[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Muncha jest wykonany farbami olejnymi, ale ja wolę pastele. Będę starała się pracować
szybko, ale zawsze możesz poprosić o przerwę.
- Okej.
- I pamiętaj, nie przesuwaj rąk. - Wsunęła palce pod gumkę kalesonów i ściągnęła
je szybkim ruchem.
Za pózno, żeby się wycofać, pomyślał. Udawaj, że nic się nie stało.
R
L
T
- Jake, jesteś doskonały - szepnęła.
Och, nie był doskonały! Jak to nazwać precyzyjnie? Wybrakowany...
Przesunęła palcami po żebrach, po jego brzuchu... i rozpoznał moment, w którym
zobaczyła bliznę.
- Jake...
- To stara blizna. - Niby prawda, bo ma osiemnaście miesięcy. - Nic takiego -
skłamał, czekając na jej reakcję.
Na współczucie.
- Krępujesz się jej. To dlatego zawsze światło jest przyćmione.
Krótko i zwięzle wyraziła samo sedno, jak na prawnika przystało. Przymknął
powieki. Nie chciał zobaczyć współczucia w jej wzroku.
- Kobiety wyplatające dywany w starożytnej Persji celowo zniekształcały fragment
wzoru, bo uważano, że dzieło człowieka nie może być doskonałe. A jednak niewielkie
zniekształcenie wspaniale podkreślało perfekcyjność wykonania całego dywanu.
Poczuł, jak jej usta musnęły jego usta, i otworzył oczy.
- Jeśli naprawdę nie chcesz pozować - powiedziała prawie szeptem - to nie będę cię
zmuszać. Mogę namalować cię pózniej z pamięci.
- Razem z bliznami? - rzucił fałszywie lekkim tonem.
Tym razem pocałunek trwał dłużej.
- Ufasz moim opiniom, Jake?
Czyli przyjęła jego taktykę. Tylko dokąd tak naprawdę zmierzała?
- Ufam ci jako prawnikowi.
Roześmiała się.
- Znam ten tekst - odparła ze śmiechem. - Takie przerzucanie się słowem. A chodzi
o moją opinię, moją, Lydii Sheridan. Podoba mi się to, co widzę i chcę to narysować.
Tak, wiem, masz blizny. Są twoje, należą do twojego wizerunku. Nikt nie jest doskonały,
Jake. Każdy ma jakieś skazy, blizny, znamiona czy piegi, i wielu się tego wstydzi, nawet
wpada w kompleksy, choć inni albo w ogóle niczego nie dostrzegają, traktują obojętnie
lub zwyczajnie przyjmują do wiadomości.
R
L
T
Lydia nie wycofała się. Nie okazał wstrętu, nie rozpływała się we współczuciu,
okazała natomiast zrozumienie i troskę. Gdyby się wycofał, odebrałaby to jako
odrzucenie. A tak sytuacja była do zniesienia. Szczęśliwie Lydia taktownie nie pytała,
skąd te blizny. Musiała wyczuć, że tego byłoby już dla niego za wiele. Nie był w stanie
wyznać, skąd to okaleczenie i co z nim się wiąże.
- Więc dobrze, Lydio. Bierz się do malowania.
Uważała, że Jake jest mocno przewrażliwiony na punkcie blizny, ale nie
zamierzała drążyć tematu, skoro jest dla niego bolesny.
- Dziękuję.
Właśnie tak to sobie wyobrażała, gdy byli w galerii. Jake'owi brakowało jedynie
rozmarzenia na twarzy. Wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Musi tylko opuścić swoją
strefę bezpieczeństwa i przejąć inicjatywę. Innymi słowy, zrobić ogromny krok do
przodu w walce z nieśmiałością.
- Jake, wysłuchaj mnie uważnie - powiedziała cicho. - Gdy skończę cię malować -
szybko poruszała palcami po tekturze - to spełnię moją obietnicę. Nadal będziesz leżał na
wznak na poduszkach, tylko zarzucisz ręce za głowę. A ja całkiem naga uklęknę nad tobą
i zacznę cię całować na wszelkie możliwe sposoby. Będę też ciebie pieścić tak długo i
tak śmiało, aż zapragniesz więcej i więcej. Ale nie będzie ci wolno się ruszyć, a już ręce
mają być jak przymurowane. A ja zadowolę cię, imając się różnych sztuczek. Moje usta
dotrą wszędzie, rozpuszczone włosy będą cię łaskotać delikatnie... I to jest ta moja
obietnica, którą na pewno spełnię. - Jak to zaplanowała, wyraz twarzy Jake'a uległ
zmianie. Oczy mu się rozświetliły, na usta wypełzł delikatny uśmieszek... Wizja
cudownego spełnienia zrobiła swoje. - A pózniej przesunę się jeszcze niżej, a moje usta
dotrą do twojego najczulszego miejsca. Wtedy oderwiesz ręce zza głowy i zanurzysz
dłonie w moich włosach, domagając się więcej. A ja dokończę to, co obiecałam. Moje
usta dokończą, Jake... - Mruknął coś cicho, ale utrzymał pozę, Lydia zaś dokończyła
cichym, nabrzmiałym od emocji głosem: - Będę cię drażnić ustami i językiem, dotykać
cię i smakować, aż eksplodujesz, a w twojej głowie rozbłysną miliardy gwiazd.
- Lydio... dość, bo przestanę się kontrolować.
R
L
T
Umilkła. Praca szła jej błyskawicznie, Lydia była wszak w natchnieniu. Cisza,
słychać było tylko ich oddechy.
- Skończyłam - oznajmiła wreszcie. - Możesz się ruszyć.
Błyskawicznie wyskoczył z łóżka i wziął ją w ramiona. Jego pocałunek był tak
gorący, że niemalże parzył ją w usta.
- Ledwie wytrzymałem to całe pozowanie.
- Chcesz zobaczyć?
- Jasne... ciebie... nagą.
- Miałam na myśli obrazek.
- To też. - Próbował ściągnąć z niej koszulkę.
- Uważaj, mam pomazane ręce.
- Tak... - Zamilkł, po prostu zamarł.
Wiedziała, że właśnie zobaczył jej malunek w otwartym szkicowniku. Tylko
dlaczego nic nie mówi?
- Jake?
- To... to jest niezwykłe.
- I nie jest bezwstydne, jak obiecałam. - Nie przedstawiła całego Jake'a, tylko do
talii, jakby był do połowy przykryty. - I jak już mówiłam, tylko ja będę na to patrzeć.
- Tak mnie właśnie widzisz?
- Tak cię odczuwam, tak cię pojmuję. I taki mi się wydałeś wtedy, w galerii, gdy ci
szeptałam do ucha.
- Jesteś niesamowita. Taki talent nie powinien się marnować.
- Nie ja jedna na tym świecie potrafię malować.
- Dlaczego wciąż się nie doceniasz?
- Och, to nie tak, Jake. To moja sztuka. Kocham ją, jestem z niej dumna. Tyle że
jest bardzo moja, a uczynienie z tego zawodu, zródła utrzymania to zupełnie inna sprawa.
- Twoja sztuka... Chyba rozumiem. Dzięki plastycznemu talentowi utrwalasz to, co
widzisz swoimi oczami, swoją inteligencją, wrażliwością i intuicją, i to jest twój intymny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Laurie King Kate Martinelli 02 To Play The Fool
- 323. Hewitt Kate Rezydencja na skale
- Hewitt Kate Noce pod Akropolem
- Higgins Clark Mary Coreczka tatusia
- NajpićÂkniejsze opowieśÂci 11 ZbśÂć kane serce Pedersen Bente
- Coughlin William Kara śÂmierci
- Cass
- 34 Nature Materials 6 198 201 2007
- 09 Okruchy śÂmierci
- Miasto nadziei 1 15 rozdziaśÂ
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aceton.keep.pl