[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Teraz to ja wywróciłam oczami.
- Nieważne. Słuchaj, chodzi o to, że nie mam teraz magii. Elodie ma. Jeśli to, że
czasami używa mojego ciała jako marionetki oznacza, że mogę korzystać z mocy, nie
mam nic przeciwko temu. I ty też nie powinieneś. Moje ciało, mój duch i to wszystko.
Oczywiście Archer miał dużo do powiedzenia, ale w końcu przytaknął i powiedział:
- Dobrze. Niech będzie.
Coś w sposobie w jaki to wypowiadał irytowało mnie, ale to olałam.
- Dobra, więc od czego powinniśmy zacząć?
Archer odpiął mankiety i podwinął rękawy.
- Czyli Jenna mówiła, że Lara tu była? Przynajmniej trzy razy w tym tygodniu?
Przytaknęłam.
- Tak. Nigdy niczego ze sobą nie przynosiła, ani nie wynosiła.
- Dobra – powiedział, wypuszczając powietrze. – Więc cokolwiek tu robi, musi używać
rzeczy tu się znajdujących.
Rozejrzałam się po zapchanych półkach.
- Czyli tak w skrócie: Ona coś… robi. Używając jakiś rzeczy. I one gdzieś są.
- Tak mniej-więcej – odpowiedział Archer.
- Hura dla niejasności – mruknęłam, zdejmując blezer*. Rzuciłam go na najbliższą
półkę i skrzywiłam się, gdy w powietrze wzniosła się chmurka kurzu. – Ble,
obrzydlistwo. Czy to by je zabiło, gdyby okazjonalnie rzuciły tu zaklęcie sprzątające?
Dam sobie rękę uciąć, że wszystko tutaj jest pokryte grubą warstwą… - Urwałam, gdy
do głowy przyszła mi pewna myśl. Sądząc po uśmiechu, który pojawił się na twarzy
Archera, pomyślał o tym samym.
- Jeśli używasz czegoś jakieś trzy razy tygodniowo, jest to raczej niezakurzone –
powiedział.
- Więc szukamy najmniej obrzydliwej półki. Całkiem łatwe.
A raczej tak mi się wydawało. Przez jakieś dwadzieścia minut krążyliśmy z Archerem
po pokoju, zaglądając w każdą szczelinę. Było kilka przedmiotów, które pamiętałam z
kary w piwnicy (czerwony kawałek materiału, jakieś wampirze kły w słoiku) i kilka
rzeczy, które widziałam tylko w koszmarach. Tym, czego nie widziałam, była czysta
półka. Nawet same przedmioty były całe w kurzu, co było dziwne. Przedmioty w
piwnicy były zaczarowane i same się przemieszczały. Zazwyczaj nie miały czasu na
zarośnięcie… Nagle mnie oświeciło.
Stanęłam na palcach, by spojrzeć ponad szafką.
- Cross.
Jego głowa podniosła się kilka półek dalej.
- Co?
- Spójrz na te rzeczy.
Obrzucił mnie wzrokiem.
- Och, to to mieliśmy robić? Bo rysowałem w tym brudzie serduszka z twoimi
inicjałami.
*blezer – coś w rodzaju sportowej marynarki.
- Zabawne – powiedziałam ze śmiertelną powagą. – Chodzi mi o to, że czemu te
wszystkie słoiki, pudełka i wszystko inne też są pokryte kurzem? Nie powinny się cały
czas przemieszczać z miejsca na miejsce? Nie powinny mieć czasu na zarośnięcie
kurzem.
- Dobre spostrzeżenie. – Oczy Archera przeskanowały całą stojącą przed nim półkę,
chwilę później powiedział –Jest – i zdjął duży, szklany słoik. W środku mogłam
dostrzec parę białych rękawiczek. Pamiętałam je; latały i któregoś razu spędziliśmy z
Archerem prawie pół godziny, goniąc je po piwnicy. Strasznie trudno było nam je
zagonić z powrotem do słoika.
Archer odkręcił pokrywkę i wyrzucił rękawiczki na szczyt półki. Leżały tam kompletnie
bez ruchu i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że umarły.
Archer podszedł do innej półki, pogrzebał trochę i wyciągnął stary bęben, jego skóra
była zapleśniała i rozdarta.
- W tym też już nie ma magii – powiedział, podnosząc bęben, bym mogła go zobaczyć.
Krążyłam i od wszystkich magicznych przedmiotów wyczuwałam… cóż, spokój.
- W niczym nie ma magii – powiedziałam do Archera. – Czy magia może tak po
prostu… wyparować?
Podszedł, by stanąć obok mnie.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem, ale kto wie? Na pewno to dość dziwne.
- Dziwne rzeczy dzieją się w Hex Hall. Kto by pomyślał? – powiedziałam z lekkością,
ale w sercu byłam zawiedziona. Byłam pewna, że znajdziemy tu coś, co pomoże nam
powstrzymać Casnoff. Nie wiem, czemu myślałam, że to będzie takie proste.
Archer objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej, by przycisnąć usta do mojego czoła.
- Wymyślimy coś, Mercer – wymruczał i przycisnęłam policzek do jego piersi.
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, zanim powiedział:
- Wiesz, mamy jeszcze jakieś pół godziny na siedzenie tutaj. Szkoda je zmarnować.
Dźgnęłam go w żebro, a w odpowiedzi przesadnie się skrzywił.
- Mowy nie ma. Moje dni miłości w piwnicy, młynie i lochach są skończone. Idź do
zamku, albo wracaj do domu.
- Nie ma sprawy – powiedział, gdy spletliśmy palce i skierowaliśmy się ku schodom. –
Ale musi to być prawdziwy zamek, czy może to być jeden z tych nadmuchiwanych?
Zaśmiałam się.
- Och, nadmuchiwane zamki nie wchodzą w… [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl