[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podeszła na brzeg tarasu. Gdyby była ukryta w cieniu...
To można oszaleć  to nie do zniesienia.
Nie miał siły czekać dłużej. Wspiął się na balustradę, żeby dojrzeć lepiej. Nagle z najciemniejszego
kąta doleciał go srebrny śmiech. Taki cichy śmiech, który był zarazem pieszczotą. I nagle ona wy-
chyliła się zza drzew i oparła o pień wierzby.
 Paul  szepnęła  widzisz, przyszłam, żeby ci życzyć dobrej nocy.
Paweł poczuł, że mu serce rośnie. Wyciągnął ramiona, jakby pragnął ją objąć, ona jednak wysunęła się
i skoczyła w bok. Westchnął boleśnie.
Powoli wróciła i pochylała się ku niemu coraz bliżej i bliżej z własnej woli  tak blisko, że wreszcie
dotknęła jego twarzy. I powoli czerwone jej wargi połączyły się z jego młodymi ustami w długim,
dziwnym pocałunku.
I zanim Paweł zdążył ją objąć, albo choćby wyszeptać jakieś dziękczynne słowo, odeszła.
I znowu znalazł się sam, oczarowany wzruszeniem pod ciemnym, usianym gwiazdami niebem.
* * *
Deszcz, deszcz, deszcz! Niemiło po obudzeniu usłyszeć taki dzwięk kropel za szybami, zwłaszcza,
jeżeli tak mało spało się w nocy i jedyną pociechą przy obudzeniu się była nadzieja zobaczenia pewnej
pani.
Toteż myśli Pawła były iście rozpaczliwe. Co się stanie? Niepodobna pływać po jeziorze, ani iść w
góry  on jednak musi ją widzieć. Po tym pocałunku  po tym boskim, upajającym, we śnie
zaledwie wymarzonym pocałunku. Co to miało oznaczać? Czy ona go kocha? On kocha ją, to pewne.
Biedne, słabe uczucie, jakie żywił dla Izabeli, zatarło się zupełnie i nie ma go już wcale.
Wstydził się strasznie ile razy przyszło mu myśleć o tym. Rodzice jego mieli zupełną rację, znali
najlepiej jego i Izabelę. Całe szczęście, że niczego Izabeli na serio nie obiecał i że w ogóle nie była to
osoba zdolna do głębszych uczuć.
Myśli te jednak tak mu dolegały, że nie mógł uleżeć w łozku. Co on ma teraz zrobić? Wyjechać z
Lucerny? Ale po co właściwie? Kości rzucone, a on w żadnym wypadku nie jest związany z Izabelą.
W końcu może napisać do niej i przyznać szczerze, że pomylił się. To jedyne uczciwe rozwiązanie
sprawy. Niemiły obowiązek i trzeba się trochę przymusić do wypełnienia go.
Zjadł śniadanie w swoim saloniku, przez cały czas trapiony myślami, a potem z silnym
postanowieniem, czując w sobie lwią odwagę i zaciętość buldoga, podszedł do biurka i zaczął pisać.
Nigdy żadne ćwiczenie greckie nie wydawało mu się tak trudne, jak te dwie strony, które wreszcie
wymęczył. Przez długą godzinę siedział nad pustym papierem, to znowu łapał sam siebie na
rysowaniu profilów i profilów bez końca, nie mógł jednak ani rusz zacząć.
Droga Izabelo!  napisał wreszcie. Nie. Wziął inny arkusik. Moja Droga Izabelo! Po czym znowu
zatrzymał się i odłożył pióro. Czuję, że powinienem Ci napisać, co się dzieje ze mną. Widzę, że rodzice
moi mieli rację, gdy...
 Ach! do diabła z tym wszystkim  mruknął sam do siebie  to podle wykręcać się w ten sposób.
Wziął nowy arkusik, przepisał początek i dodał: Pomyliłem się w moich uczuciach dla Ciebie, gdyż
były to uczucia braterskie.  O, Boże, co ja mam dodać jeszcze, przecież niepodobna tak tego
zostawić.
Biedny chłopiec aż jęknął i obie ręce włożył w gęste, kędzierzawe włosy. Po chwili wziął z
rozpaczliwym gestem pióro i pisał dalej:
W każdym razie będę Cię zawsze kochał, Droga Izabelo. Proszę Cię, przebacz mi, jeżeli sprawiłem Ci
przykrość.
To była tylko moja wina, toteż nie masz pojęcia, jak bardzo jestem przygnębiony.
Twój nieszczęśliwy Paul
Nie było to zapewne arcydzieło, ale kosztowało go wiele. W końcu przepisał wszystko na świeżym
arkusiku papieru. Potem, gdy skończył, sam zaniósł list do skrzynki w hallu.
Czuł w sobie wzruszenie, coś w rodzaju tego, czego mógł doznawać Aleksander, gdy spalił okręty.
Zegar wybił jedenastą. O której godzinie zobaczy panią, swoją panią, jak ją teraz nazywał. Jakiś
instynkt ostrzegał go, że ona nie życzy sobie, aby hotelowi ludzie wiedzieli o ich bliższej znajomości.
Zrozumiał, że mądrzej byłoby nie posyłać listu. Musi czekać i mieć nadzieję.
Czy deszcz padał czy nie, Paweł był zanadto Anglikiem, żeby siedzieć w domu przez cały dzień. Toteż
wyszedł i udał się w stronę miasta. Stary, malowniczy most podobał mu się bardzo. Przypomniał sobie
jej słowa, że trzeba mądrze używać swoich oczu. Nie trzeba być głupim, powiedział sobie i zaczął od
razu wyszukiwać nowe rzeczy w tym, co widział. Wracając, zwolnił kroku i przyglądał się wystawie
futer w sklepie koło hotelu. Było tam trochę ładnych skór, ale najbardziej zwróciła jego uwagę
przepyszna skóra tygrysia. Cóż to musiało być za wspaniałe zwierzę. Chyba to największa skóra z
najdłuższym włosem, jaką widział w życiu. Długi czas stał, podziwiając ją. Jest to okaz daleko
piękniejszy niż ten, który piękna pani miała w swoim pokoju.
Czy mógłby kupić ją dla niej? Czy ona by przyjęła? Czy byłaby rada z tego, że on myślał o tym, co
mogłoby być jej miłe? Wszedł do sklepu. Skóra, jak na trygrysią, okazała się stosunkowo tania, a przy
tym rodzice dali mu sporo pieniędzy na rozmaite szaleństwa.
 Pamiętaj o tym, Henrietto! Ten chłopiec musi mieć swobodne ręce  mówił sir Karol Yerdayne.
 Jest moim synem i nie spo-
dziewaj się, że wyleczysz go z jednego szaleństwa, jeżeli nie zapewnisz mu możności popełniania
innych szaleństw.
%7łyczenie to zostało spełnione i Paweł nie miał kłopotu z rachunkami w banku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl