[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- No, a czarny? Co mówił, kiedy cię wiązał? Jak się zachowywał?
- O, on był naprawdę sympatyczniejszy od tego drugiego. Powiedział mi... -.Zosia
nagle zacięła się i na policzki wypłynął jej rumieniec. Zdziwiło to porucznika. Odczekał
chwilę a widząc, że Zosia nie mówi dalej, zapytał:
- No cóż takiego powiedział?
- Ee nic. To nieważne. Wygłupiał się na pewno.
- Ale co mówił? Proszę powiedzieć, każde słowo ma znaczenie.
- Takie tam gadanie... Ale jak pan porucznik każe... Powiel dział, że jestem fajna
dziewczyna i chciał się ze mną umówił
- Umówić? - mężczyzni spojrzeli po sobie ze zdumieniem. A Zosia mówiła już
znacznie śmielej:
- Mówił, że jak się chcę z nim spotkać, to żebym przyjechała do Kartuz. Tam go mogę
spotkać w lokalu, to ma być jakaś  Szprotka czy  Płotka ... Nie, chyba  Rybka . Tak, na
pewno mówił, że w  Rybce w Kartuzach.
- No dobrze i co dalej?
- A już nic. Joasia płakała, więc mi ją posadził na kolanach.
%7łal mu chyba było dziecka. Zresztą przedtem bawił się z nią, nic a nic go się nie bała.
A ten drugi, znaczy się blondyn, przyszedł i był wściekły, że on tu się ze mną tak długo
guzdrze i mu nie pomaga pakować rzeczy. Wtedy ten czarny mnie zostawił i poszedł do
przedpokoju wyjmować wszystko z szafy. I już więcej nic nie wiem. Bo oni zaraz poszli, a ja
zostałam. Głowa mnie bolała, byłam prawie nieprzytomna i bardzo się bałam. Aha, i jeszcze
mi grozili, że jak powiem coś milicji albo komuś o nich, to mnie znajdą i zabiją...
- A jednak nie boisz się wszystkiego mi opowiadać? - znienacka zapytał porucznik.
Zosia patrzyła na niego speszona i bąkała:
- No bo pan porucznik kazał i pan inżynier kazał mówić... I chyba trzeba powiedzieć...
A oni nie będą wiedzieli, że to ja... Zresztą pan ich złapie! - ostatnie zdanie wykrzyknęła z
taką naiwną pewnością, że obaj mężczyzni zgodnie się roześmieli.
- Postaram się - zapewnił ją Wróbel. - Już ich szukam, a twoje opowiadanie może mi
w tym pomóc.
- Bardzo bym chciała! Tak mi przykro, że okradli państwa... - ostatnie słowa
skierowała Zosia do inżyniera.
Porucznik wałkował długo ekstramocnego w palcach, przyjął ogień od inżyniera,
przez kłęby dymu popatrzył na Zosię i wreszcie wolno zapytał:
- Powiedz mi, panienko, ale przedtem dobrze się zastanów, zanim odpowiesz... Czy
znasz któregoś z tych bandytów?
- Ja? Skądże! - niemal z oburzeniem zaprotestowała dziewczyna.
Porucznik uspokoił ją ruchem dłoni.
- Mówiłem, żebyś się zastanowiła, zanim odpowiesz. Przecież nie twierdzę, że któryś
z nich był twoim narzeczonym albo kolegą. Tylko może gdzieś któregoś z nich widziałaś?
Może w kawiarni, na ulicy, na plaży, czy ja wiem gdzie?
Zosia zmarszczyła brwi, jakby rzeczywiście z całym wysiłkiem chciała sobie
przypomnieć. Wyglądała teraz bardzo dziecinnie, jakby nie miała nawet swoich szesnastu lat.
Wreszcie pokręciła przecząco głową.
- Nie, na pewno żadnego nie widziałam.
- A poznasz ich, jeśli ci pokażę któregoś?
- To pan porucznik ich zna? - znów tyle było naiwnego zdumienia w tym pytaniu, że
mężczyzni się roześmieli.
- Nie, nie znam - odparł porucznik Wróbel - ale mam nadzieję, że poznam... A teraz
dziękuję ci. Idz do łazienki obmyć twarz, może potrzebny będzie opatrunek. Potem posiedz w
kuchni i postaraj się nam nie przeszkadzać.
Zosia wyszła dygnąwszy jak grzeczna uczennica i zabrała Joasię z sobą. Inżynier
zapalając nie wiadomo już którego papierosa, zwrócił się do Wróbla:
- No i co, panie poruczniku?
Porucznik zamiast odpowiedzieć, sam zapytał:
- Czy ona zawsze taka jest grzeczna jak teraz? Inżynier wzruszył ramionami.
- Oczywiście nie. Dziewczyna ma swoje zagrania. Trzymał my ją w braku kogoś
lepszego i dlatego, że matka ciągle błaga żonę, żeby jej nie wyrzucała. Ale sprawia nam
nieraz kłopoty. Jest niezbyt zdyscyplinowana, roztrzepana, nieporządna. Potrafi wyjść po
zakupy i zniknąć na parę godzin z koleżankami w kawiarni. Kładziemy to na karb młodości.
Smarkata ma szesnaście lat. Nie dostała się do szkoły już drugi raz i pracuje u nas.
- Taak - przeciągnął porucznik patrząc na notatnik. Inżynier zainteresował się:
- Pan ją podejrzewa?
- Zostawmy ją na razie - porucznik wykręcił się od odpowiedzi. - A pan, inżynierze,
co pan myśli o tym napadzie?
- Ja? - inżynier był szczerze zdziwiony. - Nie zdążyłem się jeszcze dobrze zastanowić.
To stało się tak nagle. Telefon; mnie nie było. Potem sekretarka powiedziała mi, że
rozmawiała: z żoną. Przybiegłem więc, bo nie można się tu było dodzwonić i to wszystko...
Naprawdę nie mam jeszcze swojego zdania...
- Niech pan pamięta, że oni przyszli rzekomo po dzienniczki! A więc wiedzieli, że pan
wykłada w szkole zawodowej...
- Przypuszcza pan, że to ktoś z mojego otoczenia? Uczniowie?
- Nic nie przypuszczam, szukam tylko śladu - niechętnie) odparł Wróbel.
- A wie pan, że to możliwe! - zaczynał się zapalać do ta myśli inżynier. - Nawet
bardzo prawdopodobne. Jeśli to by ktoś ze szkoły albo choćby ze stoczni, to wiedział, że o tej
porze jestem w pracy. Mogli też wiedzieć, że żona pracuje, skoro mnie znali...
- Niech pan nie idzie za daleko w swoich domysłach, to często zawodzi - ostrzegł
porucznik.
- No bo skąd ktoś obcy mógł wiedzieć, że Zosia jest sama w domu? - dociekał
inżynier. - Chyba że to był któryś z jej znajomych...
- Niekoniecznie, panie inżynierze, niekoniecznie - hamował go porucznik. Nagle
jakby sobie coś przypomniał, zawołał: - Zosiu, panno Zosiu, proszę jeszcze na chwilę.
Dziewczyna zjawiła się i wtedy Wróbel zapytał:
- A przedtem, zanim ci dwaj przyszli, czy nie zaszło tu nic godnego uwagi? Nikt nie
pukał, nikt nie dzwonił?
- Nie, nikt nie przychodził - odparła Zosia - ale telefon to był... Ktoś pytał o pana
inżyniera, potem o panią. Pytałam nawet, kto mówi, ale mi się nie przedstawił, tylko
powiedział, że pózniej do pana zadzwoni.
- A głos? Czy nie był taki sam jak któregoś z tych, co tu przyszli?
- Nie, chyba nie - z namysłem zaprzeczyła Zosia. - Zresztą tamten był niewyrazny,
jakiś przytłumiony, nie poznałabym tego, co telefonował.
- Dziękuję, możesz już odejść - odprawił ją porucznik, a kiedy wyszła, zwrócił się do
inżyniera: - Widzi pan, w taki sposób sprawdzili, ozy ktoś z państwa jest w domu, To wcale
nie musiał być ktoś z pańskiej szkoły czy stoczni.
- Ale mógł, dużo o nas wiedział...
- Ludzie pana znają, Zosia też rozmawiała z koleżankami i kolegami, panie inżynierze
- zauważył porucznik i urwał, bo do pokoju weszła pani Maria. Była zapłakana. Widocznie
przegląd strat zrobił na niej duże wrażenie. Usiadła na trzecim fotelu i przyjęła od męża
papierosa. Przez ten czas porucznik taktownie milczał, pozwalając jej przyjść do siebie. W
końcu, gdy już uznał, że milczenie zbyt długo się przeciąga, zapytał:
- Sprawdziła pani straty?
- Tak, wszystko dokładnie przejrzałam - odparła pani domu. - Okradli nas
doszczętnie...
- Jest pani w stanie wyliczyć, co zginęło? Musimy zrobić spis.
- Chyba tak, może jakiś drobiazg pominę, ale najważniejsze straty już znam.
Inżynier bez słowa wstał, wyszedł do drugiego pokoju, a po chwili wrócił z arkuszem
papieru i długopisem w ręku. Był gotów notować. %7łona wyliczała:
- Futro z baranów, nienowe, ale całkiem dobre. Garnitur męża, ciemnoszary...
- Chwileczkę - przerwał jej porucznik. - Proszę określać możliwie dokładnie każdą
rzecz i podawać jej wartość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl