[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Keeley nie zapominała, że są dziećmi.
Niektóre z nich zostały w przeszłości skrzywdzone.
Patrząc na to, co Keeley stworzyła, zamiast spędzać czas tak, jak kiedyś to sobie
wyobrażał, czuł dla niej coraz większy szacunek, a nawet więcej niż szacunek. Szczery
podziw.
Teraz też usłyszał jej okrzyki, wydawane spokojnym silnym głosem - ładny widok i
ładne dzwięki. Wysiadł z ciężarówki i podszedł bliżej, by lepiej widzieć.
Szerokie radosne uśmiechy, oczy wielkie jak talerze. Zmiechy, przerywane oddechy. Z
tego. co zaobserwował, nastroje zmieniały się od nerwowych pisków do absolutnego
zachwytu. W całym tym rozgardiaszu Keeley wydawała polecenia, pouczała, zachęcała,
zwracając się do każdego dziecka po imieniu.
Długie rude włosy związała znowu z tyłu. Miała na sobie jasne sprane dżinsy, niegdyś
szaroniebieskie, oraz taką samą kamizelkę z mnóstwem kieszeni. Pod nią Keeley włożyła
obcisły sweterek koloru wiosennych żonkili. Wyraznie lubi jasne kolory. I błyskotki,
pomyślał Brian, widząc skrzące się w jej uszach małe klejnoty.
Czuł zapach jej perfum. Zawsze unosił się wokół niej delikatny kobiecy zapach.
Czasami tak delikatny, że trzeba było podejść bardzo blisko, żeby go poczuć. Kiedy indziej
przypominał syreni śpiew, wabiący człowieka z oddali.
Niezależnie od tego, do którego rodzaju należał, wystarczał, by doprowadzić
mężczyznę do szaleństwa.
Powinienem był trzymać się od niej z daleka, pomyślał Brian. Bóg świadkiem, że
powinienem. Doszedł jednak do wniosku, że jest to tak samo prawdopodobne jak to, że któraś
z jej chabet wygra Breeder's Cup.
Keeley wiedziała, że Brian ją obserwuje. Powiedziało jej to mrowienie skóry. Nie
mogła pozwolić sobie na nieuwagę, gdy miała sześcioro dzieci pod opieką. Cudownie jednak
było mieć świadomość bliskości Briana, reakcji własnego ciała, czuć przyśpieszone bicie
pulsu.
Zaczynała rozumieć, czemu kobiety tak często robią z siebie idiotki dla mężczyzn.
Gdy poleciła uczniom przejść z powrotem do kłusa, rozległy się jęki zawodu. Kazała
im zmieniać kierunek jazdy i wreszcie jechać stępa. Brian zaczekał, aż ich zatrzyma, po czym
zaczął bić brawo.
- Dobra robota - powiedział. - Gdyby któryś z twoich uczniów szukał pracy, przyślij
go do mnie.
- Mamy dzisiaj gościa. To pan Donnelly, trener z Royal Meadows. Odpowiada za
konie wyścigowe - Keeley przedstawiła dzieciom Briana.
- Rzeczywiście, i zawsze mam oczy otwarte, może trafi mi się jakiś nowy dżokej.
- Aadnie mówi - szepnęła jedna z dziewczynek, ale Brian miał świetny słuch.
Uśmiechnął się do niej, co wywołało rumieniec na jej twarzy.
- Tak uważasz?
- Pan Donnelly przyjechał z Irlandii - wyjaśniła Keeley. Niesamowite, pomyślała,
sprawia, że nawet dziesięcioletnie dziewczynki robią maślane oczy.
- Mama panny Keeley też pochodzi z Irlandii. Ona też ładnie mówi.
Brian spojrzał w górę i zobaczył, że chłopiec, którego zapamiętał, Willy, przygląda
mu się uważnie.
- Nikt nie mówi ładniej niż Irlandczycy, chłopcze. To dlatego, że wszystkich nas
pocałowały wróżki.
- Podobno kiedy traci się ząb, dostaje się pieniądze od Zębowej Wróżki, ale ja ich
nigdy nie dostałem.
- Przecież to tylko twoja matka. - Dziewczynka za Willym wywróciła oczy. -
Prawdziwe wróżki nie istnieją.
- Może nie mieszkają w Ameryce, ale tam. skąd pochodzę, jest ich wiele. Następnym
razem, gdy stracisz ząb, Willy, powiem za tobą słowo.
Chłopiec otworzył szeroko oczy.
- Skąd pan wie, jak mam na imię?
- Pewnie powiedziała mi wróżka.
Keeley robiła wszystko, by zachować powagę, gdy Willy wybałuszył oczy.
- Zsiądzcie z koni, ostudzcie je i napójcie. Nastąpiło duże poruszenie i gwar. Willy
zsiadł z konia, ale nie odchodził, trzymając w ręku wodze i przyglądając się bacznie
Brianowi. Zbyt nieufne spojrzenie jak na tak małe dziecko. Chwyciło go to za serce.
Willy wziął głęboki oddech, po czym oznajmił:
- Mam jeden, który się rusza. Ząb.
- Doprawdy? - Nie mogąc się powstrzymać, Brian przeskoczył przez płot i przykucnął
przed chłopcem. - Pokaż.
Willy otworzył szeroko buzię i popukał językiem w chwiejący się siekacz.
- Super. Za kilka dni będziesz mógł pluć przez dziurę, która po nim zostanie.
- Nie powinno się pluć. - Willy spojrzał z ukosa na Briana.
- Kto tak mówi? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl