[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i wypowiedział kilka słów cichym głosem. Linda odrzekła:  Nie . Ale mężczyzna przechylił
się ku niemu przez łóżko, a twarz miał ogromną, straszną; czarne liny włosów dotykały koca.
 Nie , powiedziała powtórnie Linda i poczuł, że jej ręce objęły go mocniej.  ,Nie, nie!
Mężczyzna jednakże chwycił go za ramię, zabolało. Zaczął wrzeszczeć. Mężczyzna złapał go
za drugą rękę i uniósł w górę. Linda ciągle go trzymała, powtarzając:  Nie, nie . Mężczyzna
rzucił gniewnie kilka słów i nagle ręce przestały go obejmować.  Linda, Linda . Kopał,
wierzgał, ale mężczyzna poniósł go do drzwi, otwarł je, posadził go na podłodze na środku
sąsiedniego pokoju i wyszedł, zamykając drzwi za sobą. On zaś wstał, podbiegł do drzwi.
Stając na palcach mógł z trudem dosięgnąć drewnianego rygla. Uniósł go i pchnął drzwi, te
jednak nie otwarły się.  Linda , krzyczał. Nie odpowiadała.
Przypomina sobie obszerne mroczne pomieszczenie i duże drewniane przedmioty z
przymocowanymi do nich grubymi nićmi; wokół tych przedmiotów stało wiele kobiet - robią
koce, powiedziała Linda. Poleciła mu usiąść w rogu izby wśród innych dzieci, a sama poszła
pomagać kobietom. Przez długi czas bawił się z tamtymi chłopcami. Nagle ludzie zaczęli coś
mówić bardzo głośno, kobiety popychały Lindę, a ona płakała. Skierowała się w stronę drzwi;
on pobiegł za nią. Zapytał, dlaczego tamci się złoszczą.  Bo coś zepsułam , powiedziała.
Potem sama się rozzłościła.  ,Skąd miałam wiedzieć, jak robi się to ich obrzydliwe
tkactwo? , wołała.  Wstrętne dzikusy . Zapytał, co to są dzikusy. Kiedy wrócili do domu, pod
drzwiami czekał Pop%1ł, a on wszedł za nimi. Pop%1ł miał ze sobą dużą tykwę pełną cieczy, która
wyglądem przypominała wodę, tyle że to nie była woda, lecz coś o brzydkim zapachu, co
piekło w język i przyprawiało o kaszel. Linda upiła trochę, potem Pop%1ł upił, potem Linda
dużo się śmiała i bardzo głośno mówiła; a potem ona i Pop%1ł wyszli do sąsiedniego pokoju.
Gdy Pop%1ł poszedł, on wślizgnął się do pokoju. Linda leżała w łóżku i spała tak twardo, że nie
mógł jej dobudzić.
Pop%1ł przychodził często. Powiedział, że płyn w tykwie nazywa się meskal, ale Linda
twierdziła, że powinien się nazywać soma, tyle że po nim człowiek czuje się zle następnego
dnia. Nienawidził Pop%1ł. Nienawidził ich wszystkich - wszystkich mężczyzn, którzy
odwiedzali Lindę. Jednego popołudnia, gdy bawił się z dziećmi - pamięta, że było zimno, a w
górach leżał śnieg - wrócił do domu i usłyszał rozwścieczone głosy w sypialni. Głosy były
kobiece i wypowiadały słowa, których nie rozumiał; wiedział jednak, że były to okropne
słowa. I nagle: bach, coś upadło; usłyszał drepczących spiesznie ludzi, nowe bach!, a potem
odgłos jak podczas okładania muła, tylko mniej suchy; potem rozległ się krzyk Lindy.  Och,
przestańcie, dosyć , wołała. Wbiegł do izby. Były tam trzy kobiety w narzuconych na
ramiona ciemnych kocach. Linda leżała na łóżku. Jedna z kobiet przytrzymywała jej ręce.
Druga leżała w poprzek jej nóg, tak by nie mogła kopać. Trzecia okładała ją biczem. Raz,
drugi, trzeci; za każdym razem Linda krzyczała. Płacząc ciągnął za frędzle koca tej kobiety.
 Proszę, proszę... Wolną ręką odsunęła go na bok. Bicz spadł znowu i Linda znów zawyła.
Uczepił się ogromnej dłoni i ze wszystkich sił wbił w nią zęby. Krzyknęła, wyrwała rękę i
popchnęła go tak mocno, że upadł. Gdy leżał na ziemi, przyłożyła mu trzy razy batem.
Zabolało jak jeszcze nigdy dotąd - zapiekło niczym ogień. Bat świsnął znowu, spadł. Tym
razem jednak krzyknęła Linda.
- Linda, dlaczego one chciały, żeby cię bolało? - zapytał wieczorem. Płakał, bo
czerwone pręgi na plecach ciągle piekły straszliwie. Ale płakał także i dlatego, że ludzie byli
tacy zli, tacy niedobrzy, a on był małym chłopcem i nie mógł im nic zrobić. Linda też płakała.
Ona była już duża, ale nie na tyle duża, by pokonać te trzy kobiety. Jej też było zle.
- Linda, dlaczego one chciały, żeby cię bolało?
- Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? - Ledwo było ją słychać, bo leżała na brzuchu z
twarzą ukrytą w poduszce. - One twierdzą, że ci mężczyzni są ich mężczyznami - mówiła;
wydawało się, że nie do niego się zwraca, lecz do kogoś wewnątrz niej samej. Długa
przemowa, z której nic nie rozumiał; w końcu zaczęła płakać jeszcze głośniej niż przedtem.
- Nie płacz, Linda. Nie płacz.
Tulił się do niej. Objął ją za szyję. Linda krzyknęła.
- Uważaj! Moje plecy! Och! - I odepchnęła go z całej siły. Rąbnął głową o ścianę. - Ty
mały idioto! - krzyknęła, a potem zaczęła go nagle okładać. Klaps, klaps...
- Linda - płakał - mamo, przestań!
- Nie jestem twoją matką. Nie będę twoją matką.
- Linda... och! - uderzyła go w twarz.
- Zamieniona w dzikuskę - krzyczała. - Mam młode jak zwierzę... Gdyby nie ty,
mogłabym pójść do inspektora, odesłałby mnie. Ale z dzieckiem? Cóż by to był za wstyd.
Spostrzegł, że Linda ma zamiar znów go uderzyć i zasłonił twarz ramieniem.
- Och, Linda, przestań, Linda.
- Ty małe zwierzę! - ściągnęła mu ramię w dół, odsłaniając twarz.
- Linda, nie. - Zamknął oczy oczekując ciosu.
Ale nie uderzyła go. Po chwili otworzył oczy i ujrzał, że patrzy na niego. Spróbował
się do niej uśmiechnąć. Ale ona nagle ogarnęła go ramionami i zaczęła całować.
Niekiedy Linda przez szereg dni w ogóle nie wstawała. Leżała w łóżku i była smutna.
Albo piła przynoszoną przez Pop%1ł ciecz, śmiała się głośno, a potem zasypiała. Czasami
chorowała. Często zapominała go umyć, a do jedzenia były tylko placki kukurydziane.
Pamięta, jak się rozwrzeszczała, gdy po raz pierwszy znalazła w jego włosach te małe
zwierzątka.
Najbardziej szczęśliwy był, gdy opowiadała mu o Tamtym Zwiecie.
- I naprawdę można polecieć, gdzie się chce?
- Gdzie tylko zechcesz. - I opowiadała mu o cudownej muzyce wydobywającej się ze
skrzynki, o przyjemnych grach, jakimi można się zajmować, o smakowitych potrawach i
napojach, światłach, które się zapalały, gdy nacisnąć mały przedmiot na ścianie, o obrazach,
które się nie tylko widzi, ale i słyszy, czuje dotykiem i węchem, o innych pojemniczkach, w
których znajdują się miłe zapachy, o różowych, zielonych, niebieskich i srebrnych domach
wysokich jak góry, o tym, że każdy jest szczęśliwy i nikt nigdy nie bywa smutny lub zły, a
każdy należy do każdego, o skrzynkach, w których można widzieć i słyszeć to, co się dzieje
na drugim końcu świata, o dzieciach w uroczych czystych butlach - wszystko jest tam czyste,
nie ma brzydkich zapachów ani żadnego w ogóle brudu - o ludziach, którzy nigdy nie są
samotni, lecz żyją we wspólnocie, radośni i szczęśliwi jak letnie tańce tu w Malpais, nawet
bardziej szczęśliwi, a szczęśliwością darzy ich każdy, każdy dzień...
Słuchał godzinami. A niekiedy, gdy wraz z innymi dziećmi zmęczył się zabawą, jeden [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl