[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cierpienia znosiliśmy niewiarygodne. Trzaskające mrozy zimą, śnieżyce i wiatr przenikający
do szpiku kości zatrzymywały nas na długie tygodnie. Musieliśmy forsować potężne rzeki i
obchodzić wielkie jeziora. Gościnni Lapończycy i osiadli chłopi przyjmowali nas życzliwie w
swoich maleńkich osadach, lecz gdy tylko zdołali się zorientować, kogo ze sobą
prowadzimy, natychmiast przeganiali. Powoli wszystkich zaczynało ogarniać rozgoryczenie z
powodu tego brzemienia, które musieliśmy dzwigać, Tan-ghil zatruwał nam życie. Chociaż
plemię miało innego wodza, rzeczywistym władcą był Tan-ghil - uważał się przecież za pana
całego świata, o czym nie powinniście zapominać - i trudno wprost opowiedzieć, jakich
posług wymagał od swoich towarzyszy podróży. Nienawidził pustkowi, przez które szliśmy.
Co to za świat, nad którym kupił sobie władzę?
Trzeba jednak pamiętać, że Tan-ghil właściwie nigdy nie widział niczego poza stepami,
tundrą i dzikimi pustkowiami. Nie wiedział nic o wielkich miastach Europy, o gwarnych
skupiskach ludzi, o wspaniałych budowlach ani o skarbach sztuki. Nie miał pojęcia o żadnej
z tych rzeczy, które czynią ludzką egzystencję lżejszą i lepszą. Luksus to słowo, które nie
31
miało dla niego najmniejszego znaczenia. I właśnie ta jego niewiedza stała się istotną
przyczyną tak długiego pobytu w Dolinie Ludzi Lodu. Jedyne większe miasto, jakie poznał,
to Nidaros, które zafascynowało go ponad wszelkie wyobrażenie i dało mu pewien
przedsmak, jak świat mógłby wyglądać. Tan-ghil nigdy nie zdobył żadnego wykształcenia.
Jego sposób myślenia jest skrajnie prymitywny, musicie o tym pamiętać wy wszyscy, którzy
podejmiecie z nim walkę. Ale wracając do rzeczy: z kraju Lapończyków...
- Samów, oni nazywają się Samowie - wtrącił Andre
-... przybyliśmy do Trondelag. Byliśmy do tego stopnia niezorientowani, że sądziliśmy, iż
należy przez cały czas trzymać się wybrzeża Oceanu Lodowatego. Z tego powodu
wędrówka przeciągała się niepotrzebnie. Ostatecznie jednak znalezliśmy się w
zamieszkanych okolicach. Po raz pierwszy Taran-gaiczycy zobaczyli duże zagrody i dwory
otoczone uprawnymi polami, zdawało się, bezkresnymi. Wszyscy wytrzeszczali oczy. Tan-
ghil chciał natychmiast podbijać pierwszy duży dwór, do którego doszliśmy, był bowiem
przekonany, że dotarł oto do krańców świata, a nic większego od tego, co widzi, nie może
po prostu istnieć. Na szczęście jednak wysłaliśmy przodem zwiadowców i ci wrócili z
sensacyjnymi wiadomościami, że takich cudów jest w okolicy więcej. Szliśmy więc dalej, aż
przybyliśmy do Nidaros z katedrą, której budowa nie została jeszcze zakończona, mimo to
była to największa jurta , jaką koczownicy kiedykolwiek widzieli. %7łe też istnieje coś tak
ogromnego, dziwili się. Ciekawe, kto tam mieszka?
W oczach Tan-ghila pojawiały się niebezpieczne błyski. Ta jurta to coś w sam raz dla niego,
władcy świata. Pod osłoną nocy zakradł się do bramy świątyni. Ponieważ prace trwały, nie
miał kłopotów, żeby dostać się do środka.
Ale, fuj, co za ohydna atmosfera! Tan-ghil pluł i parskał. Wiem o tym, bo zabrał z sobą na tę
nocną eskapadę mego pana. Tan-ghil zawsze się za kimś ukrywał, wciąż wyznaczał kogoś
odpowiedzialnego za swoje bezpieczeństwo. Tym razem był to mój pan.
Tan-ghil wypadł jak oparzony z katedry i już nigdy potem jego noga nie stanęła w podobnej
budowli. To było jego pierwsze spotkanie z Kościołem, którego potem tak strasznie
nienawidził. Ja natychmiast odkryłem tę jego słabość. I, jak wiecie, starałem się pózniej ją
wykorzystywać. W Dolinie Ludzi Lodu. Przekonywałem go, że władza Kościoła jest tak
rozprzestrzeniona, iż nie uda mu się tak łatwo jej złamać.
Pozostaliśmy w Nidaros dość długo, lecz Tan-ghil musiał się ukrywać, bo mieszkańcy zle
znosili spotkania z nim. Rzeczywiście trudno było teraz na niego patrzeć, zło emanowało z
całej postaci.
Nie potrafię powiedzieć, ile osób przypłaciło życiem jego pobyt w tym mieście, był bowiem
nieustannie zirytowany na głupich ludzi , jak ich określał, i mścił się na nich przy każdej
okazji.
32
Wtedy ja sam również miałem wielkie zmartwienie. W gęsto zaludnionym mieście raz po raz
wybuchały grozne zarazy i mój pan nieustannie chorował. Choć bardzo się starałem go
chronić, wciąż zarażał się nowymi chorobami. Tymczasem Tan-ghilowi ziemia zaczynała się
palić pod stopami. W Nidaros znajdowało się wielu żołnierzy. Otrzymali oni rozkaz pojmania
tej jakiejś potwornej pokraki, którą ludzie od czasu do czasu widywali, a która wyrządzała tak
wiele szkód w mieście. Zebrał tedy tę garstkę Taran-gaiczyków, która jeszcze została, i
oświadczył, że dłużej tego nie można przeciągać. Trzeba ruszać dalej. Wielu członków
plemienia znalazło sobie mieszkania w mieście i chciało tu zostać, on jednak żądał, by
wszyscy szli z nim. Stworzymy nowe plemię! - oznajmił, a nikt nie wątpił, że to on sam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiÄĹźniku (04) Oblicze zĹa
- Egil Saga. Translated by W.C. Green
- Melissa.P. .Sto.pociagniec.szczotka.przed.snem
- Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (19) ZÄby smoka
- Saga o Ludziach Lodu 44 Fatalny dzieĹ
- 1037. Mann Catherine Noc rozkoszy
- Quinn Security 2 The Ultimate Kink Cameron Dane
- Rose Emilie Rodzina Hightowers 02 Przewrotna zemsta
- Balogh Mary Idealna śźona
- D. Papineau Thinking about Consciousness
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl