[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Och, przepraszam. Zaczytałam się.
- Nie szkodzi. To ja muszę przeprosić.
- Za co?
- Wciąż zle reaguję, gdy mowa o mojej żonie. - Wzru-
szył ramionami. - Chociaż rzadko kto ją wspomina. Po
śmierci Sary znajomi unikali tego tematu jak ognia.
Kay popatrzyła na niego znad krawędzi kubka.
- Wcale się nie dziwię. Skoro pan jest taki drażliwy.
- Rozumiem.
Znowu zle wypadło. Kay miała ochotę wejść pod
biurko.
Dominic wlepił wzrok w kawę.
- Wcale nie jestem taki grozny, ale mam ostry język.
S
R
Zauważyła pani, prawda? Znajomi nie pozwalali mi mó-
wić o zmarłej, a teraz mam wrażenie, że zapomniałem, jak
to robić.
- Współczuję panu. Zmierć żony to na pewno straszne
przeżycie.
- Wszyscy mieli dobre chęci i byli przekonani, że jeśli
nie będą o niej wspominać, to prędzej zapomnę.
- Jest pan pewien?
- Jaki mógł być inny powód tego, że starali się wyma-
zać wspomnienia o niej? Postępowali, jakby nigdy nie
istniała. Niektórzy proponowali, że wezmą jej rzeczy.
Chcieli jak najszybciej usunąć wszelkie ślady po niej.
- Skrzywił się. - Większość doradzała mi wyjazd.
- Pewnie myśleli, że jeśli nie będzie pan widział rzeczy
żony, prędzej minie ból - powiedziała Kay łagodnie. -
Oczywiście mylili się. Trzeba mówić, bo dzięki temu czło-
wiek zapamięta radość. Ucieczka byłaby kiepskim rozwią-
zaniem.
- Czy pani nigdy nie miała ochoty uciec?
W kredowobiałej twarzy lśniły pociemniałe oczy.
- Można uciekać na różne sposoby, ale to złudny ra-
tunek. Prędzej lub pózniej człowiek musi przyjąć fakt do
wiadomości.
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
No proszę! Znowu wyrwała się jak filip z konopi i uda-
je psychologa. A już łudziła się, że panuje nad sobą i kon-
takty z sąsiadem będą bezproblemowe. Nie czekając na
wybuch, odstawiła kubek i pilnie zajęła się szkicem, jak
gdyby wcale nie rzuciła metaforycznego granatu.
- Trzeba zrobić porządek z altaną - powiedziała rze-
czowym tonem. - Sądzę, że kiedyś była piękna, ale teraz
przedstawia żałosny widok. Zgrzybiała staruszka.
- Co takiego? Wdał się grzyb? - Dominic miał nie-
przytomną minę, ale po chwili wydobył ze swego ponu-
rego wnętrza coś, co od biedy przypominało uśmiech.
- Ach, znowu dowcip.
- Słaby - przyznała Kay. - Próbuję wyleczyć się z do-
wcipkowania i poprawiłam się już tak bardzo, że nie prze-
kraczam pięciu wpadek dziennie. No, nie każdego dnia
jest tak dobrze...
Pseudouśmiech zmienił się i - jeśli nie oceniać dro-
biazgowo - przypominał prawdziwy uśmiech. Kay jednak
patrzyła uważnie i dlatego serce ścisnęło się jej na widok
żałosnego wysiłku. Miała ochotę objąć Dominica albo
przynajmniej wziąć go za rękę i zapewnić, że rozumie.
Chętnie powiedziałaby, że wszystko będzie dobrze już
niedługo, w niedalekiej przyszłości. Opanowała jednak
pokusę, gdyż niezależnie od reakcji Dominica próba po-
cieszenia go byłaby żenująca.
S
R
- Niech się pan nie wysila - rzekła. - Zmiech nie jest
przymusowy.
- To dobrze.
Teraz Dominic naprawdę się uśmiechnął. Bez ostrzeże-
nia i tak, że Kay wpadła w zachwyt. Uwaga! Niebezpie-
czeństwo! Prędko wróciła myślami do altany.
- Trzyma się tylko dzięki temu, że obrosła powojni-
kiem. Słusznie, że klematis ją podtrzymuje, bo sam do-
prowadził ją do ruiny. Jest bardzo stary, pewnie posadzony
zaraz po zbudowaniu altany. Wtedy pomysł wydawał się
dobry.
- %7łona wiedziała, że jest konieczne solidne cięcie, ale
chciała zobaczyć kwiaty. Czekała, żeby powojnik zakwitł,
bo bała się...
Zapanowało przykre milczenie, które przerwała Kay:
- Często patrzę na niego przez okno. Gdy kwitnie,
wygląda jak na zdjęciu w katalogu.
- Pierwsze kwiaty rozwinęły się w dniu pogrzebu...
Kay poczuła ucisk w gardle. Myślała, że stąpa jedynie
po rozbitym szkle, a nieopatrznie weszła na pole
minowe.
Nieoznakowane.
- Zerwałem kilka, bo chciałem położyć w trumnie, że-
by Sara przynajmniej miała je koło siebie. Ale płatki na-
tychmiast zaczęły opadać.
Tym razem milczenie ciągnęło się w nieskończoność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl