[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swemu pracodawcy jakiś brzydki kawał, kiedy ten, niby wytrawny pan domu,
odprowadził Travisa do drzwi.
Wrócił za chwilę.
- Jak na człowieka, który był zakochany po uszy, przyjął to całkiem dobrze -
zauwa\ył z odcieniem podziwu. - Myślałem, \e starczy mu męskości, \eby...
Leith miała jednak w głowie zupełnie coś innego.
- Jak śmiałeś zaprosić mnie do Parkwood w jego obecności? - wpadła mu w słowo. -
Jak...?
- Wolałabyś, \ebym zrobił to za twoimi plecami?
- Naylor odpowiedział agresją na agresję.
- Nie dałeś mi szansy! - wybuchnęła. - śadnej szansy. Ty...!
- Nie przyszło mi do głowy, \e zechcesz odmówić - rzucił znacząco.
Uznał jednak, \e nie wyczerpał tematu.
- Mo\esz powiedzieć  nie", kiedy tylko zechcesz! - syknął po chwili.
Tak, i stracić pracę - pomyślała, kipiąc złością. Zwinia! W bezsilnej furii spróbowała
zaatakować Naylora od innej strony.
- A co powiedzą rodzice Travisa? - zapytała nieprzyjaznie.
- Na temat czego?
- Nie sądzisz, \e zdziwią się, jeśli to ty przywieziesz mnie do Parkwood, a nie
Travis?
- A dlaczegó\ to? Travis nie wspomniał w domu ani słowem o pannie Leith Everett.
Co prawda, ja tak\e dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem jego
samochód przed twoim domem. O ile dobrze rozumiem takie zachowanie, byłaś dla
niego niewiele znaczącą znajomością, na jedną noc.
Oddech u wiązł jej w piersi. Delikatnie powiedziane!
- Dzięki - syknęła przez zaciśnięte zęby. Zaraz wciśnie mu to lasagne do gardła,
zamiast na talerz.
On chyba te\ stracił apetyt, bo wyszedł z kuchni, nie zaszczyciwszy spojrzeniem
nieszczęsnego lasagne.
Nie mogła się doczekać, \eby zatrzasnąć za nim drzwi. Pobiegła do przedpokoju.
Zwrócony tyłem do niej poło\ył dłoń na klamce i właśnie wówczas wpadł mu w oko
kapelusz Sebastiana. Zatrzymał się i spojrzał na Leith, która w wojowniczej
postawie stała na progu, najwyrazniej czekając na jego wyjście.
Nagle kapelusz ze świstem pomknął w jej kierunku. Złapała go odruchowo.
- Pozbądz się tego! - rozkazał Naylor i wyszedł. Kapelusz Sebastiana wisiał
spokojnie na swoim
miejscu, kiedy na drugi dzień rano Leith wychodziła do pracy. Wcią\ jeszcze była
wściekła na Naylora. Jak on śmiał pomyśleć, \e mogłaby być dla kogoś przygodą na
jedną noc...? Nawet, jeśli wydawało mu się, \e ma na to niezbity dowód. To...
zabolało.
Buntowała się przeciwko niemu całe popołudnie. Arogancka małpa, myślała, piekląc
się w duchu i miała szczerą nadzieję, \e wczoraj poszedł do łó\ka z pustym
\ołądkiem. Chocia\ nie. To nie w jego stylu.
W krótkich przerwach, między jednym napadem buntu a drugim, zastanawiała się,
czy istotnie miał zamiar zabrać ją do Parkwood.
Około czwartej po południu dostała odpowiedz na swoje wątpliwości. Zadzwonił
telefon. Słuchawkę podniósł Jimmy.
- Do ciebie - oznajmił tak słu\biście, \e od razu wiedziała, i\ na drugim końcu linii
musi być ktoś wa\ny.
Przypuszczała, \e to jeden z wysoko postawionych urzędników firm, z którymi
miewała kontakty. Dziwne było jedynie to, \e Jimmy nie wymienił nazwiska.
- Leith Everett - oznajmiła słu\biście.
- Bądz gotowa jutro o jedenastej! - polecił głos, który poznałaby wszędzie. Ton nie
był ani na jotę przyjemniejszy ni\ ostatniej nocy.
- Tak, proszę pana! - odparła krótko i cisnęła słuchawkę na widełki.
Do diabła z nim, niech go piekło pochłonie! - myślała ze złością, kiedy pochwyciła
spojrzenie Jimmy'ego. Od razu stwierdziła, \e jej asystent wie, kto dzwonił. Wyraz
twarzy chłopca świadczył o palącej go ciekawości. Bo niby dlaczego sam wielki szef
firmy miałby dzwonić do niej osobiście? Je\eli jeszcze Jimmy przypomni sobie, \e
pan Massingham chciał rozmawiać z nią w zeszły poniedziałek, to Bóg jeden wie, co
jego płodna wyobraznia mo\e wykombinować!
Jimmy otworzył usta, ale Leith uznała, \e nale\y poło\yć kres wszelkim
spekulacjom z jego strony.
- Nie pytaj! - ostrzegła surowo.
Zamknął usta. Nagle na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Nawet mi się nie śniło, słowo daję, Leith! - odparł.
Leith pracowicie sortowała swoją garderobę. Stwierdziła ze zdziwieniem, \e choć do
tej pory nigdy nie miała trudności z podjęciem decyzji, tym razem naprawdę nie wie,
co ma wziąć ze sobą do Parkwood. W dalszym ciągu nie była zupełnie przekonana do
tej podró\y i nieraz zadawała sobie pytanie, po co w ogóle to robi. Odpowiedz
przyszła niemal natychmiast, nieuchronna i niezmienna - praca i hipoteka.
Wielkie nieba! - pomyślała i nagle straciła cierpliwość do samej siebie. Przecie\ to
tylko na jedną noc, do diabła! Chwyciła ulubioną suknię i wło\yła ją do walizki wraz
z jakimiś spodniami i swetrem, na wszelki wypadek. Nagle odezwał się telefon.
- Tu Travis... czy jesteś sama?
Leith zrozumiała jego wahanie, natknął się tu przecie\ ostatnio na swojego
ukochanego kuzyna...
- Tak, jestem sama - odpowiedziała.
- Zdębiałem, kiedy wczoraj Naylor otworzył mi drzwi - stwierdził Travis, uwa\ając
to za coś zupełnie naturalnego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl