[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tańczyły z kobietami, czemu panowie przyglądali się z daleka. Tylko kiedy niekiedy jakiś
kawaler raczył przetańczyć z wybranką siarczystego walca lub jakąś odmianę polki. Toteż
płeć piękna zachowywała się agresywnie wobec mężczyzn, którzy mieli miny wyczekujące,
wyzywające i w każdym zdarzeniu zwycięskie. Xenia i jej towarzyszka siedziały w pobliżu
wejścia. Zciągnęły na się uwagę tancerzy i biesiadników. To ten, to ów młody tygrys prze-
chadzał się obok tych pań ujarzmiając je wzrokiem. Wszyscy goście tej sali byli niby to we-
seli co się nazywa. Ale wesołość ich była ponura i jakaś złowieszcza. Pili dużo. Zjadliwy
dowcip tryskał z ich zdań, które się dawały słyszeć, z uwag o kobietach, które to uwagi bez
ceremonii wygłaszali.
Nienaski patrząc na to widowisko poczynał rozumieć, że już na zawsze rozstał się z Xenią,
i coś jak gdyby pociecha wpływało do jego serca. Myślał nad tym, że ona kontynuuje swe
pasje warszawskie: poznaje życie. On tych przymiotów, jakie ją zachwycają i muszą pory-
48
wać, nie posiadał. Nie umiał się bawić, bawić tym, co jest, byle czym, jak ludzie i jak ona.
Przeciwnie  ten niegdyś skład trumien zmarłych zakonników, przerobiony teraz na tancbudę
apaszów, złodziejów kieszonkowych i biedoty Montmartru  wydawał mu się być jakimś
równoważnikiem, odwrotną stroną giełdy. Swą obecność tu i tam Ryszard obwiniał o pod-
trzymywanie tych obudwu instytucji. Były to myśli i uczucia jałowe, bezpłodne, jak mówił
Ogrodyniec.
Xenia z towarzyszką dość prędko wycofała się stamtąd i wróciła do domu.
Nazajutrz te obiedwie panie przyszły już wystrojone na obiad. Wprost z restauracji udały się
do jednego z kabaretów na górze Montrmartru. Ryszard nie postrzeżony podążył za nimi.
Zauważywszy, że poszły na dół, kupił sobie bilet na galerię. Sala tego teatrzyku była niewiel-
ka i z galerii obiegającej ją wokół widać było wszystko jak na dłoni. Oparłszy łokcie na plu-
szowej balustradzie, z twarzą schowaną w dłoniach patrzał z góry na Xenię siedzącą w krze-
słach tuż pod nim. Znowu miał przed oczyma każdy jej gest i ruch. Na scence tej budy coś się
odbywało, były kuplety, śpiewy i hałasy, dowcipy i chryje. On tego nie widział. Zniło mu się
chwilami, że jest w Tatrach, że w swej górskiej pieczarze marzy o szczęściu ujrzenia Xeni
dalekiej. Oto jest to szczęście! Realizacja marzenia... Stracił wątek swego życia, zawieruszył
sobie rozumienie wszechrzeczy, zmylił się w swej drodze. Jakże miał żyć nosząc w sobie to
piekło?...
Osaczały go ciche zamiary, łagodne podszepty, niepostrzeżone impulsy. Co zrobić? Miał
ze sobą rewolwer. Uśmiechał się dobrotliwie do tej myśli. Gdyby zobaczyć na własne oczy,
przekonać się naprawdę! Może wszystko zniknie. Może nastanie spokój. Zresztą  tego dnia
postanowił już z tym skończyć. Dosyć już widział objawów zewnętrznych tego życia. Trzeba
było zobaczyć samą istotę rzeczy. Teraz właśnie nadarzyła się chwila. Było jeszcze dość
wcześnie, Jak na Paryż i tę jego dzielnicę.
Zadzwonił do bramy i gdy ją otwarto, dał się poznać odzwiernej. Nic nie odrzekła, więc
pośpieszył na piętro. Nie wiedział, kiedy, którędy i jak tam wszedł. Gdy stanął po raz pierw-
szy przed tymi drzwiami, serce w nim jakby się na proch rozsypało. Zmierć przesunęła się
między nim i tą klamką. Podzwignął martwą rękę i nacisnął krążek dzwonka. Nie od razu
otworzono. Dały się słyszeć jakieś odgłosy. Po chwili drzwi się uchyliły. Stała w nich Xenia.
 Pan?  szepnęła zdumiona.
 Chciałem wejść na chwilę. Wytłumaczę to pani...  mówił otwierając siłą te drzwi i
wchodząc przemocą.
 Proszę, proszę...  rzekła wesoło i dziwnie serdecznie, z radością.
 Wytłumaczę pani...
 Wytłumaczy pan, wytłumaczy, tylko proszę prędko a po cichu wchodzić do mojego po-
koju, bo tu już śpią.
 Zpią już?  dopytywał się z wewnętrznym chichotem.
Xenia rozświetliła elektryczną lampkę i poszła przed nim w wąski korytarzyk. Odemknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl