[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Alfa klanu Kary Nocy?
- Tak - powiedziałam.
Grupa Poszukiwaczy stojących przy Anice otoczyła ją ciasnym
kręgiem. Mówili coś szybko przyciszonymi głosami.
Shay ruszył w moją stronę, a ja wyszłam mu na spotkanie. Nie
wahałam się, kiedy wyciągnął do mnie ramiona. W głowie mi się
kręciło. Tyle rzeczy zdarzyło się w Vail. Rzeczy, których nie
umiałam zrozumieć. Przytuliłam się do niego, pozwalając, żeby
jego zapach otoczył mnie i uspokoił.
- Nic ci nie jest? - szepnął.
- Nie jestem ranna - mówiłam cichym głosem. - Ale działy się
różne rzeczy.
Objął mnie mocniej.
- Jakie rzeczy?
- Nie tutaj - mruknęłam. Pocałował mnie w czoło na linii włosów.
Monroe popatrzył na nas z ponurą miną.
- Musimy przedyskutować to z Silasem. Anika pokiwała głową.
- Powinien być w swojej pracowni.
Adne już wysunęła się z objęć ojca i otarła ślady łez na policzkach.
- Pójdę z wami.
- Powinnaś trochę odpocząć.
- Nie. - Znikła już wszelka słabość, zastąpiona jej zwykłą
buntowniczą miną.
- To ja też pójdę - oświadczył Connor. Patrzył na Adne. Widziałam
w jego niespokojnych oczach rodzące się pytania.
Zastanawiałam się, dlaczego jest taki opiekuńczy. Adne wydawała
mi się bardzo wojownicza i trzymała się teraz zadziwiająco dobrze,
biorąc pod uwagę... Och. Opiekuńczość Connora nagle nabrała
sensu.
Przecież to była pierwsza misja Adne jako nowej Tkaczki, jej
pierwsza wyprawa w teren z zespołem Haldisa i już stracili dwoje
ludzi. Czy ona naprawdę wykazywała zimną krew wzorem
pozostałych Poszukiwaczy? A może tylko chciała zachować twarz,
dopóki nie zostanie sama?
- Tędy - powiedział Monroe, ale zanim wyprowadził ich z sali,
jeszcze raz z niepokojem spojrzał na Adne.
Tym razem nie poszedł korytarzem, ale otworzył przeszklone
drzwi. Powietrze na dziedzińcu było lodowato zimne, ale Monroe,
nie reagując, skierował się na mostek. Zerknęłam w dół na gołą
ziemię. Daleko pod nami, w dole, widziałam wijące się ścieżki i
puste fontanny. Nikt się nie odzywał, kiedy tak szliśmy. Nasze
oddechy napełniały powietrze niewiel-kimi chmurkami bieli.
Dziedziniec był potężny. Przeszliśmy pół kilometra, zanim Monroe
otworzył drzwi po przeciwnej stronie Akademii.
Kształt korytarza, w którym się znalezliśmy, był dokładnie taki
sam jak w skrzydle Haldisa, lecz jego wystrój był
kompletnie odmienny. Haldis - od ścian po ciemne drewno w sali
taktycznej - pełen był ciepłych, głębokich brązów, szkarłatów,
mahoniu.
To miejsce błyszczało jak wykute w lodzie. Zimny błękit, odcień
lawendy, srebro i połyskliwa biel pokrywały ściany. Kolory
wirowały i przenikały się nawzajem, a towarzyszył im cichy szum
niczym powiew lekkiej bryzy.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam. Te ciągłe zmiany kolorów na
ścianach wywoływały wrażenie, że cały budynek się porusza.
- To skrzydło Tordisa. - Monroe obejrzał się przez ramię. Dotarło
do mnie, że on nadal idzie naprzód, a ja zostaję z tyłu. Chociaż
wnętrze było niesamowite, Poszukiwacze, między innymi Shay, na
pewno już wcześniej je widzieli. Zdawało się, że nie dostrzegają
jego piękna, a jeśli nawet, to nie poruszało ich na tyle, żeby o tym
mówić.
- Ile skrzydeł jest w Akademii?
- Cztery - odparł Monroe, kiedy go dogoniłam. - Haldis, Tordis,
Pyralis i Eydis.
- Ziemia, powietrze, ogień i woda - mruknęła Adne.
- Cztery żywioły. - Shay też rzucił okiem na ściany. Może
wcześniej ich nie zauważył. - Tordis to powietrze.
Monroe pokiwał głową.
- Każdy żywioł ma swoje cechy. %7łeby przetrwać, musimy
korzystać ze wszystkich czterech, ale każdy Poszukiwacz po
dołączeniu do Akademii specjalizuje się w jednym.
- Którym jest Haldis?
- Ziemia stwarza wojowników - wyjaśnił Connor i lekko
uszczypnął Adne w policzek. - My jesteśmy twardsi.
- Chciałbyś. - Adne odsunęła jego rękę. - Poza tym, Pyralis też
wypuszcza Napastników. Haldis jest znany ze swoich %7łniwiarzy...
i swoich Przewodników.
Zerknęła na Monroe'a, który lekko skłonił głowę.
- A ty? - spytałam ją. - Przecież nie zostałaś wyszkolona w
Haldisie? Ale pracujesz z nimi.
- Jak mówiłem - Monroe przystanął przed wąskimi, misternie
rzezbionymi drzwiami z drewna sosny - potrzebujemy wszystkich
czterech żywiołów, żeby przetrwać. Tkacze trenują z każdą
dywizją; stwarzanie portali wymaga użycia wszystkich żywiołów
naraz.
- O rany. - Shay zerknął na Adne i uniósł jedną brew.
- To tylko brzmi tak imponująco. - Rzuciła mroczne spojrzenie w
stronę swojego ojca.
- A gdzie tam. - Connor zmierzwił jej włosy, a ona pokazała mu
język.
- Ale większość z nas pozostaje w jednej dywizji. - Monroe
zastukał do drzwi. - Tordis... powietrze... jest żywiołem intelektu.
Trenują tu i mieszkają Skrybowie.
Drzwi otworzyły się szeroko. Za nimi stał Silas. Trzymał pełne
naręcze zwojów.
- Co? - Spojrzał gniewnie na Monroe'a. - Jestem zajęty.
- Straciliśmy Granta.
Zwoje posypały się na posadzkę, a Silasowi zbielała twarz.
- Nie.
- Przykro mi. - Monroe minął go i gestem pokazał nam, że też
mamy wejść do środka.
Silas nadal stał w przejściu jak zmrożony, kiedy go mijałam.
- Hm... - Shay rozejrzał się wkoło. - A więc to jest pracownia?
Dobre pytanie. Gabinet, do którego weszliśmy, wyglądał tak, jakby
wszystkie słowniki świata kryły się tu, żeby umrzeć makabryczną
śmiercią. Cała podłoga zasłana była papierem. Wieże z książek
chwiały się niebezpiecznie niczym pomniki, które lada chwila się
zawalą.
- Niczego nie dotykać! - Silas najwyrazniej otrząsnął się z szoku,
odepchnął mnie na bok i zaczął się przedzierać z powrotem w
stronę biurka czy raczej miejsca, gdzie można było domyślać się
biurka pod stertą papierów i map, zupełnie jakby pokonywał pole
minowe.
Connor przeszedł przez sam środek pokoju, kopniakami usuwając
sobie z drogi książki i stosy notatek.
- Cholera, Connor! - wrzasnął Silas. - Teraz nie będę mógł niczego
znalezć.
- To nie mój problem - odparł Connor, siadając na krześle, z
którego najpierw zsunął kolejny stos książek. - Jakby mnie w
najmniejszym stopniu wzruszały twoje przywileje cudownego
dziecka. Anika się nad tobą trzęsie, ale to nie znaczy, że ja też
będę.
Monroe przeszedł przez pokój nieco uważniej, a za nim Adne i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl