[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nawet nie zdołał się jej dobrze przyjrzeć. Miała twarz Europejki, ale jakby nie do końca
kilka rysów wskazywało na to, że w jej żyłach płynie przynajmniej domieszka krwi egipskiej;
widać to było po ciemnej karnacji skóry, oczach o linii bardziej migdału niż okrągłych i deli-
katnym załamaniu nosa. Jej długie włosy połyskiwały czernią w świetle lamp u bramy. W
białej, obcisłej sukni wyglądała niebywale posągowo i tylko niepokój wyzierający z jej oczu
osłabiał nieco ten efekt. Dlaczego była niespokojna? Jeśli zostawiła cokolwiek w muzeum,
nie powinna się aż tak niepokoić. Nawet jeśli to były, powiedzmy, rodzinne klejnoty. Wszy-
stko co się znajdowało w Kairskim Muzeum Starożytności Egipskich, było bezpieczne, ni-
czym w Egipskim Banku nawet w nocy. Być może dziewczyna zostawiła coś, co miało dla
niej dużą wartość sentymentalną i muzeum wydało się jej ostatnią szansą odnalezienia zguby.
Było to widać po jej rozbieganym, rozedrganym wzroku. Ale czy naprawdę zgubiła coś? Być
może była po prostu jedną z tych przewrażliwionych, a zarazem rozkapryszonych dziewcząt,
mających skłonność do realizacji swoich najdziwaczniejszych szaleństw, świadomych zara-
zem walorów swej urody, czyniącej je właściwie bezkarnymi w każdej sytuacji.
Już zamknięte oświadczył Frank Whemple. Wszyscy poszli do domu. Muze-
um będzie otwarte jutro o dziewiątej.
Spojrzała na niego jakby niewidzącym wzrokiem, w jej oczach krył się głęboki ból.
Było w niej coś silnie niepokojącego. Być może jednak była Egipcjanką i nie rozumiała skie-
rowanych do niej słów. Frank łagodnie ujął ją za ramię, by odciągnąć od drzwi i przez krótką
chwilę pod satynową suknią poczuł ciepło jej skóry. Stało się to na chwilę przed tym, nim jej
świat raptownie zaczął się kurczyć i zapadać.
Kiedy mężczyzna, który stał obok niej dotknął jej, poczuła, że mdleje; przed oczami
pojawiła się jakaś fioletowa mgła. Frank, przez moment zdezorientowany tym co się stało,
objął mocniej mdlejącą dziewczynę i sprowadził ją po schodach do samochodu.
* * *
Zbyt wiele rzeczy zastanawiało ją. Stwierdziła, że leży na jakimś łóżku. A przecież nie
tak dawno próbowała otworzyć spiżowe wrota, przez które wiodła droga do jakiegoś miejsca
wypełnionego posągami i sarkofagami z mumiami do jakiegoś grobowca najprzypuszcza-
lniej lecz być może także i do świątyni. W każdym bądz razie było to miejsce, które prze-
rażało ją. Chciała zawołać, żeby ją usłyszał, wydawało się jej nawet, że odpowiedział, ale
jego głos był nikły, jakby nieśmiały. Potem został zupełnie zagłuszony przez inne głosy, zna-
cznie głośniejsze, pełne słów, których znaczenia nie rozumiała. Głosy należały do dwóch ró-
żnych mężczyzn: jednego młodego, drugiego znacznie starszego. Starała się je przekrzyczeć
krzycząc coraz głośniej, ale głos starszego mężczyzny był silniejszy, wymawiał jej imię, mó-
wił do niej w jej języku. Usłyszała siebie, jak odpowiada. Mężczyzna najwidoczniej musiał
być zadowolony z jej odpowiedzi, gdyż pozwolił jej na samotność i sen. Oba głosy oddaliły
się i naraz, jakby spoza nich, z bardzo daleka wyłonił się głos, który rozpoznawała. Wiem,
że było już blisko , mówił znajomy glos i dodał: Przyszedłem tutaj mając nikłą nadzieję...
Naraz ktoś odezwał się, jakby prawie przy jej uchu: młody, męski głos o kojącej tonacji.
Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą mężczyznę, którego widziała na schodach w muzeum.
Wiem odpowiedziała. To już blisko... Wróć jutro.
Czy jest pani słabo?
Przepraszam, to tak tylko... odparła, próbując usiąść z wysiłkiem. Gdzie
jestem? W hotelu?
Nie. To jest dom mojego ojca. Przywiezliśmy panią tutaj po tym, kiedy pani zasła-
bła. Nie wiedzieliśmy gdzie pani mieszka.
Przyjrzała mu się. Był młody, miał około dwudziestu pięciu lat, jak się domyślała;
swym wyglądem odpowiadał konwencjonalnemu wizerunkowi młodego, angielskiego arysto-
kraty, nosił krótko przycięte, kręcone włosy i miał dobrotliwą, chociaż może nieco pozbawio-
ną charakteru twarz. Ale przyjemną. Uśmiechnął się do niej i ona także odpowiedziała mu
uśmiechem, aprobując otwartość płynącą z jego roześmianej twarzy.
Nazywam się Frank Whemple przedstawił się, a jej w tym samym momencie
zachciało się bardzo głośno śmiać, ponieważ uznała, że to imię jest wręcz stworzone dla twa-
rzy, którą miała przed sobą. Frank i nic ponadto, nic wyszukanego, wręcz tylko Frank, po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Tess_Gerritsen_ _Thrillery_medyczne_ _Jane_Rizolli___Maura_Isles_ _7._Mumia
- 003 Szkielet bez palcow
- wkc
- 0082. Field Sandra Kraina dobrej nadziei
- Alejchem Szolem Dzieje Tewji Mleczarza (pdf)
- Load Bearing SB Const
- CzśÂowiek do przeróbki Bester Alfred
- Godfryd Keller Romeo i Julia na wsi
- Lavinia_Lewis_ _Nate's_Deputy
- Sz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- trzonowiec.htw.pl