[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Skulony mimo woli, przyjrzałem się rosnącym na przeciwległym skraju pola
drzewom, których przejrzystogranatowe liście trzepotały na wietrze. Wiszący nad
Granicą miraż płatał figle: oto jeszcze przed chwilą rosnący o trzysta metrów las
nagle jednym skokiem oddalił się na kilka kilometrów. Ale to nie najdziwniejsze.
Powoli pełznąca po niebie chmura znienacka, zupełnie jak wielka watowana kołdra,
opuściła się ciemną zasłoną na pole, mętnymi strumieniami mgły rozciekła się w
różne strony i zamieniła w oślepiająco biały szron. Mgnienie ciemności i przez
szczelinę w pokrywających niebo chmurach zamajaczyło rozmazane oblicze słońca.
Jednym słowem  dziwne miejsce.
 Nie, na wprost nie pójdziemy  zatrzymał mnie Jermołow.  Tutaj lepiej
nie lezć bez pelengatora. Miny. Skręcaj na drogę.
 A tam jest czysto?
 Najprędzej.
 Jakoś nie jesteś tego za bardzo pewien  zaniepokoiłem się, brnąc w
głębokim śniegu wzdłuż skraju lasu.
 Bo w zasadzie dogadaliśmy się, żeby drogi nie minować, ale czy to
wiadomo...
 Super  prychnąłem.  To może jednakowoż polem?
 Nie, na drodze bezpieczniej.  Szurik przyspieszył kroku i pomagając
sobie kijkami, jechał przez naniesione wiatrem zaspy.  Mówię przecież, że łażą po
niej w tę i z powrotem. Plony zbierają...
Kiwnąłem tylko głową, opuściłem na twarz kominiarkę  w miarę zbliżania
się do Granicy zimno coraz mocniej kąsało policzki  i wyszedłem na drogę. Szurik
nie dał mi złapać oddechu, pośpieszył dalej, więc nie pozostawało mi nic innego, jak
podążać za nim. Ale gdy tylko odejdziemy od Granicy, odpocznę. Ważne, żeby w
samej rzeczy nie natknąć się na rangersów. Przypomną sobie, co tam było między
nami kiedyś, i postawią pod ścianą. Albo, co bardziej prawdopodobne, powieszą na
pierwszej gałęzi.
Zaczęło mnie łamać w kościach od rozlanej w przestrzeni energii Północy i
myślałem sobie, czy nie zamknąć się całkowicie przed wzrastającym w miarę
zbliżania do Granicy magicznym promieniowaniem. Cierpieć na siłę to nie najlepsze
wyjście, ale zupełnie odciąć się od pól energetycznych to też nie metoda. I nie da się
wtedy korzystać z czarodziejskiego wzroku, i nie uda się zdjąć osłon aż do powrotu z
Północy, żeby nie wykorkować od różnicy potencjałów.
Postanowiłem nie zwracać uwagi na nieprzyjemne odczucia i łamanie w
stawach, do minimum zredukowałem nić łączącą mnie z zewnętrznym światem
mocy, ale nie zerwałem jej całkowicie. To nic, przecierpię. Nie takie męki
przychodziło znosić. Może się zdarzyć, że tej odrobiny nie wystarczy, żeby się
wykaraskać z kolejnych tarapatów.
Najważniejsze to nie zwracać uwagi i iść, przedzierając się przez opór
zgęstniałego powietrza. Iść, wkładając wszystkie siły w morderczą próbę
przezwyciężenia zniekształconej i skręconej przestrzeni. Wytężyć wszystkie siły,
żeby uczynić następny krok i zapomnieć o zamrażających ukąszeniach skradającego
się z tyłu Mrozu. Po prostu iść...
Czując, jak energia Północy kropla po kropli przesącza się i zaczyna zamieniać
krew w skoncentrowany kwas, nie od razu zauważyłem, że wokół panują ciemności,
a bezdenne czarne niebo pełne jest jaskrawych, szmaragdowych gwiazd.
Granica.
Napływający zewsząd przenikliwy chłód w mgnieniu oka przemroził ciało do
kości, ale wystarczyło poruszyć się, żeby jego kruche okowy spadły i bym znów
mógł odetchnąć palącym od zimna powietrzem. Uch...
 Sopel!  krzyknął do mnie Szurik.  Ruchy!
 Już.  Odwróciłem się od majaczącego z przodu lasu i zszedłem z drogi ku
ukrytej między światami nieprzejrzystej ciemności. Zaraz zobaczymy, czy Gospodarz
kłamał, czy nie, że mam teraz zamkniętą drogę do domu. Na razie wszystko szło jak
zawsze  wejść w Granicę jest niesamowicie trudno, a jeszcze trudniej nie skręcić z
wyznaczonej drogi.
Z uśmiechem ruszyłem wzdłuż Granicy i poczułem nagle, jak w górny kręg
wbił się rozpalony gwózdz.
Ledwie udało mi się ustać i wydobyć nogę z zaspy. Co się dzieje?! Następny
krok okazał się jeszcze trudniejszy: od razu kilka bolesnych ukłuć przeszyło
kręgosłup, a w oczach pociemniało.
Gospodarzu, bestio przeklęta! Cóż żeś narobił, gadzino?!!!
Zamarłszy w miejscu, nie byłem w stanie odważyć się na zrobienie następnego
ruchu, bo po kolejnym ataku na pewno nie utrzymałbym się na nogach. I co, trzeba
będzie wrócić? Poddać się? Na to wyglądało.
Wciągnąłem głęboko mrożące płuca powietrze, a potem nieoczekiwanie dla
samego siebie wyszczerzyłem zęby i na przekór wszystkiemu ruszyłem naprzód. Ból
to tylko iluzja. Ból można znieść. Czujesz go, to znaczy, że żyjesz. Warto się go więc
bać? Na pewno nie! Nikt i nic nie zmusi mnie do porzucenia wybranej drogi.
Krok...
 Sopel! Co ty wyprawiasz? Ocknijżeż się!  Policzki spalił chłód, ale
Szurik, niezadowolony z rezultatu, z sadystyczną metodycznością wciąż wcierał
śnieg w moją twarz.
Otworzyłem powoli oczy, spojrzałem na rozezlonego porządnie osiłka i
spróbowałem zrozumieć, gdzie jestem. Jakiś wąwozik zasypany śniegiem. Drzewa z
półprzezroczystymi błękitnawymi liśćmi. Niebo zaczynające się wypełniać ciemnym
granatem. I jaskrawa, do łez w oczach rażąca słoneczna kula. Północ.
A zatem wciąż byłem w Przygraniczu. Nie dało rady uciec. Do chrzanu.
Ból, ból... Nie na darmo wbijałem w mózgownicę różne bzdury. I przecież
chciałem od razu zawrócić, ale nie  dalej polazłem. Dupek.
A Gospodarzowi przy następnej okazji w łeb strzelę. %7łeby odtąd mieć
pewność.
 Dokąd ty polazłeś?!  wrzasnął Szurik i roztarłszy resztki śniegu, palnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl