[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obmacałem nogi. Były obie, ale krzywe w iks. Brzuch nieprzyjemnie spory. Palec
wpadł do pepka jak do studni. Fałdy tłuszczu... brrr! Co sie ze mna stało? Helikopter,
prawda. Zestrzelono go? Ambulans. Chyba granat lub mina. Potem ja ta czarna mała
potem kontestacja na korytarzu granaty? Wiec i ja, biedule?... I raz jeszcze...
Ale co znacza te ruiny, ten gruz?
Halo! zawołałem jest tu kto?
Urwałem zaskoczony. Miałem wspaniały głos, operowy bas, ze az echo poszło. Chciałem
koniecznie przejrzec sie w lustrze, lecz bardzo sie bałem. Podniosłem reke do policzka.
Mocny Boze! Grube, zwełnione kudły... Pochyliwszy sie, zobaczyłem własna brode,
zakrywała mi pizame do pół piersi, rozstrzepiona, kosmata, ruda. Ahenobarbus!
Rudobrody! No, mozna sie ogolic... Wyjrzałem na taras. Ptaszek dalej cwierkał
kretyn. Topole, sykomory, krzewy cóz to jest? Ogród. Stanowego szpitala... ? Na
ławce ktoś siedział, z podkasanymi nogawkami pizamy, i opalał sie.
Halo! zawołałem.
Odwrócił sie. Ujrzałem dziwnie znajoma twarz. Zamrugałem oczami. Alez to moja, to ja!
Trzema susami znalazłem sie na zewnatrz. Dysząc, wpatrywałem sie we własna postac.
Zadnej watpliwości to byłem ja!
Czego pan tak patrzy? odezwał sie niepewnie, moim głosem.
Skad to do pana? wybełkotałem. Kto pan jest?! Kto dał panu prawo. . .
Aha! To pan!
Wstał.
Jestem profesor Trottelreiner.
Ale dlaczego... na Boga, dlaczego... kto...
Nie miałem w tym %7ładnego udziału rzekł powaZnie. Moje wargi mu drgały.
Wtargneli tu ci, wie pan yippiesi. Kontestatorzy. Granat... Stan pana uznano za
beznadziejny, mój tez. Boja lezałem obok, w nastepnej separatce.
Jak to beznadziejny ! parsknąłem. Przeciez widze jak pan mógł!
Alez byłem bez przytomności, daje panu słowo! Doktor Fisher, główny chirurg,
wyjaśnił mi wszystko: brali najpierw narzady i ciała najlepiej zachowane, a kiedy
przyszli moja kolej, zostały juz tylko wybierki, wiec...
Jak pan śmie! Mało, ze przywłaszczył pan sobie moje ciało, jeszcze sie
pan wybrzydza!
Nie wybrzydzam sie, powtarzam tylko to, co mówił mi doktor Fisher! Zrazu uznali
to wskazał własna pierś za niezdatne, ale w braku czegoś lepszego podjeli sie
reanimacji. Pan juz był w tym czasie przeszczepiony...
Ja byłem... ?
No tak. Pana mózg.
Wiec kto to jest? To znaczy był? pokazałem na siebie.
Jeden z tych kontestatorów. Jakiś przywódca podobno. Nie umiał sie obchodzić z
zapalnikami, dostał odłamkiem w mózg, tak słyszałem. No wiec... Trottelreiner
wzruszył mymi ramionami.
Wzdrygnąłem sie. Było mi nieswojo w tym ciele, nie wiedziałem, jak sie mam do niego
ustosunkowac. Brzydziłem sie. Paznokcie grube, kwadratowe, nie zwiastowały
inteligencji!
I co bedzie teraz? szepnąłem, siadajac obok profesora, bo mi kolana zmiekły.
Ma pan moze lusterko?
Wyjał z kieszeni. Zobaczyłem, porwawszy je chciwie, wielkie, podsiniaczo-ne oko,
porowaty nos, zeby w fatalnym stanie, dwa podbródki. Dół twarzy tonał w rudej brodzie.
Oddajac lusterko zauwazyłem, ze profesor znów wystawił kolana i łydki do słoińca i pod
wpływem pierwszego impulsu chciałem go przestrzec, ze mam nader delikatna skóre, ale
ugryzłem sie w jezyk. Jeśli dozna słonecznego poparzenia, bedzie to jego rzecz, bo juz
nie moja!
Dokad ja teraz pójde? wyrwało mi sie.
Trottelreiner ozywił sie. Jego (jego?!) rozumne oczy spoczeły ze współczuciem na mej
(mej?!) twarzy.
Nie radze panu nigdzie iśc! On był poszukiwany przez policje stanowa i przez FBI
za serie zamachów. Sa listy goiicze, nakazy shoot to kill !
Zadrzałem. Tylko tego mi jeszcze brakowało. Boze, to jednak chyba halucynacja!
pomysślałem.
Ale skad! zywo zaprzeczył Trottelreiner. Jawa, drogi panie, najrzetelniejsza
jawa!
Czemu szpital taki pusty?
To pan nie wie? A, prawda, pan był nieprzytomny... Jest strajk.
Lekarzy?
Tak. Całego personelu. Ekstremiści porwali doktora Fishera. %7ładaja wydania im
pana w zamian za jego zwolnienie.
Wydania mnie?
No tak, nie wiedzą ze pan, nieprawdaz, juz nie jest sobą, tylko Ijonem Tichym. . .
W głowie mi pekało.
Popełnie samobójstwo! rzekłem ochrypłym basem.
Nie radze. %7łeby znowu pana przesadzili?
Rozmyślałem gorączkowo, jak sie przekonać, czy to nie jest jednak halucynacja.
A gdybym tak... rzekłem podnosząc sie.
Co?
Gdybym sie tak przejechał na panu. Hm? Co pan na to?
Prze... co? Pan chyba oszalał?!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Wszystko zda się psu na epigram Stanisław Kubajek
- Grzesiuk Stanislaw Na marginesie Ĺźycia
- Goszczurny StanisĹaw DĹugi prosi o karÄ Ĺmierci
- Ballard, J. G Mitos del Futuro Proximo
- (54) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... Stara ksićÂg
- 815
- ALLBS
- Msza Âśw po angielsku
- Budrys, Algis Michaelmas
- Diablo Czarna Droga
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aceton.keep.pl