[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozciągnięty grot oszczepu. Szalejący Cymmerianin stano wił błyskający szpic tego ostrza, ale
ofiary padały z tyłu. - Opancerzeni Turańczycy żołnierze stopniowo odciągani byli z szeregu
przez szybkonogich harcowników. Jeden po drugim nieuchronnie odwracali się, by bronić
pleców własnych i swych towarzyszy. Gdy już pozwolili odciąć się od szybko kroczącego
oddziału, wkrótce spotykała ich śmierć. Jednak impet ciężkiej piechoty pozwolił dotrzeć
szczytowi klina pomiędzy ruiny. Ostatnia linia obrony Hwongów rozpierzchła się na widok
zakrwawionych łupieżców.
- Utrzymać bramę! - Conan charczał i ciężko dyszał. - Przeszukać tamte pagórki. I
namioty! Mojurna jest stary i powolny. Musi gdzie tu być.
Chwiejąc się z wyczerpania, pozwalając broni zwisać na pasach, by dać odpoczynek
pulsującym barkom, Cymmerianin ruszył porośniętą bluszczem alejką. Babrak sapał u jego
boku. Choć obaj mężczyzni słaniali się na nogach, buntownicy czmychali przed nimi. Kilku
tylko próbowało bronić niskich, porośniętych krzewami pagórków zwietrzałego kamienia.
- Conanie... a co z mocą Mój urny? - Głos Babraka również był przerywany i zadyszany.
- Czy on nie użyje jakiegoś szatańskiego czaru, by odmienić los bitwy?
- Nie, nie sądzę. - Conan uniósł strasznie teraz ciężki miecz i machnął nim jeszcze raz,
rozcinając zieloną ścianę szałasu, przytulonego do kruszącego się muru. Nie znalazł tu
nikogo. - Kiedyś czarnoksiężnik zaatakował magicznym ogniem moich ludzi, gdy niemal
zagnaliśmy go w kąt... Ale on nigdy nie walczył w prawdziwej bitwie. Mówią, że jego
prawdziwa siła leży w umiejętności zwalczaniu obcych czarnoksiężników, takich jak wasi
kapłani Tarima.
- Czy podobnego czarta można zabić stalą? - Dostosowując się do tempa Conana,
Babrak zsunął się za przyjacielem po porośniętych wrzosem kamieniach do zachwaszczonego
jaru, który kiedyś mógł być aleją lub placem. - Czy ktoś to naprawdę wie?
- Wkrótce się przekonamy. Spójrz. - Uniósłszy miecz, Conan wskazał nim grupkę
chłopów, pospiesznie przenoszących jakieś towary z namiotów do wysokich koszy. W
pobliżu dwóch Hwongów unosiło z ziemi prymitywną lektykę, której jedną z żerdzi był
zakończony czaszką drąg. W lektyce zasiadała jaskrawo odziana postać.
- Tutaj, psy! - ryknął Conan, zapominając o swym śmiertelnym wyczerpaniu i zrywając
się do biegu. - Tu jest Mojurna! - ryczał z wysiłkiem, niemal wykrztuszając serce przez
zaschnięte gardło. Słyszał kroki depcącego mu po piętach Babraka, ale wszelkie inne odgłosy
krzyki i bicie w tarcze były odległe. Większość z jego ludzi padła lub rozproszyła się pośród
ruin. Tymczasem nadbiegało coraz więcej Hwongów, tworząc w wąskim wąwozie żywą
zaporę pomiędzy nim a uciekającym czarnoksiężnikiem. Któryś z buntowników zle
wymierzył cios włócznią. Klinga Conana odcięła knykcie trzymającej broń dłoni, a potem
rozdarła gładko gardło mężczyzny. Inny wojownik skoczył do przodu, tnąc wokół sztyletami,
trzymanymi w obu rękach. %7ładen z noży nie był jednak dostatecznie masywny, by zmienić
kierunek ciosu jatagana. Napastnik z rozłupanym czołem zalał się czerwoną kaskadą krwi.
Nawet wtedy jednak Conan musiał zdobyć się na wysiłek, by powstrzymać ślepe, podsycane
narkotykiem natarcie umierającego i powalić go na ziemię. W tym czasie pojawiło się dwóch
kolejnych wojowników. Conan ruszył na znajdującego się bliżej, ufając, że Babrak zechce
zająć się drugim.
W ferworze walki Cymmerianin dotarł do ścieżki, opadającej stromo przez wyrwę w
murze. Tragarze, objuczeni koszami, tarasowali wąską dróżkę. Conan roztrącił ich na boki,
gnając za tymi, którzy o kilkanaście kroków na przedzie pomykali truchtem z lektyką.
Dosłyszeli kroki Conana i obejrzeli się z przestrachem za siebie. Szalejący miecz
Cymmerianina ugodził ostatniego z tragarzy, który upuścił lektykę. Kiedy Conan przekraczał
ociekające krwią ciało, starzec leżący na prymitywnym nosidle spojrzał na niego, unosząc
dłoń.
Stare, wyblakłe oczy patrzyły bez strachu. Może było to tylko złudzenie, ale zmarszczki
na żółtej, wiekowej twarzy wydawały się układać w wyraz lekkiego rozbawienia? Conan
zamarł. Krew ściekała z jego miecza na bujne liście porastające boki ścieżki, a on przyglądał
się lektyce, wleczonej w patetycznym wysiłku przez samotnego wieśniaka. Cymmerianin nie
ruszał się, tylko patrzył. Miał wrażenie, że jego mózg został opanowany jakimś urokiem.
Wyglądało na to, że dziwnie... Faktycznie zdawało mu się...
Chwilę pózniej czarnoksiężnik zniknął mu z oczu pośród bujnego listowia, a za plecami
zatupotały pospieszne kroki. Byli to nieuzbrojeni tragarze z koszami. Odwróciwszy się,
olbrzymi barbarzyńca odsunął ich kopniakami na bok i ruszył w górę ścieżki. Hwong, który
na niego natarł, otrzymał cios czubkiem jatagana w gardło. Krwotoku nie mógł powstrzymać
żaden lotos czy zacisk. Porzuciwszy konającego, Conan przedarł się przez listowie i znalazł
Babraka.
Dostrzegł przyjaciela na ścieżce, otoczonego wyjącą bandą buntowników. Skakali wokół
niego wściekle, tnąc i kłując jego szczupłe, na wpół osłonięte pancerzem ciało nożami i
włóczniami nawet wtedy, gdy młodzieniec padł bez życia na ciernistą, ubroczoną ziemię. W
tym momencie garść znużonych bitwą Turańczyków nadciągnęła ze spóznioną odsieczą.
Buntownicy wymierzyli zwłokom ostatniego kopniaka i odwrócili się, by stawić czoło
żywym wrogom. %7łniwo, jakie klinga Conana zebrała pośród nich, było krwawe. Rozszalała,
podniecona cierpieniem furia Cymmerianina rozpaliła się wystarczająco, by przyćmić ból i
zmęczenie. Nawet wtedy, gdy rąbał i rżnął wrogów, jedno tylko pytanie podsycane przez
krew i łzy gniewu drążyło mu umysł. Czy to on uległ czarom albo został sprytnie
wprowadzony w błąd, czy też zasuszony, uśmiechający się tajemniczy Mojurna w
rzeczywistości był starą kobietą?
Noc ogarniała dżunglę, czając się jak pantera nad swym łupem. Z rzadka rozlegały się
pospieszne kroki, ciche pozdrowienia lub tłumione przekleństwa, a sporadycznie, odgłosy
walki. Nikły blask księżyca nie mógł przeniknąć baldachimu koron drzew. Ledwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl