[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dół. Już. - Odwracając się w stronę jadalni, krzyknął: - Doris!
Jego żona wbiegła do kuchni.
- Co się stało?
- Wrócił. Dzwoń na policję.
- Wrócił? - mruknęła posępnie.
- Dzwoń. Gwen, nie chcę, żeby cię zobaczył. Zejdz do pokoju na dole. Nie będę powtarzał.
Doris wzięła telefon i zadzwoniła do biura szeryfa. Wystarczyło tylko wcisnąć jeden klawisz; już
dawno zaprogramowali ten numer na stałe.
Ron wyszedł na werandę i wyjrzał na zewnątrz.
Godziny tuż po kolacji, w chłodny wiosenny wieczór taki jak dziś, były najspokojniejszą porą w Locust
Grove, uroczym przedmieściu, położonym pięćdziesiąt kilometrów od Nowego Jorku, na północnym
brzegu Long Island. Mieszkało tu kilka naprawdę zamożnych osób - właścicieli nowych fortun i
kontynuatorów Rockefellera i Morgana. Prócz nich ludzie aspirujący do miana bogaczy, paru
popularnych artystów, kilku dyrektorów agencji reklamowych. Przeważali jednak ludzie tacy jak
rodzina Ash-berrych. Mieszkający wygodnie w domach za sześćset tysięcy dolarów, dojeżdżający
kolejką LIRR do pracy albo samochodami do firm komputerowych czy wydawnictw na Long Island,
którym szefowali.
Był kwietniowy wieczór, kwitły derenie, w wilgotnym powietrzu unosiła się woń ściółki ogrodniczej i
pierwszej skoszonej w tym roku trawy.
295
A w krzakach naprzeciw domu Rona Ashberry'ego majaczyła przycupnięta sylwetka Harle'a Ebbersa,
wpatrzonego w okno sypialni szesnastoletniej Gwen.
Dobry Boże, pomyślał zrozpaczony Ron. Tylko nie to. Znowu to samo...
Doris podała bezprzewodowy telefon mężowi, który poprosił o rozmowę z szeryfem Hanlonem.
Czekając na połączenie, oparł głowę o siatkową ściankę werandy, czując jej metaliczny zapach.
Spojrzał na krzew rosnący po drugiej stronie ulicy, czterdzieści metrów dalej, na którym zatrzymywał
wzrok, oddając się marzeniom, i który stał się zródłem jego koszmaru.
To był jałowiec, szerokości dwóch i wysokości jednego metra, ozdabiający niewielki park miejski.
Przez ostatnich osiem miesięcy pod tym rozłożystym krzewem w charakterystycznej pozycji
przesiadywał dwudziestoletni Harle Ebbers, śledząc Gwen.
- Jakim cudem już wyszedł? - zastanawiała się Doris.
- Nie rozumiem, po co dzwonicie na policję - odezwała się z kuchni Gwen głosem, w którym
pobrzmiewała nuta paniki. - Zanim przyjadą, już go nie będzie. Tak jak zawsze.
- Zejdz na dół! - zawołał Ron. - Nie pokazuj mu się!
Szczupła blondynka o twarzy ślicznej jak u porcelanowej figurki Lla-dro cofnęła się w głąb domu.
- Boję się.
Doris, wysoka i muskularna kobieta, emanująca pewnością siebie byłej sportsmenki, otoczyła córkę
ramieniem.
- Nie masz powodu się bać, kochanie. Twój ojciec i ja jesteśmy przy
tobie. On ci nie zrobi krzywdy. Słyszysz?
Dziewczyna niepewnie skinęła głową i zniknęła na schodach prowadzących do sutereny.
Ron Ashberry nie odrywał wściekłego wzroku od postaci obok krzewu.
Tylko okrutna ironia losu mogła sprawić, że to właśnie Gwen spotkała ta tragedia.
Konserwatywnego z natury Fx>na zawsze przerażał brak zainteresowania dziećmi, jaki obserwował u
rodzin w mieście, do którego co dzień dojeżdżał. Nieobecność ojców w domach, matki narkomanki,
uzbrojone gangi na ulicach, małe dziewczynki uprawiające prostytucję... Poprzysiągł sobie, że jego
córce nigdy nie przytrafi się nic złego. Jego plan był prosty: zamierzał chronić Gwen, dobrze ją
wychować i wpoić jej właściwe wartości moralne - o których, dzięki Bogu, znów zaczynało się mówić.
Postanowił trzymać ją w domu, wymagać od niej dobrych stopni i nalegać, aby uprawiała sport oraz
uczyła się muzyki i ogłady towarzyskiej.
296
Pózniej, gdy dziewczyna skończy osiemnaście lat, zamierzał dać jej wolność. Będzie na tyle dorosła, by
samodzielnie podejmować odpowiednie decyzje - dotyczące chłopców, pracy, pieniędzy. Pójdzie do
college'u przy którymś z prestiżowych uniwersytetów Ivy League, a potem wróci na Long Island, by [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl