[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Lekarz nazywa się Marshall. Pielęgniarka Daniels. Kobieta o nazwisku Berry zajmuje
się robotą papierkową i zaopatrzeniem. Facet o nazwisku Towery sprząta.
Już miałam o coś zapytać, kiedy w drzwiach pojawiła się kobieta.
 Szeryfie, mówiłeś, że chcesz informacji w sprawie skargi od Heaberlesów. Marlenę
wrzeszczy na 911. Mówi, że John Arthur znowu ją grzmoci.
 Jest cała?  zapytał Gullet.
 John Arthur jest na drugiej linii. Mówi, że Marlenę go oślepiła na jedno oko drewnianą
łyżką.
 Piją?
 A czy mój pies Tyson drapie się, gdy go pchła ugryzie?
 Piekielna awantura.  Gullet spojrzał na swój zegarek.  Powiedz Marlenę i Johnowi
Arthurowi, że jadę do nich osobiście. I lepiej, żebym nie znalazł na stole tequili.
Kobieta wyszła.
 Służymy i chronimy  Gullet zwrócił się z śmiertelną powagą do nas.  Nawet naszej
tępej hołocie z przyczepy.
 Czy mogę zachować te zdjęcia?  zapytałam, wskazując na laptopa.
Gullet skinął.
Stworzyłam nowy folder, zapisałam zdjęcia Cruikshanka na twardym dysku. Wyłączyłam
komputer i zmieniłam temat.
 Znalazł pan coś o Williem Helmsie?
 Jeden z moich oficerów wypytuje po schroniskach. Proszę mi przypomnieć, dlaczego
się nim interesujemy?
 Podczas prowadzenia sprawy Helene Flynn Cruikshank gromadził informacje o
Williem Helmsie, Unique Montague i jeszcze paru innych zaginionych. Sądzę, że tropił jakąś
sprawę na własną rękę.
 Yhm  sceptycznie.
 Emma szuka dentysty, który mógł leczyć Helmsa  powiedziałam.  Mężczyzna z
Dewees miał wiele plomb.
 To jeden wielki strzał w ciemno.
Zdaje się, że już to gdzieś słyszałam.
 Jeden z najlepszych detektywów w Quebecu?
 Nie wierz w nic, co tam powiedziałam. To był wkręt.
 Kogucionogi?
 Wiesz, o co mu chodziło.
Ryan włączył się w ruch. Jak na sobotnie popołudnie było dość ruchliwie.
 Czy to zle lubić drób?
 W pewnych okolicznościach.
 A może nie chodziło o drób? Może miał na myśli kurze łapki.
Walnęłam Ryana.
 To napaść.
 Aresztuj mnie.
 No i co teraz?  zapytał Ryan.
 Cruikshank, Flynn i Montague wszyscy mają coś wspólnego z tą przychodnią, ale
Gullet nie życzy sobie żadnych uskrzydlonych kowbojów wygrażających pracownikom.
 Ja jestem pierwszej wody próżniakiem.
 Miał na myśli Pete a.  Słodkiego, małego nicponia.
Dwadzieścia minut pózniej byliśmy z powrotem na półwyspie, w jego podupadłej części,
pomiędzy dzielnicą historyczną a mostem nad rzeką Cooper. Dzielnica zabudowana była
parterowymi domami z cegły, o drewnianych framugach, z altanami uginającymi się od
zardzewiałego sprzętu, a tu i tam można było zobaczyć zabite sklejką okno lub drzwi.
Ryan pierwszy zauważył budynek z czerwonej cegły. Zaparkował przy krawężniku i
wyłączył silnik.
Przychodnia wyglądała jak wielkie pudło, urządzenia klimatyzacyjne wystawały z okien,
a po obu bokach były opuszczone parcele. Dla podtrzymania dobrych stosunków z
sąsiedztwem nie było żadnych okiennic, znaków, żadnych ozdób architektonicznych. %7łaluzje
wewnętrzne były spuszczone, tak jak tego dnia, gdy zostały zrobione zdjęcia Cruikshanka.
Obserwowaliśmy, jak otwierają się drzwi wejściowe, łapiąc odbłysk popołudniowego
blasku słońca w barwione szkło tabliczki. Wyszła starsza kobieta i rozpoczęła wędrówkę w
górę ścieżki.
Osłoniłam jedną ręką oczy i rzuciłam okiem w dół i w górę ulicy, sprawdzając widok w
zasięgu wzroku. Pół przecznicy na północ znajdowała się wiata autobusowa. Pół przecznicy
na południe była budka telefoniczna. Przez zabrudzoną szybę widać było wiszącą na kablu
słuchawkę.
 Zdjęcia zrobiono pewnie z budki telefonicznej i przystanku autobusowego 
powiedziałam.
Ryan potwierdził. Wysiedliśmy i przeszliśmy przez ulicę.
Budynek wyglądał na bardziej podupadły na żywo niż w komputerze. Zauważyłam
pęknięcie na oknie zalepione szarą taśmą. Taśma była podwinięta na brzegach, najwyrazniej
była tam już jakiś czas.
Ryan przytrzymał drzwi i oboje weszliśmy do środka. Powietrze wewnątrz było ciepłe i
pachniało alkoholem i potem.
Pomieszczenie recepcji wypełnione było rzędami winylowych krzeseł z Kmartu* [Kmart 
amerykańska sieć dyskontów, trzecia pod względem wielkości na świecie (przyp. red.)], dwa z nich były zajęte.
Kobieta z podbitym okiem. Młodzieniec z jedną z tych nieszczęsnych kozich bródek. Oboje
kaszleli i pociągali nosami. %7ładnemu nie chciało się spojrzeć w naszym kierunku.
Recepcjonistce się chciało. Była chyba gdzieś w moim wieku, wysoka i muskularna, o
mahoniowej skórze i z ufryzowanymi do góry loczkami, czarnymi przy głowie i brązowymi
na czubku. Domyśliłam się, że to Berry, prezes od roboty papierkowej i zaopatrzenia.
Przypomniałam sobie zdjęcia Cruikshanka, przed oczami stanęło mi zdjęcie numer 7.
Czarna kobieta z włosami blond  Berry. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl