[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Absolutnie nic.
Nie wierzyła mu, ale nie dał jej szans na wyra\enie ja-
kichkolwiek wątpliwości. Chwycił za brzeg kołdry i odsunął.
Zaczął wodzić palącym wzrokiem po jej nagim ciele.
Jego oczy miały ten drapie\ny, dziki wyraz, który po raz
pierwszy dostrzegła, odwiedzając go w więziennej celi. Od-
wzajemniła spojrzenie bez lęku. Powoli wyciągnęła do niego
ramiona.
Opadł na nią z gardłowym jękiem. Objęła go z całych sił,
oplotła nogami, przyjmując pierwsze mocne, głębokie
pchnięcie, potem kolejne, wychodząc ka\demu naprzeciw
uniesionymi biodrami.
Zatopiony w niej, znieruchomiał. Z głową wtuloną w za-
głębienie jej szyi przyciskał ją do siebie, odbierając oddech,
zgniatając \ebra.
Rozluznił uścisk na tyle, by mogła oddychać. Oparł się na
łokciach i zajrzał jej w oczy.
Znów zaczął się w niej poruszać. Weszła wraz z nim w
pierwotny rytm szalonego miłosnego tańca. Uczucie rozkoszy
było tak wielkie, tak intensywne, \e ledwie mogła je znieść.
W końcu stało się nie do zniesienia. Zamknęła powieki,
odchylając głowę.
- Nie. - Jego głos brzmiał tak, jakby pochodził gdzieś z głębi.
Ujął jej twarz w dłonie i trzymał, dopóki znów na niego nie
spojrzała.
- Co?! - wykrzyknęła. - Tak!
Nic nie powiedział, tylko na nią patrzył, wcią\ poruszając się
w niej, a\ w końcu była pewna, \e zaraz oszaleje.
Była...
Trawą na dnie oceanu. Słońce nigdy do niej nie docierało.
Falowała w aksamitnej ciemności, gdzie tylko najsilniejsze
prądy nią poruszały, pieściły ją...
Była białym ptakiem lecącym w letnią burzę. Ciepły rzęsisty
deszcz zalewał jej oczy, spływał po piórach. Pioruny uderzały
zbyt blisko, wszędzie wokół rozbłyskiwała oślepiająca
jasność. Grom odchodził w dal po ołowianym niebie.
Była wodospadem... Wodospadem w d\ungli, toczącym się
radośnie po omszałych głazach, wśród lśniących koronek
białej piany, spadającym...
Spadającym...
Nastąpiło ostatnie, najmocniejsze pchnięcie. Liv uniosła się,
przywierając do Finna ze wszystkich sił całą sobą, trzymając
się go kurczowo, kiedy nadeszło ich wspólne spełnienie.
Rozdział 16
Samolot startował o dwunastej trzydzieści. Finn, świe\o
wykąpany, ubrany w sportową koszulę i ciemne spodnie,
siedział w fotelu i patrzył, jak Liv się pakuje.
- Nie ma pośpiechu. Poza tym nie musisz nara\ać się na
niewygody rejsowego lotu. Ojciec chętnie udostępni ci jeden
ze swoich odrzutowców.
Zło\yła trzymaną w rękach koszulę i wsadziła ją do otwartej
walizki. Nie chciała odwoływać rezerwacji ani prosić ojca,
\eby jej zapewnił transport. Nie czuła się na siłach z nim per-
traktować, a poza tym wolała nie przedłu\ać pobytu, bo z ka\-
dą chwilą miała coraz większą ochotę zostać na dłu\ej.
- Mam ju\ ustalone wszystkie połączenia. Wolałabym trzymać
się planu.
Właściwie powinna być gotowa ju\ wiele godzin temu, ale tak
trudno było się rozstać z Finnem... Zbyt długo pozostawali w
łó\ku i teraz nie miała czasu ani na rozmowę z ojcem, ani na
po\egnanie z siostrami. Musiały wystarczyć telefony, ju\
pózniej, ze Stanów.
Wyglądało na to, \e Finn nie ma nic więcej do powiedzenia.
Liv skończyła pakowanie. Szybko się uwinęła. Zasunęła
suwaki w obu walizkach i wybrała odpowiednie kombinacje w
cyfrowych zamkach.
- Gotowe.
- Zwietnie. - Finn podniósł się z fotela. -Nie musisz...
Uciszył ją gestem.
- Daj spokój. - Chwycił większą z walizek. - Chodzmy.
Na lotnisku Finn kazał szoferowi wjechać prosto na płytę
lotniska. Ochrona zorientowała się, z kim ma do czynienia, i
machnięciem skierowała ich do niewielkiego samolotu z przy-
stawionymi schodkami, po których wchodzili pasa\erowie.
Kiedy Liv sięgnęła do klamki, \eby wysiąść z auta, Finn
przytrzymał ją za ramię.
- Mamy chwilę dla siebie. Szofer dopilnuje załadowania
baga\y.
Mę\czyzna siedzący za kierownicą, wysiadł i otworzył
baga\nik.
Finn przyciągnął Liv do siebie; błądził ustami po jej twarzy,
owiewając ją gorącym oddechem.
- Tradycja wymaga porannego prezentu - mę\czyzna daje
\onie klucze do wszystkich swoich domów i zasobów. śona
potrzebowała tych kluczy, bo wikingowie często wypływali
łodziami o smoczych dziobach i nie wracali przez długie
miesiące.
Serce ją bolało, \e musi go opuścić.
- Tylko mnie pocałuj. Proszę...
Spełnił prośbę. Pocałunek, z początku szorstki i łapczywy,
stopniowo łagodniał, stał się delikatny.
Zakończył się zbyt szybko.
- Chyba nie ma sensu dawać ci kluczy do zamku, którego
nigdy nie zobaczysz.
Syciła wzrok jego oczami, ustami, mocną linią podbródka.
Musiała go dotknąć. Przyło\yła mu dłoń do policzka.
- Och, Finn.
- Zostań. - Oddech miał urywany, jak po długim biegu.
- Nie mogę. Jedz ze mną. Odsunął się od niej.
- Po co?
- Bo nie mogę znieść rozstania z tobą.
Przyglądał jej się przez dłu\szą chwilę, by wreszcie przecząco
pokręcić głową.
- Proszę. - Wyjął niewielkie białe pudełko, przewiązane
granatową wstą\ką. - Nie znalazłem wcześniej okazji, \eby ci
to dać. - Wsunął jej pudełko do ręki. - Otwórz pózniej, jak
będziesz w domu. A teraz jeszcze raz mnie pocałuj.
Liv przywarła do mę\a z całej siły i namiętnie go pocałowała, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl