[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gibraltar.
- Wszystko w porządku? - powitał Dobsona pytaniem.
- Wszystko, milordzie. Nic się nie potłukło ani nie rozbiło prócz kilku talerzy
w kuchni - zapewnił go służący. - A także prócz szklanki wina, którą wasza
miłość zostawił w salonie.
Markiz roześmiał się. Wiedział, że Dobson lubi złapać go na gorącym
uczynku, jeżeli tylko ma ku temu sposobność. Powiedział więc z udawaną
surowością:
- To było zaniedbanie stewarda, że ją tam zostawił.
- Stała na podłodze pod krzesłem, na którym pan siedział czytając, milordzie -
wyjaśnił Dobson. - A on przywykł do tego, że dżentelmeni stawiają swoje
szklanki na stole.
Nikomu prócz Dobsona nie uszłaby na sucho taka impertynencja. Ale też
jedynie on widywał swego pana w sytuacjach, kiedy w obliczu zagrożenia byli
sobie równi. Toteż markiz pozwalał mu na dużo więcej niż komukolwiek innemu
spośród swojej służby.
Gdy tego samego dnia po południu markiz zszedł na dół, by się przebrać do
obiadu, Dobson powiedział:
- Zasuwa na drzwiach sąsiedniej kabiny zasunęła się podczas nocnych harców
jachtu. - Po krótkim milczeniu dodał: - Stolarz próbował ją odsunąć, lecz w
końcu stwierdził, że nie da się nic zrobić bez użycia siły, a to oznacza
okaleczenie drzwi.
- A więc załatw to sam! - rozkazał markiz. - Jeżeli zasuwa przesunęła się
podczas sztormu, wróci na miejsce, gdy ją wymienimy. Musimy korzystać z tej
kabiny?
- Włożyłem tam do szafy kilka ubrań waszej miłości - odparł Dobson. -
Możemy jednak używać innych.
- Jest ich co niemiara - rzekł markiz rozbawiony. - Obyśmy tylko takie mieli
zmartwienia.
 Koń Morski" pokonał bez szwanku grozne sztormowe morze. Od tej pory
będą żeglować po spokojniejszych wodach, z dala od mrozu i chłodu. Kapitan
nie posiadał się z dumy, podobnie jak on.
Znów zjadł wspaniałą kolację. A potem, jak poprzedniego wieczoru, zagłębił
się w lekturze syjamskiego słownika.  To bardzo trudny język" - skonstatował.
Znał pewną liczbę słów urdu, mógł się też porozumieć w Cejlonie. Ale nigdy nie
był w Syjamie dostatecznie długo, by opanować ten język. Jako perfekcjonista
wszakże próbował zrobić to teraz. Gdy rozpoczął lekturę Sangitiyavangs, historii
synodów buddyjskich, pomyślał, że bardzo byłby mu przydatny nauczyciel.
Powątpiewał jednak, czy zostanie w tym kraju na tyle długo, by go zatrudnić.
Było dość pózno, kiedy zszedł na dół.
Po wyjściu Dobsona z kabiny, gdy zamierzał położyć się do łóżka,
uprzytomnił sobie, iż zostawił Sangitiya-vangs na górze w salonie. Wyciągnął
rękę po dzwonek, ale zaraz pomyślał, że przecież sam może pójść po książkę.
Okrył się ciepłą narzutą, która leżała w nogach łóżka. Ruszył ostrożnie
korytarzem, ponieważ jacht się wciąż kołysał, wspiął się na schodki i wszedł do
salonu.
Książka leżała tam, gdzie ją zostawił. Włożywszy ją pod pachę, stał przez
chwilę bez ruchu, wpatrując się w ciemność. Chmury burzowe zniknęły i niebo
lśniło brylantami gwiazd. Zapragnął wejść na pokład i popatrzeć sobie na nie,
lecz nie uczynił tego - było zbyt zimno, a on nie miał na sobie odpowiedniego
ubrania. Nie chciał ryzykować przeziębienia, które mogłoby być bardzo
szkodliwe dla nerek. Z lekkim westchnieniem, że musi zrezygnować z czegoś
niezwykle przyjemnego, ruszył ku zejściówce.
Szedł korytarzem w kierunku swojej kabiny, która wypełniała całe wnętrze
rufy i po obu stronach miała świetliki. Dochodząc do drzwi oparł się rękami o
ścianę, by złapać równowagę. Wtedy z kabiny zamkniętej od wewnątrz ponad
wszelką wątpliwość dobiegł go odgłos kichnięcia. Przez chwilę myślał, że
jednak uległ złudzeniu. Zatrzymał się i nasłuchiwał, wsparty o futrynę. Usłyszał
z wnętrza delikatny szmer. Uważając, że myli go własny słuch, przyłożył ucho
do drzwi. Teraz już nie miał wątpliwości, że ktoś jest w środku. Nagle olśniła go
niezwykła myśl. Nie, to niemożliwe, nie do wiary! Zapukał, mówiąc:
- Natychmiast otwórz drzwi! Wiem, że tam jesteś! Bądz mi posłuszna!
Nie podnosił głosu, gdyż nie chciał zwracać na siebie uwagi marynarzy.
Wszyscy byli w drugim końcu jachtu. Pewne natomiast było, że w kabinie jest
dobrze słyszany.
Przez chwilę trwała cisza. Potem czuły słuch markiza zarejestrował czyjeś
powolne i niechętne kroki w stronę drzwi.
- Odsuń zasuwę - rozkazał - albo wezwę stolarza.
Znowu zapadła cisza. Potem dobiegł go dzwięk odsuwanej zasuwy. Markiz
nacisnął klamkę, otworzył drzwi i zobaczył - zgodnie z oczekiwaniem - Ankanę.
W kabinie paliło się światło, lecz dziewczyna osłoniła je tak przezornie, że nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl