[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do ubikacji, bo bała się, że pęknie. Stamtąd słyszała jeszcze rechot matki. Gdy wróciła
do salonu, Jitka nie żyła. Możemy tylko mieć nadzieję, że tak właśnie było: w jednej se-
kundzie śmiech, a w drugiej już wieczność. Całkiem niezła śmierć. Przypomniał mi się
pewien przyjaciel, muzułmanin, którego ojciec umarł po długiej i straszliwej chorobie.
Bardzo chciałem się dowiedzieć, gdzie jego zdaniem jest teraz ojciec. Odpowiedział:  W
niebie. Wszystko, co miał wycierpieć, wycierpiał przed śmiercią .
Nie znałem zbyt dobrze pani Ostrovej, ale byłem poruszony jej śmiercią. Taka dobra
dusza, a taki los przypadł jej w udziale. W życiu najbardziej liczyła się dla niej rodzi-
na, a tak wcześnie straciła męża i jedną córkę. Największy podziw wzbudzało to, że po-
mimo tak wielu nieszczęść umiała zachować życzliwość i poczucie humoru.
Jej pogrzeb przypadł na jeden z tych błękitno-białych dni zimowych, kiedy to niebo
i słońce oślepiają przy każdym spojrzeniu w górę. W powietrzu unosiła się woń wilgot-
nych kamieni i rosnących wokół cmentarza kasztanowców. Raz na jakiś czas silne po-
dmuchy chłodnego wiatru potrząsały koronami drzew. Ponieważ słońce tak oślepia-
ło, większość uczestników tej uroczystości nałożyła ciemne okulary. Ktoś mógłby nas
wziąć za grupę jakichś sław albo typów spod ciemnej gwiazdy, zebranych, aby pożegnać
kogoś, kto w tym swoim drewnianym pudełku też pewnie leży w ciemnych okularach.
Trumna rzeczywiście była drewniana. Jitka nie przepadała za pogrzebami, ceremo-
niami i żadnym wydziwianiem.  A co miałabym robić w jakiejś ozdobnej trumnie?
Tańczyć? Popisywać się przed robakami? Pochowano ją więc w takiej samej prostej
trumnie, jaką przed laty wybrała dla Pauline. Teraz spoczęły obok siebie na cmentarzu.
Pan Ostrova leżał po przeciwnej stronie.
Zjawiło się mnóstwo ludzi i wcale mnie to nie zdziwiło. Frannie stał obok Magdy i jej
córki. Nie widziałem się z nim od czasu naszej ostatniej kłótni i ze zdziwieniem stwier-
dziłem, że bardzo dobrze wygląda.
Z takim samym zdziwieniem zobaczyłem tam Edwarda Duranta; on nie wyglądał
zbyt dobrze. Podczas ceremonii staliśmy obok siebie. Miał ze sobą laskę, którą nieustan-
nie przekładał z ręki do ręki. Powiedział mi, że przez te wszystkie lata utrzymywał kon-
takty z Jitką i Magdą i wiele razy był zapraszany do ich domu na kolację.
135
Ceremonii przewodniczył czeski ksiądz z Yonkers. Co chwila spoglądałem na Magdę
i jej córkę, zastanawiając się, co teraz czują. Magda raz opierała głowę na ramieniu
Franniego, a raz obejmowała córkę, lecz nie polało się wiele łez. Sądzę, że to spodoba-
łoby się Jitce, która za życia była uosobieniem dobrego humoru i zdrowego rozsądku.
Wyobraziłem sobie, jak stoi gdzieś w górze ze skrzyżowanymi ramionami i obserwuje
nas z uśmiechem.
Gdy już było po wszystkim, Frannie zostawił Magdę i podszedł do mnie. Objąwszy
mnie ramieniem, powiedział lekko:
 Jak leci, stary? Kończysz tę swoją książkę, czy jak? Coś nie pokazujesz się ostat-
nimi czasy.
 Szczerze mówiąc, Fran, odnosiłem wrażenie, że wolisz, żeby dać ci spokój.
 Masz rację, ale mogłeś chociaż zadzwonić i zapytać, co słychać.
 Racja.
Dzgnął mnie palcem w pierś.
 Wiesz, że wróciłem do gotowania?
 Naprawdę? To wspaniale, Frannie. Bardzo się cieszę.
 I jeszcze coś. Jak się wyprowadziłeś, Magda często do mnie zachodziła. To
ona zmobilizowała mnie do gotowania, robienia porządków, wychodzenia z domu...
Gadaliśmy, no wiesz, robiliśmy wspólnie różne rzeczy. I... sam już nie wiem. Jakoś żeśmy
się zgrali.  Przerwał i wziął głęboki oddech. Miał coś ważnego do powiedzenia i naj-
wyrazniej potrzebował sporo powietrza.  Zamierzamy się pobrać, Sam.
Zanim zdołałem odpowiedzieć, podeszła Magda. Przedtem stała tak daleko, że nie
miałem szansy zauważyć, jak bardzo wyładniała. Przede wszystkim zeszczuplała, co
uwydatniło jej wysokie, słowiańskie kości policzkowe. Zawsze należała do kobiet atrak-
cyjnych, ale teraz wydawała się młodsza i niemal piękna. Z jakiegoś powodu spojrzałem
na jej dłonie: paznokcie miała pomalowane na jaskrawoczerwony kolor.
 Jak się masz, Sam?
 Zwietnie. Gratulacje! Właśnie dowiedziałem się od Franniego, że zamierzacie się
pobrać.
Zmarszczyła brwi, a potem szybko się uśmiechnęła.
 To plany Franniego. Ja jeszcze nie podjęłam decyzji. Pewnie jest mi wdzięczny, że
rzuciłam mu linę i wciągnęłam go na pokład. Już ci kiedyś mówiłam, jeszcze sporo musi
wyprostować w swoim życiu, zanim zdecyduję się na podpisanie tego kontraktu.
Uszczypnął ją w policzek.
 Przecież wiesz, że mnie kochasz.
 Tu nie chodzi o miłość, tylko o życie. Z miłości budujemy dom, ale potem trzeba
go umeblować. Słuchaj, Sam, idziemy wszyscy do Dick s Cabin coś zjeść. To było ulu- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl