[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Było prawie południe i czuł, jakby mózg gotował mu się wewnątrz czaszki. Skały połyskiwały
w słonecznym żarze, wywołane upałem złudne obrazy mąciły jego wzrok i krew tętniła w
skroniach. Jeśli jednak wybrał właściwą krawędz, mógłby zejść w dolinę, która doprowadziłaby
go do morza z całkiem innej strony i na całkiem inny obszar, niż ten, gdzie go szukali ludzie
Destamia.
Jakiś szelest, niby liście poruszane wiatrem, doszedł do jego uszu, gdy okrążył wystający
wzgórek nieco niżej na zboczu i znalazł się na wprost trzech przestraszonych kóz. Sierść miały
zjedzoną przez mole, pokryte były kurzem i wychudzone do ostateczności, co było zrozumiałe,
jeśli żywiły się jedynie wyschłą trawą porastającą to spalone słońcem zbocze. Dwie z nich to
były samice z dużymi, ale nie rozdętymi wymionami i wyjaśnienie tego szczegółu zaświtało w
jego mózgu chwilę j za pózno, żeby cofnąć się pod osłonę grzbietu góry. Jednocześnie zobaczył
pasterza kóz i spostrzegł, że ten go zauważył.
Przez milczącą chwilę patrzyli na siebie, pasterz równie zaskoczony jak i jego trzódka. Był to
szczupły chłopak, tak pokryty kurzem i o tak nędznym wyglądzie jak i kozy, w wypłowiałej
koszuli z rękawami oddartymi od pleców i spodniach reperowanych tyle razy, że trudno było
powiedzieć, co jest materiałem, a co łatą. Pozwiązywana supłami lina służyła mu za pasek i
dopełniała jego garderoby; podeszwy bosych stóp musiały być tak twarde jak podkowy, żeby nie
zważać na szorstką i wypaloną powierzchnię pastwisk, po której stąpały. Odgarnął do tyłu
strzechę nie ścinanych włosów, żeby lepiej przyjrzeć się niezwykłemu zjawisku, dziwniejszemu
niż wszystkie inne w jego samotnymi bytowaniu.
Buon giorno rzekł uspokajająco Zwięty. Piękny dzień na chodzenie po górach.
Sissignore odrzekł grzecznie chłopak, aby nie obrażać oczywistego wariata. Pan jest
Anglikiem? zaryzykował pytanie.
Simon skinął głową, uważając, że lepiej zgodzić się na to przypuszczenie, niż być uznanym za
wściekłego psa. Dostrzegł skrawek cienia pod występem skalnym i usiadł tam, aby odpocząć
chwilÄ™.
Nie było tak gorąco, kiedy wyszedłem powiedział, pragnąc usprawiedliwić częściowo
swój spacer urągający zdrowemu rozsądkowi.
Panu musi się chcieć pić rzekł pastuszek.
Coś w sposobie bycia Simona przezwyciężyło jego pierwszy strach, zbliżył się do niego i
usiadł obok.
Mam wargi tak suche, że wątpię, czy mógłbym polizać znaczek.
Chciałby się pan czegoś napić?
Och, tak. Wypiłbym chyba ze sześć szklanek rzekł Simon rzewnie wysokich i żeby
napój był zimny jak lód. Obojętne co by w nich było: sok pomarańczowy, piwo, cydr, wino, sok
pomidorowy, nawet woda. Masz może lodówkę gdzieś niedaleko w jakiejś pieczarze?
Może pan dostać trochę mojej wody, jeżeli pan chce.
Chłopak sięgnął za siebie i wydostał skórzaną butelkę, którą miał zawieszoną na plecach na
szarym sznurku, Wyciągnął korek z szyjki i podał Zwiętemu, który wziął ją do ręki niemy z
osłupienia.
A ja myślałem, że blagujesz& Simon podniósł butelkę do ust i pozwolił, aby struga
ciepłej, kwaśnej, lecz życiodajnej wilgoci spłynęła po mu języku do gardła. W każdej innej
chwili omal by nie zwymiotował, lecz w jego sytuacji płyn ten wydał mu się nektarem. Pił
drobnymi łykami, żeby wysączyć z niego jak najwięcej wilgoci i aby mieć wrażenie przedłużania
tej czynności bez rzeczywistego opróżniania butelki. Oddał ją jeszcze wypełnioną więcej niż do
połowy i westchnął z wdzięcznością.
Mille grazie. Być może ocaliłeś mi życie.
Jednak równie dobrze chłopak mógł się przyczynić do jego śmierci. Nie było sposobu, żeby
zmusić chłopca do zapomnienia o spotkaniu inaczej, jak uderzeniem go w głowę i zrzuceniem
ciała w najbliższą przepaść, co byłoby nieco grubiańskim rewanżem za jego samarytański
uczynek. W końcu przecież chłopak dowie się o poszukiwanym cudzoziemcu i potrafi wskazać,
w jakim kierunku udał się Zwięty. Za jednym wybrykiem losu Simon utracił wiele z tego, co z
tak bolesnym trudem przychodziło mu zdobyć a ile, to będzie zależało, jak szybko opowieść
chłopca dotrze do któregoś ze ścigających go. Tak czy owak, było to tylko jeszcze jednym
niebezpieczeństwem, z którym należało się liczyć.
3
Nie było już nic więcej do zyskania sterczeniem na tej skale niby unieruchomiony myszołów,
i ponurym rozmyślaniem. Simon wstał i doceniwszy korzyści krótkiego wypoczynku i
odświeżenia się, zrobił ruch ręką w kierunku stromego zbocza.
Czy tam w dole jest wioska?
Sissignore. Mieszkam tam. Chciałby pan, żeby pana zaprowadzić?
Nie. Jeżeli będę szedł w dół, to trafię.
Kiedy pan obejdzie to wzgórze z dwoma uschłymi drzewami z boku, zobaczy pan wioskę.
Ja też zaraz muszę wracać.
Czas już na mnie, i tak za długo byłem tu z tobą rzekł pośpiesznie Zwięty. Dziękuję
jeszcze raz i niech twoje kozy rozmnożą się jak króliki!
Odwrócił się i żwawo puścił się w dół po zboczu, aby oddalić się od chłopca, uniemożliwiając
podjęcie dyskusji nim coś jeszcze mogło ją wywołać.
Zwolnił kroku dopiero gdy nabrał pewności, bez spoglądania za siebie, że pastuszek kóz
został na miejscu, bezradnie wzruszając ramionami na tę arbitralność Anglosasów, i gdy
spadzistość terenu ostrzegła go, że wykręcona kostka u nogi może w końcu okazać się
równie«tragiczna w skutkach jak zÅ‚amany kark. MusiaÅ‚ przedzierać siÄ™ przez niebezpieczne pole
usuwających się spod nóg kamieni, znajdujące się na bezpośrednim szlaku, który obrał sobie
kierując się na dwa uschłe drzewa wskazane mu jako punkt orientacyjny, lecz wkrótce potem,
kiedy minął je, wgramolił się na następny nagi garb, skąd powitał go widok usprawiedliwiający
cały pot i znój jego wyczynu.
W brunatnym zagłębieniu pomiędzy wzgórzami, daleko w dole skupiły się pobielane budynki
jeszcze jednej wioski i spomiędzy nich wybiegała droga ku rozszerzającemu się wąwozowi,
pełnemu zakrętów, który w końcu docierał nigdzie indziej jak do wybrzeża. Trudy jego
przeprawy opłaciły się, takie miał wrażenie.
Zejście z góry zdawało się być zjazdem na sankach w porównaniu z poprzedzającą je
wspinaczką. Ludzi, których chodzenie pieszo ogranicza się do chodników, mogłoby to zdziwić,
że zejścia w dół po stromiznie musieliby się uczyć; jest ono prawie tak męczące, jak wspinanie
się. To prawda, że Simon wypił szklankę wody, lecz na jej wypocenie miał przed sobą upał
popołudnia, bardziej intensywny niż póznego poranka, jeśli to możliwe. Zniadanie jego składało
się wyłącznie z powietrza i teraz gromadził więcej tego samego menu na lunch. Gdyby był
skłonny do roztkliwiania się nad samym sobą, mógłby zsumować, że usycha z pragnienia, słabnie
z głodu, upada ze zmęczenia i jest spieczony do granic wyczerpania; lecz nigdy nie pozwalał
sobie na takie użalanie się. Przeciwnie, nowa nadzieja ożywiła jego kroki i pomogła mu
zapomnieć o zmęczeniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- Denver Men 1 CEO's Pregnant Lover Leslie North
- Broadrick_Annette_Zaloty_po_teksasku_02
- James Brown The Los Angeles Diaries (pdf)
- James Axler Outlander 21 Devil in the Moon The Dragon Kings, Book 1
- śąeromski S. Zamieć‡
- Heroes And Fools
- Antologia TrzynaśÂ›cie kotów
- Bova, Ben Cyberbooks
- Carel Capek Cross Roads (pdf)
- Hammond Innes The Doomed Oasis
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl