[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dawało się w nim wyczuć jednostajnego rytmu.
Darrick wiedział, że mając wystarczająco dużo czasu zabiegałby mężczyznę, aż tamten by padł.
Ale teraz go nie miał. Już stąd mógł dostrzec żółtawe światło, prześwitujące przez gałęzie świerków
i jodeł.
Pirat wybiegł z lasu i pognał w stronę ogniska.
64
Pułapka? — zastanowił się Darrick — czy rozpacz? Czyżby bardziej obawiał się gniewu kapitana
Raithena, niż tego, że mogę go dogonić? Nawet w Zachodniej Marchii kapitanowie utrzymywali
surową dyscyplinę. Darrick nadał miał blizny od batów, które otrzymał w przeszłości, gdy piął się po
szczeblach kolejnych stopni. Oficerowie nigdy nie wymierzali mu ich więcej, niż mógł wytrzymać,
a pewnego dnia niektórzy z nich pożałują kar, które mu wymierzyli.
Bez wahania, świadom, że nie zdoła zatrzymać mężczyzny, Darrick wyskoczył z lasu, wykorzy-
stując resztki sił. Jeśli było tam więcej ludzi niż ten ocalały pirat, to był już martwy. Wpadł w swój
zwykły rytm biegu, niemal tracąc nad nim kontrolę.
Ognisko zostało rozpalone u stóp niewielkiego wzniesienia. Ruchliwe płomienie rzucały cienie
na jego zboczu. W pewnej odległości nad nimi, z trzech postawionych na sztorc polan zwieszał się
niewielki kociołek, wypełniony smołą: umówione ognisko sygnałowe.
Darrick wiedział, że kociołek jest doskonale widoczny dla następnego posterunku w górze rzeki.
Jeśli piratowi uda się go zapalić, nic już nie powstrzyma alarmu.
Rzężąc i sapiąc, pirat chwycił leżącą obok ogniska pochodnię i wepchnął ją w ogień. Zapłonęła
natychmiast żółto-niebieskim płomieniem, ponieważ była nasączona tranem. Trzymając pochodnię
w ręce, potężny mężczyzna z łatwością wspiął się na zbocze.
65
Darrick rzucił się na pirata, mając nadzieję, że pozostało mu dość siły i rozpędu, aby pokonać
tę odległość. Złapał go pod kolana i pociągnął, przez co tamten uderzył twarzą w granitową skałę.
Oszołomiony poczuł, jak pirat spada na niego, po czym obaj zsunęli się w dół stromego zbocza na
spękaną, kamienistą ziemię.
Pirat oprzytomniał pierwszy, podniósł się na nogi i wyciągnął miecz. Blask ogniska oświetlił
jego twarz, na której mieszały się strach i gniew. Ujął broń dwiema rękami i zaatakował.
Darrick odtoczył się, niemal nie wierząc, że tamten spudłował. Pozostając wciąż w ruchu, dźwi-
gnął się na klęczki i wyciągnął kord, unosząc się na nogi. Ściskając w jednej ręce nóż, a w drugiej
kord stanął twarzą w twarz z piratem niemal dwa razy większym od niego.
*
*
*
Nowy ból przeszył Raithena, gdy kobieta zatopiła zęby w jego szyi. Poczuł spływającą, ciepłą
krew i gwałtowny przypływ paniki, która uderzała w podstawę jego czaszki jak dzikie zwierzę. Przez
jedną, przerażającą chwilę myślał, że zaatakował go wampir. Być może kobieta znalazła sposób, aby
sprzedać swoją energię życiową jednemu z nieumarłych potworów, które, jak podejrzewał Raithen,
Buyard Cholik ścigał w ruinach dwóch miast.
66
Opanowując zimny strach, który szalał wzdłuż kręgosłupa, Raithen usiłował się cofnąć. Wampiry
nie istnieją! — powtarzał. Nigdy nie widziałem ani jednego.
Wyczuwając jego ruch, kobieta rzuciła się na niego. Wbijając czubek głowy w podbródek i opa-
sując go rękami, przylgnęła jak pijawka. Jej usta i zęby szukały nowego celu, rozrywając skórę.
Raithen krzyknął z bólu, zaskoczony tym manewrem, mimo iż spodziewał się jakiejś reakcji z jej
strony. Otrząsnął się jednak i zamachnął prawą ręką. Mały nóż do rzucania, ukryty w przemyślnie
wykonanej pochwie, wpadł w nadstawioną dłoń trzonkiem naprzód. Zacisnął na nim palce, obrócił
rękę i wbił ostrze w brzuch napastniczki.
Z jej ust wyszedł stłumiony oddech, który owiał mu szyję. Puściła szyję mężczyzny i zacisnę-
ła ręce na jego ramieniu, aby wyrwać nóż z ciała. Potrząsnęła w zaskoczeniu głową i cofnęła się
chwiejnie.
Raithen chwycił ją za tył głowy, wczepiając palce we włosy, aby mu nie uciekła, czy nawet
wybiegła z pokoju, po czym zrobił krok do przodu i przycisnął ofiarę do ściany. Patrzyła na niego
oczyma rozszerzonymi ze zdumienia, gdy on podrywał nóż do góry, szukając serca.
— Drań — wyszeptała. Krwawa bańka pojawiła się na jej ustach, a skąpane w niej słowo za-
brzmiało dziwnie cicho.
67
Raithen trzymał ją, obserwując, jak z jej oczu znikają życie i zrozumienie, doskonale zdając
sobie sprawę, co zabiera. Nagle powrócił do niego własny strach, gdyż uświadomił sobie, że krew
nadal spływa mu po szyi. Bał się, że kobiecie udało się jednak przegryźć tętnicę szyjną, a w takim
wypadku wykrwawi się na śmierć w ciągu kilku minut, bez szans na opatrzenie. Na pokładach
statków pirackich w Porcie Tauruka nie było uzdrowicieli, a kapłani zostali zamknięci na noc lub
byli zajęci rozkopywaniem grobów. I tak nie wiedział, ilu wśród nich było uzdrowicieli.
W następnej chwili kobieta zwiotczała mu na rękach, ciągnąc go do ziemi.
Raithen, podejrzliwy z natury, nadal trzymał ją i nóż. Mogła udawać — nawet z czterocalowym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl