[ Pobierz całość w formacie PDF ]
D Courtney postąpił ku Reichowi, z uśmiechem wyciągając ramiona, niczym
ojciec witający marnotrawnego syna.
Ogłuchłeś, czy co? warknął Reich, zaniepokojony takim obrotem spraw.
Starzec przecząco potrząsnął głową.
Przecież znasz angielski! krzyknął Reich. Słyszysz, co mówię! Udajesz
durnia? Jestem Reich. Ben Reich z firmy Monarch.
D Courtney, nadal się uśmiechając, skinął głową. Jego usta drgnęły, ale nie
wydały dzwięku. W oczach starca nieoczekiwanie pojawiły się łzy.
Co z tobą, do nagłej cholery? Jestem Ben Reich. Ben Reich! Wiesz, kim
jestem? Odpowiadaj!
D Courtney potrząsał głową i wskazywał na swe gardło. Jego wargi drgnęły
ponownie. Słowa, które wyszły spomiędzy nich, brzmiały jak zgrzyt zardzewiałych
zawiasów i były ciche, niczym opadający kurz.
Ben... mój drogi... Tak długo czekałem... a teraz nie mogę mówić... Krtań...
Nie mogę mówić. Przy tych słowach ponowił próbę objęcia Reicha.
Odczep się, stary, szurnięty kretynie! Reich krążył dookoła D Courtneya
niczym drapieżne zwierzę ze zjeżonymi włosami na głowie i kipiącą w żyłach żądzą
krwi.
Drogi mój... wydusił z siebie D Courtney.
Wiesz, po co tu przyszedłem. Do czego zmierzasz? Chcesz mnie uwieść? Ty
podstępny stary pedale! Reich wybuchnął śmiechem. Czyżbyś sądził, że położę
się na plecach, abyś łatwiej mógł mnie połknąć? Dłoń Reicha przecięła powietrze.
Policzek odrzucił starego człowieka do tyłu i D Courtney upadł na krzesło w kształcie
orchidei, purpurowe niczym otwarta rana.
Słuchaj, ty... Reich postąpił krok w stronę starca i stanął nad nim. Nie
kontrolując się już zupełnie, zaczął wykrzykiwać: Od lat czekam na sposobność
porachunku!
A ty... chcesz mnie obrabować, uśmiechając się jak Judasz. I co, mordercy też
nadstawiają drugi policzek? Jeśli tak, obejmij mnie, bracie zabójco. Ucałuj swą
śmierć! Ukochaj ją! Naucz ją pacierza, niech wie, co to wstyd i krew i... Nie. Zaraz.
Cofnął się i potrząsnął głową, jak byk usiłujący pokonać ogarniające go szaleństwo.
Ben wyszeptał D Courtney ze zgrozą. Posłuchaj, Ben...
Dziesięć lat temu skoczyłeś mi do gardła. A przecież ty i ja nie
przeszkadzaliśmy sobie przedtem. Firmy Monarch i D Courtney miały dość miejsca.
Dzielił nas cały świat i cała wieczność, ale ty zapragnąłeś mojej krwi, nieprawdaż?
Mojego serca? Chciałeś swe parszywe łapska unurzać w moich bebechach, Człowieku
Bez Twarzy!
D Courtney potrząsał głową, jakby nie wierzył własnym uszom.
Nie, Ben. To nie tak...
Nie mów mi Ben! Nie jestem twoim przyjacielem! W zeszłym tygodniu
dałem ci szansę pokojowego zakończenia sporu. Ja. Ben Reich. Prosiłem o rozejm.
Błagałem o pokój. Proponowałem połączenie firm. Skamlałem jak rozhisteryzowana
baba. Gdyby żył mój ojciec, plunąłby mi w oczy i wyrzekłby się mnie. Wyśmialiby
mnie wszyscy Reichowie, z których żaden nie ustąpiłby bez walki. A ja prosiłem
o rozejm, może nie, co? Może zaprzeczysz? pytał D Courtneya niczym szaleniec.
No, mów!
D Courtney wpatrywał się w niego z pobladłą twarzą. W końcu wyszeptał:
Tak. Ty prosiłeś... Ja się zgodziłem.
Co takiego?
Zgodziłem się. Czekałem na to od lat. Zgodziłem się.
Zgodziłeś się!
D Courtney skinął głową. Jego wargi uformowały litery WWHG.
Reich wybuchnął zgrzytliwym śmiechem.
Nawet łgać nie umiesz, stary bałwanie. To oznacza odmowę. Odrzucenie
propozycji. Zaprzeczenie. Wojnę!
Nie, Ben. Nie...
Reich pochylił się i jednym szarpnięciem postawił D Courtneya na nogach.
Stary człowiek był słaby i ważył niewiele, ale ciążył Reichowi w dłoniach, a dotyk
jego skóry parzył niemal palce Bena.
Jak wojna, to wojna. Na śmierć, co? D Courtney potrząsał głową
i rozpaczliwie gestykulując, usiłował dać mu coś do zrozumienia.
Nie ma zgody. Nie będzie pokoju. Na śmierć i życie. Taki był twój wybór,
może nie?
Ben... nie tak...
A więc poddasz się?
Tak wyszeptał D Courtney. Tak, Ben. Tak.
Agarz. Głupi, stary łgarz zaśmiał się Reich. Potrafisz jednak być
niebezpieczny. Przejrzałem cię. Ochronna mimikra. Tak się nazywa ta sztuczka.
Udajesz idiotę i zwabiasz w pułapkę tych, którzy dadzą się nabrać. Ale ja się nie
pozwolę oszukać. Nigdy.
Ben... ja... nie jestem... twoim wrogiem...
Oczywiście! Reich prawie wypluł te słowa. Nie jesteś moim wrogiem,
bo jesteś już trupem. Jesteś trupem od chwili, w której wkroczyłem do tej ukwieconej
trumny. Słyszysz, Człowieku Bez Twarzy? Naciesz się moim krzykiem po raz
ostatni! Skończę z tobą raz na zawsze!
Wyszarpnął rewolwer z kieszeni na piersi. Nacisnął bolec i broń otworzyła mu
się w dłoni, niczym stalowy purpurowy kwiat. Gdy D Courtney to zobaczył, wydał
z siebie cichy jęk. Przerażony usiłował się cofnąć, ale Reich pochwycił go i trzymał
mocno. Starzec zaczął wić się w uścisku Reicha, jego wykrzywiona bólem twarz
wyrażała błaganie, a oczy zalśniły łzami. Reich chwycił go za kark i wykręcił głowę
ku sobie. Aby urzeczywistnić swój plan, musiał strzelić wrogowi w otwarte usta.
W tej samej chwili jeden z płatków orchidei uchylił się i do pokoju wpadła na
wpół naga dziewczyna. Zaskoczony tym Reich ujrzał za jej plecami korytarz, a w jego
głębi drzwi otwartej sypialni; dziewczyna, poza pospiesznie narzuconą, prawie
przezroczystą nocną koszulką, nie miała nic na sobie... Jej jasne włosy rozsypały się
w nieładzie, a oczy pod wpływem przerażenia wyszły prawie z orbit. Uroda
obnażonej dziewczyny poraziła Reicha jak grom.
Ojcze! krzyknęła. Ojcze! Na miłość boską! Skoczyła ku D Courtneyowi.
Reich szybko zasłonił sobą starca, ani na chwilę nie osłabiając swego uścisku.
Dziewczyna przystanęła na moment, zrobiła krok do tyłu i nagle, krzycząc, rzuciła się
w bok. Reich obrócił się w miejscu i zadał jej cios sztyletem. Uchyliła się, ale teraz
dzieliła ich kanapa. Wcisnął więc ostrze sztyletu pomiędzy zęby starca, zmuszając go
do otwarcia ust.
Nie! zwołała dziewczyna. Na Boga! Ojcze! Udało jej się wydostać zza
kanapy i znów skoczyła ku ojcu. Reich wetknął lufę w usta D Courtneya i nacisnął
spust. Rozległ się stłumiony huk i z potylicy starca trysnął strumień krwi. Reich
puścił trupa i rzucił się na dziewczynę. Złapał ją i trzymał, mimo iż wyrywała się
i krzyczała.
Nieoczekiwanie dla niego samego również i z jego gardła wydarł się krzyk.
Zabójcą zaczęły wstrząsać drgawki, które zmusiły go do wypuszczenia dziewczyny
z rąk. Opadła na czworaka i poczołgała się ku zwłokom ojca. Jęcząc niezrozumiale,
wyjęła z ust trupa broń, która nadal jeszcze w nich tkwiła. Potem dziewczyna
przytuliła do siebie drgające przedśmiertnie ciało i usiadła, patrząc szklanym
wzrokiem w znieruchomiałą już twarz starca.
Reich zachłysnął się i uderzył pięścią w otwartą dłoń, aż poczuł ból. Gdy huk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Hitchcock_Alfred_ _PTD_08_ _Tajemnica_kurczÄ cego_siÄ_domu
- JEZUS CZĹOWIEK,KTĂRY NIE ISTNIAĹ
- Smith Lisa Jane Obca potćÂga [tśÂum. nieoficjalne]
- Kurtz, Katherine Camber 2 Saint Camber
- Arthur Conan Doyle Pies Baskerville
- Survivors Stranded In The South Pacific Sher
- Wojownik Trzech ÂŚwiatów 04 Strażnicy KoÂściuszko Robert
- Stasheff, Christopher Starship Troupers 3. A Slight Detour
- Kaza Kingsley Erec Rex 01 Dragon's Eye
- C. J. Daugherty Nocna szkośÂa 04 Zbuntowani
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lurixomt2.keep.pl