[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wreszcie sięgnąłem ręką i wdusiłem przycisk. Automat zaskrzeczał i włączyła się taśma.
- Mówi Miles Stewart. Jest sobota, druga po południu - odezwał się znajomy głos, w którym
jak zwykle brzmiało szyderstwo. - Będę w domu do szóstej. Proszę do mnie zadzwonić. To
ważne.
Nie wiem, czy poczułem ulgę, czy zawód. Zmierzenie się z Mallowem było jedną z tych rzeczy,
które chce się mieć za sobą, lecz przez co nie chce
180
KARA ZMIERCI
się przechodzić. Z Doktorem Zmiercią dam sobie radę. Jego numer domowy znalem na
pamięć, więc od razu go wykręciłem.
- Miles Stewart - powiedział, tak jakby się przedstawiał.
- Charley Sloan - odparłem. - Co się stało?
- Gdzie pan jest? - zapytał.
-Jest sobota. Zazwyczaj w ten dzień tygodnia wpadam do zakonu na małą partyjkę szachów.
Dlaczego pan dzwonił?
- Znowu wyjeżdżam na kilka dni.
- Dokąd?
- Pointę Aux Flam.
Pointę Aux Flam było kiedyś takim Newport stanu Michigan. Zamożni ludzie wybudowali tam
wielkie letnie domy, może nie takie jak palące w Newport, ale całkiem okazałe wiktoriańskie
budowle. Dawni właściciele ciągnęli zyski z kolonii, wiec stać ich było na tego typu
ekstrawagancje. Przekazywali je, jak diamenty, z pokolenia na pokolenie.
Domy wznosiły się na skarpie, a z każdej posiadłości prowadziły schody na wspaniałą plażę
jeziora Huron. Raz zdarzyło mi się oglądać te miejscowość z wody. Tego widoku nie sposób
zapomnieć.
- Czy to podróż dla przyjemności, doktorze, czy też wybiera się pan, by pomóc jakiejś biednej
duszy przedostać się na drugi brzeg?
- Czy pan jest pijany? -Nie.
- Tak mi się wydawało - żachnął się. - Wybieram się tam na zaproszenie rodziny Cronin.
- Cronin? Jak tartaki Cronin?
- Właśnie. Chodzi o tę rodzinę. Westchnąłem.
- Proszę posłuchać, chociaż wiem, że się powtarzam. Jeśli pod pańską obecność umrze stary i
schorowany członek rodziny Cronin, przechyli to szalę na stronę prokuratora stanowego. Proszę
pamiętać, że sędziowie także czytują gazety.
- Poinformuję pana, kiedy wrócę do miasta - odparł chłodno i rozłączył się.
Odłożyłem słuchawkę. Czerwone oko boga spoglądało na mnie nieruchomo, nie błyskało już -
po prostu mówiło, że nie ma dla mnie żadnej wiadomości.
Do rozprawy apelacyjnej Stewarta pozostawało jeszcze kilka miesięcy. Nie wyczekiwałem jej,
chociaż byłem niemal pewny, że wygram. Nie lu-
KAKA SMItKCI
181
biłem doktora prawie tak bardzo, jak on nie znosił mnie. Nie było to czymś szczególnym w
stosunkach adwokat - klient, ale nie czułem się dzięki temu ani trochę lepiej.
Niedziela przyszła i minęła. Kilka razy w ciągu dnia dzwoniłem do Sue Gillis, lecz do północy
nie wróciła do domu. Już prawie zrezygnowałem, kiedy się odezwała. Zaproponowałem, że
przyjadę do niej, ale nie chciała. Najwyrazniej wizyta u siostry nie była udana.
Kiedy zjawiłem się w poniedziałek rano w biurze, pani Fenton siedziała już przy swoim biurku.
Nie było dla mnie żadnej wiadomości. Mallow wciąż nie dzwonił. Moja sekretarka zachowywała
się ze zwykłą rezerwą, lecz chłód w jej głosie gdzieś zniknął, co prawdopodobnie oznaczało, że
przywróciła mnie do łask.
Pijąc kawę, zacząłem planować rozpoczynający się tydzień. Pracy nie byto wstrząsająco dużo,
ale dość, żebym się nie nudził. Kilka razy miałem stawić się w sądzie, czekało mnie też
załatwienie paru umów kupna-sprzedaży. Tydzień zapowiadał się bardzo zwyczajnie.
1 wtedy w drzwiach mojego gabinetu stanęła nie zapowiedziana pani Fenton. Coś takiego
nigdy się nie zdarzyło.
- Mam przyjaciółkę, która zna panią Wordley - oznajmiła. -1?
- Poszła na pogrzeb. Podobno był niezwykle piękny. Wszystko takie gustowne.
Zastanawiałem się, jak ksiądz ominął przyczynę śmierci i sposób, w jaki do niej doszło.
Zastrzelenie przez kochankę trudno ukryć, nawet używając języka biblijnego. Jeśli mu się udało,
musiał być bardzo dobry w swoim fachu.
- Pani Wordley, Claire, podarowała wszystkie kwiaty, a było ich naprawdę dużo, szpitalowi.
- Na oddział alergii?
- Oczywiście, że nie. - Pani Fenton ciągle stała w drzwiach. Najwyrazniej miała mi jeszcze coś
do przekazania.
Czekałem.
- Przyjaciółka powiedziała mi, że pani Wordley wyjeżdża na jakiś czas.
- Wziąwszy pod uwagę okoliczności, to całkiem niezły pomysł. Aatwiej odzyska formę.
- Ona jest w zupełnie dobrej formie - oświadczyła sucho pani Fenton. Chyba pani Wordley nie
była jej ulubienicą.
- Miło mi to słyszeć.
182
KARA ZMIERCI
Mars na czole mojej sekretarki pogłębił się.
- My reprezentujemy tę Harris.
- Zgadza się.
- Zdaje się, że zamierzał pan porozmawiać z panią Wordley o osłabieniu oskarżenia. -Jej ton
świadczył, że nie aprobuje takiego rozwiązania.
- Chcę z nią porozmawiać, ale mogę z tym zaczekać do jej powrotu. Pani Fenton prawie się
uśmiechnęła, co już samo w sobie było
zadziwiające.
- Zdaje się, że nie nastąpi to tak szybko. Podobno ona wybiera się na całe lato do Maine, a
potem wyjeżdża do Europy. Jak twierdzi moja przyjaciółka, nie będzie jej prawdopodobnie aż do
Gwiazdki.
- A niech to! Kiedy wyjeżdża?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- William Shatner Tek War 1 Tek War
- William Tuning Terro Human Fuzzy 04 Fuzzy Bones
- William Shatner Tek War 06 TekPower
- Frontier Earth William H. Keith, Jr_
- William Hope Hodgson The Night Land
- Cathy Williams Kaprysy milionera
- Cathy Williams Multimilioner w Londynie
- William Gibson Br
- Anne Rice 2 Kara dla Spiacej Krolewny
- Flux Stephen Baxter
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl