[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szeptali pospiesznie jedno do drugiego, a następnie wyjął ją z wozu i postawił na ziemi. W
świetle ogniska ujrzałem, \e była niemal dzieckiem: szczupła i wątła, z głębokimi oczami,
błękitnymi jak u Conana. Były one jednak łagodne, a nie zimne i nieugięte. Wystarczająco
urodziwa, przemknęło mi przez myśl. Kiedy w świetle ogniska dojrzała moją śniadą twarz i
obna\oną szablę, krzyknęła przejmująco i cofnęła się do Conana, ale on ją uspokoił.
Nie obawiaj się, dziecko powiedział. To nasz dobry przyjaciel, Tobrak Torr,
Czungaj. Uciekajmy szybko, w ka\dej chwili wartownicy mogą przejechać koło ogniska.
Jej pantofle były miękkie i mało u\yteczne do chodzenia po pustyni. Cymmeryjczyk niósł
ją jak dziecko w swych potę\nych ramionach, a\ dotarliśmy do wąwozu, w którym stały
nasze konie. Wolą bogów było, byśmy bez przeszkód tam dotarli, ale kiedy wyje\d\aliśmy z
wąwozu Ottairi siedziała na rumaku przed Conanem usłyszeliśmy potę\ny tętent kopyt.
Jedzmy w góry mruknął Cymmeryjczyk. Du\a grupa jezdzców depcze nam po
piętach. Je\eli zawrócimy wpadniemy na nich. Mo\e dotrzemy do wzgórz przed świtem,
pózniej wrócimy na drogę, którą chcemy się udać.
Pokłusowaliśmy po równinie. Mimo nadchodzącego świtu, wcią\ było ciemno dzięki
gęstej, zimnej mgle. Słychać było tętent kopyt i szczęk broni. Nie sądziłem, \eby naszym
tropem jechały posiłki dla Muratha, był to raczej zwiad, gdy\ nie skręcili w stronę ognisk,
tylko jechali prosto przez równinę w kierunku wzgórz. Pędzili nas przed sobą nawet o tym nie
wiedząc. Pewnie, pomyślałem, Murath wie, \e wrogie oczy go śledzą. To przemieszczanie się
jezdzców w tę i z powrotem miało sprawić wra\enie, \e jest ich więcej ni\ w rzeczywistości.
Tętent kopyt za nami ucichł, jakby zwiadowcy skręcili lub pojechali z powrotem do obozu.
Równinę o\ywiały małe grupy jezdzców przeje\d\ające w ciemnościach jak duchy. Z ka\dej
strony dobiegało do nas stąpanie koni i szczęk broni. Byliśmy spięci. Ju\ pierwsze oznaki
świtu pojawiły się na niebie, chocia\ cię\ka mgła spowijała wszystko dookoła. Jak dotąd w
ciemnościach jezdzcy brali nas za swoich towarzyszy, ale ju\ wkrótce mogło nas zdradzić
poranne słońce.
Jedna z grup jezdzców podjechała blisko i zatrzymała nas; szybko odpowiedziałem im i
odjechali dalej usatysfakcjonowani. W armii Muratha było wielu Czungajów, ale gdyby
Strona 47
Jordan Robert - Conan. Droga demona
podjechali bli\ej, rozpoznaliby Conana po jego wzroście i obcych szatach. Ciemności i mgła
zmieniały wszystkie obiekty w niewyrazną masę. Na szczęście gwiazdy świeciły słabo, a
słońce jeszcze nie wzeszło. Z tyłu dobiegały nas hałasy. Nagle mgła stopniała w świetle, które
wytrysnęło zza wzgórz białą falą. Gwiazdy zniknęły, a niewyrazne cienie wokół nas
przybrały kształty wąwozów i kamieni. Nastąpił pełny brzask, ale my byliśmy ju\ wśród
wąwozów, a nie na równinie, a wąwozy wcią\ spowijała mgła mimo, \e gdzie indziej
zniknęła.
Conan uniósł bladą twarz dziewczyny i pogłaskał ją delikatnie.
Ottairi, jesteśmy okrą\eni przez wrogów, ale moje serce i tak się raduje.
I moje, mój panie odpowiedziała, tuląc się do niego. Wiedziałam, \e
przybędziesz! Och, Conanie, czy ten władca mówił prawdę twierdząc, \e mój własny wuj
oddał mnie w niewolę?
Obawiam się, \e tak, Ottairi powiedział łagodnie. Jego serce jest czarniejsze ni\
noc.
Co ci powiedział Murath? przerwałem mu.
Kiedy pierwszy raz zabrano mnie do niego, jak ju\ dotarłam do obozu, panowało
zamieszanie i \ołnierze w pośpiechu zwijali obóz i przygotowywali się do wymarszu. Sułtan
popatrzył łagodnie i przemówił, nie wzbudzając we mnie strachu. Gdy błagałam go, by
odesłał mnie do mojego wuja, powiedział, \e jestem podarkiem od niego. Pózniej wydał
rozkazy, by się mną zaopiekowano, a sam odjechał z generałami. Wróciłam do wozu i
pozostałam w nim śpiąc trochę, a\ poprzedniego wieczoru znowu zabrano mnie do niego.
Rozmawiał ze mną pewien czas i nie zniewa\ył mnie, chocia\ jego mowa mnie wystraszyła.
Jego oczy spoglądały na mnie dziko, przysiągł, \e uczyni mnie królową, a na moją cześć
wybuduje piramidę z czaszek i rzuci do mych stóp turbany szachów i kalifów. Ale odesłał
mnie z powrotem mówiąc, i\ kiedy przyjdzie do mnie następnym razem przyniesie w
prezencie ślubnym głowę Edera Hussbeina. To szaleństwo. Mówią, \e piktyjski wieśniak jest
bardziej cywilizowany ni\ hyrkański władca.
Nie podoba mi się to powiedziałem. Jeśli zapałał do ciebie miłością, mo\e
poruszyć nawet piekło, byleby cię dostać.
Nie odezwał się Conan. Ja&
W tym momencie, zza skał wyskoczyło mnóstwo wrzeszczących postaci i chwyciło cugle
naszych koni. Ottairi krzyknęła, a ja wyciągnąłem szablę, gdy\ jeszcze się nie zdarzyło, by
kuigarski pies chwycił cugle mego konia. Conan jednak złapał mnie za ramię. Jego miecz
tkwił w pochwie i nie uczynił \adnego ruchu, by go wyciągnąć. Zamiast tego przemówił
spokojnym głosem jak człowiek, który oczekuje, \e zostanie wysłuchany.
Dobrze, \eśmy się spotkali dzieci namiotów, zaprowadzcie nas do Edera Hussbeina,
którego szukamy.
Po tych słowach Kuigarowie cofnęli się nieco, spoglądając jeden na drugiego.
Zciąć ich warknął jeden to szpiedzy Muratha.
Aj zadrwił Conan szpiedzy zawsze wo\ą ze sobą kobiety swej rasy. Głupcy!
Długą i cię\ką drogę przebyliśmy, \eby znalezć Edera Hussbeina. Jeśli nas powstrzymacie,
odpowiecie własną skórą. Prowadzcie nas do swojego wodza.
Ach burknął ten, którego zwano Yakbarem. Był on jakimś pomniejszym wodzem.
Eder Hussbein wie jak postępować ze szpiegami. Zaprowadzimy cię do niego tak, jak
owcę prowadzi się do rzeznika. Oddać miecze, diabelskie syny!
Conan przytaknął skinieniem widząc moje spojrzenie, wyciągnął powoli swój długi miecz
i oddał go rękojeścią do przodu.
Nałykałem się kurzu powiedziałem gorzko. Bierz za rękojeść, psie, bo ostrze
mogłoby przejść między twoimi \ebrami.
Yakbar uśmiechnął się szczerząc zęby jak wilk.
Bądz spokojny, Czungaju czas, by twoja stal poczuła, \e jest w ręku mę\czyzny.
Obchodz się z nią ostro\nie warknąłem przysięgam, \e kiedy na powrót znajdzie
się w moich rękach, wykąpię ją w świńskiej krwi, by oczyścić z twoich plugawych, brudnych
paluchów.
Myślałem, \e za chwilę z wściekłości pękną mu \yły na czole, ale z rykiem wściekłości
odwrócił się do nas plecami i z konieczności udaliśmy się za nim, gdy\ jego towarzysze
wcią\ mocno trzymali cugu naszych koni. Przejrzałem plan Conana, chocia\ nie
rozmawiałem z nim. Pewne było, \e w górach jest pełno nomadów. Próba wyrąbania sobie
wśród nich przejścia byłaby szaleństwem. Jeśli połączymy nasze siły z ich, mamy nikłą
szansę prze\yć. Jeśli nie uda się połączyć sił, to te psy mało kochają Czungajów, a
Cymmeryjczyków wcale.
Strona 48
Jordan Robert - Conan. Droga demona
Ze wszystkich stron patrzyli na nas zarośnięci mę\czyzni w brudnych szatach.
Obserwowali nas zza skał i z wąwozów dzikimi oczami jastrzębi. Wje\d\aliśmy do
naturalnego zagłębienia terenu, gdzie jakieś pięćset wspaniałych, kuigarskich rumaków
skubało skąpą trawę. Ci nomadzi to psy i psie syny, ale hodowali wspaniałe konie.
Coś koło setki wojowników pilnowało koni wysocy, smukli mę\czyzni, twardzi jak
pustynia, która ich wychowała. Na głowach mieli stalowe hełmy, w rękach trzymali okrągłe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- 061. Roberts Nora Irlandzka wróşka 03 Irlandzki buntownik
- Heinlein, Robert A The Man Who Sold the Moon (SS Coll)
- Roberts Nora Bracia z klanu MacGregor 01 Daniel
- Wojownik Trzech wiatów 04 Strażnicy Kociuszko Robert
- Nora Roberts 02 Najwspanialszy bĹÄ d (Ukryte namiÄtnoĹci)
- 094. Roberts Nora Skazani na siebie
- Holdstock, Robert M1, Bosque Mitago
- Robert A Haasler Zbrodnie w imieniu Chrystusa
- Wolf Moon by Nora Roberts
- Roberts Nora Przerwana gra
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- immortaliser.htw.pl