! Larsen, pokaż im, gdzie mają zanieść twoje aparaty. Olaf, ruszże się raz od stołu,
w drodze opowiesz im resztę. Isbiórn, gdzie ten [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl