[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamkiem karabinu, podczas gdy piąty - kciuk, obejmuje korpus broni od tyłu, tuż
pod językiem spustowym
- możecie sobie zrobić przy jiszczaniu". Ale nawet on, porucznik K., nie
wiedział, jakich przełomowych zmian w moim życiu będzie sprawcą.
W kolejny piękny dzień wiosenny wkroczyliśmy w szyku marszowym na plac Na
Groblach. Zdarzyło się, że opodal na boisku do siatkówki grały dziewczyny,
nasze gimnazjalne sąsiadki. Nie wiem, co mnie podkusiło, pewnie chęć
zabłyśnięcia przed kolegami, że krzyknąłem: "Co ta mleczarnia tu robi!".
Usłyszał to porucznik K. Komenda: "Kompania (krok defiladowy) stój! Czwórki w
prawo zwrot!",
42
zabrzmiała wyjątkowo energicznie. "Który junak to powiedział!?" Wystąpiłem
trzy kroki i stanąłem w pozycji na baczność. Powiedział: "Junak Holoubek!
Biegiem marsz do dziewcząt! Powtórzyć zarzut! I przeprosić!". Wykonałem.
Dziewczyny tarzały się ze śmiechu, a ja nie dość upokorzony musiałem jeszcze
na rozkaz porucznika trzykrotnie okrążyć biegiem nasz oddział, oddział w
marszu, defilujący przed dziewczynami żeńskiego gimnazjum. Duch opiekuńczy
porucznika nie opuszczał mnie. W jakiś czas potem nasza klasa IV B otrzymała
od dziewcząt z TSL-u zaproszenie na bal maturalny. Takimi samymi czcionkami
jak samo zaproszenie było wydrukowane: "Z wyjątkiem kolegi Gustawa
Holoubka, któremu w tańcu boimy się nastąpić na uszy". Podpisał wójt klasy
czwartej. Następnego dnia w czasie wielkiej przerwy na Plantach przed szkołą
wypatrzyłem wójta chichoczącą ze swoimi koleżankami, chytrze podbiegłem,
tak zwanym "czeskim" kopnąłem ją w tyłek i uciekłem. Ale właśnie! Jaki los jest
pokrętny i nie do przewidzenia. Nie uciekłem daleko i stosunkowo nie na długo.
Dokładnie rok potem, w 1940, nic na to nie poradzę, ale znowu w kwietniowy
słoneczny poranek stanąłem na balkonie mojego mieszkania, aby odetchnąć
upragnionym powietrzem mojej ulicy. Właśnie wróciłem z niewoli niemieckiej,
długiej, przerażająco mroznej, złej niewoli, kiedy nagle, jak mi się zdawało z na-
43
przeciwka, dobiegł mnie cichutki, ale wystarczająco wyrazisty, głos dziewczyny:
"Kła-pouch". Ponieważ nie mogłem zidentyfikować zródła, "Kłapouch" powtórzył
się raz jeszcze, wyraznie dając do zrozumienia, że chce być zdemaskowany. I
zobaczyłem naprzeciwko, w odległości piętnastu metrów, w oknie spowitym w
lekko drgającą muślinową firankę, wśród doniczek pelargonii, twarz... wójta.
Skąd się tam wzięła? Zawsze była paskudna, a teraz, tego ranka, piękna. Co to
się stało? Czy słońce tak padało, że jego promienie łamały się na czerwonych
pelargoniach, odbijając się na jej ustach różową poświatą? Czy jej oczy przez
ażur firanek nabrały przenikliwości? Czy może to ja, przez pół roku izolowany
od życia, stęskniony
44
za czułością, w instynktownych przeczuciach czegoś niezwykłego, zobaczyłem
ją taką, jaką chciałem zobaczyć? Nie wiem. W każdym razie zaczęło się. I miało
skończyć się dopiero z końcem wojny.
Najpierw skradałem się, wracając do domu, aby wypatrzyć ją w oknie
wcześniej, zanim ona mnie zobaczy. Miałem wtedy szansę odpowiednio zagrać
powrót do domu. Wyprostowany, nonszalancko rozluzniony, albo przeciwnie,
skupiony, zaprzątnięty myślami, wyobcowany z otoczenia, intelektualista. Miało
to ten skutek, że kiedy po paru dniach zdobyłem się na odwagę i ze swojego
balkonu zapytałem ją siedzącą w oknie, czy nie ma książki... zapomniałem
tytułu - odpowiedziała, że ma i chętnie mi ją pożyczy. "Pani Basiu! Czy ma pani
książkę...?" "Mam". "Czy mogłaby mi pani ją pożyczyć?" "Mogłabym". "To
świetnie". "Niech pan zajdzie do mnie dziś o czwartej, może pan?" "Oczywiście,
naturalnie".
Sprowadziła się tutaj niedawno. Była sierotą i mieszkała z dziadkiem, który był
bardzo przystojny i elegancki. Wychodził na spacery popołudniowe zawsze o tej
samej godzinie, podpierając się laską ze srebrną gałką. Mieszkanie było od
północy, a więc mroczne, ale dość obszerne. Kiedy wszedłem, stała na środku
pokoju z książką w ręce. Zbliżyłem się, aby ją wziąć, ale nie wypuszczała jej z
ręki. Staliśmy tak długo, zdawało mi się, że wieczność, na-
45
przeciwko siebie, bardzo blisko, aż wreszcie, drżąc z lęku, pocałowałem ją w
usta.
Ale to wszystko było potem, bo przed tym wybuchła wojna.
Kościół
Religia towarzyszyła mi od zarania. Tak jak nam wszystkim. Urodziła się w
Boże Narodzenie, w oczekiwaniu na Pana Jezusa, razem z aniołami,
pastuszkami, trzema królami. Jak już wspomniałem, padał śnieg, było ciepło od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Moje wspomnienia 1840 1863 Adolf Bakanowski (1913)
- Wiktor Willmann Ze wspomnien wojennych lotnika
- Gustaw le Bon Psychologia tĹumu
- Daw
- Macomber Debbie Blossom Street 01 Sklep na Blossom Street
- Ahern Jerry Krucjata 19 Ostatni Deszcz
- Fighting for Love 1 Seducing Cinderella
- Janrae Frank Dark Brothers of The Light 4 Blood Wraiths
- DeMille Nelson ZśÂote Wybrześźe t.1
- Burroughs Edgar Rice KsićÂśźniczka Marsa
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl