[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Johnson i Smith.
Można by pomyśleć, że powinni dać już spokój. Ostatecznie szpiegowali mnie gdzieś od maja i
wciąż nie mieli niczego konkretnego, żeby się do mnie przyczepić. Nie myślcie sobie, że
faktycznie robię coś złego. Dobra, pomagam rodzicom odzyskać zaginione dzieci. No proszę,
niech mnie zamkną jak groznego przestępcę.
Tyle że oni wcale nie chcą mnie zapudłować. Chcą, żebym dla nich pracowała.
Mnie jednak nie pociąga współpraca z tą instytucją. Niby skąd mam wiedzieć, że ludzie, których
FBI chce wpakować za kratki, naprawdę popełnili zbrodnię? A jeśli są niewinni, jeśli ktoś ich
wrobił?
Jak się wydaje, moje zapewnienie, że straciłam swoje niezwykłe zdolności, zupełnie nie
przekonało federalnych. O nie. Musieli założyć podsłuch na moim telefonie, czytać moje listy, a
latem przywlekli się za mną aż do obozu Wawasee.
A teraz jeszcze ośmielają się pojawiać na uroczystości żałobnej mojej zmarłej przyjaciółki...
No dobrze, Amber nie była może moją przyjaciółką, ale siedziałam za nią przez jakieś pół
godziny każdego dnia szkoły przez sześć lat. To chyba coś znaczy, prawda?
- Spływam - szepnęłam do Ruth, zbierając swoje rzeczy.
- Co znaczy  spływam"? - spłoszyła się Ruth. - Nie możesz wyjść. To obowiązkowy apel.
- Zobaczymy - powiedziałam.
Przy każdych drzwiach stoi ktoś z samorządu - szepnęła Ruth.
- Nie tylko z samorządu - powiedziałam, wskazując na agentów specjalnych Johnsona i Smith,
którzy właśnie rozmawiali w końcu sali z dyrektorem Feeneyem.
- O Boże - jęknęła Ruth na ich widok. - Tylko nie to.
- No widzisz? - powiedziałam. - Jeśli myślisz, że będę tu tkwiła, żeby mnie capnęli za Courtney
Hwang, to się mylisz. Na razie.
Bez dalszych wyjaśnień zaczęłam się przedzierać wzdłuż rzędu. Niektórzy rzucali mi złe
spojrzenia, ale nie z powodu Amber, tylko dlatego, że deptałam im po palcach - aż dotarłam do
przejścia pod ścianą. Jak dotąd szło mi całkiem niezle, chociaż w espadrylach na grubej
podeszwie nie poruszałam się jak motylek. Potem przespacerowałam się do najbliższych drzwi,
gdzie zamierzałam udać, że zle się czuję i muszę natychmiast pójść do pielęgniarki...
Kiedy już znalazłam się przy drzwiach i zobaczyłam członkinię samorządu szkolnego, która stała
na straży, uświadomiłam sobie, że nie muszę niczego udawać.
Nie, poczułam się naprawdę chora.
-Jessico, a ty dokąd - powiedziała Karen Sue Hankey przyciskając do piersi naręcze broszurek
Pamiętajcie Amber, które rozdawała wchodzącym. Czterostronicowa broszurka zawierała
kolorowe fotokopie zdjęć Amber jako cheerleaderki w różnych pozach, przetykane tekstem
piosenki My Heart Will Go On. Większość uczniów, jak zauważyłam podczas wędrówki wzdłuż
rzędów krzeseł, zdążyła już upuścić swoje broszurki na ziemię.
- Co robisz? - syknęła Karen Sue. - Wracaj na miejsce. To jeszcze nie koniec.
Złapałam się za żołądek. Nie na tyle dramatycznie, żeby zwrócić powszechną uwagę, ale na tyle
wymownie, żeby wydostać się na zewnątrz.
- Karen Sue - powiedziałam głosem przerywanym czkawką. -Ja chyba zaraz...
Zatoczyłam się, nurkując za drzwi. Prowadziły do skrzydła muzycznego. Wolna. Byłam wolna!
Pozostało mi jedynie przejście na parking dla uczniów, gdzie poczekałabym spokojnie na Ruth.
Może nawet mogłabym się rozciągnąć na masce jej samochodu i popracować nad opalenizną.
Tylko że Karen Sue wyszła za mną na korytarz, krzyżując moje plany.
- Nie jesteś chora, Jessico Mastriani - stwierdziła stanowczo. - Udajesz. Robisz dokładnie
to samo na WF-ie za każdym razem, kiedy pani Tidd zapowiada testy sprawności.
To mi się nie mieściło w głowie. Nie dość, że paplała, dookoła, że nadal jestem medium, to
jeszcze musiała mi przeszkodzić w ucieczce przed federalnymi.
Nie miałam jednak zamiaru dać się wyprowadzić z równowagi. Zaczęłam nowy rozdział. Mijał
drugi dzień szkoły i wiecie, co? Nie miałam odsiadki.
Nie chciałam rujnować tego pięknego rekordu.
- Karen Sue - powiedziałam, wyprostowując się. - Masz rację. Nie jestem chora. Ale są tam
pewni ludzie, na których nie chcę się natknąć, jeśli ci to nie sprawia różnicy. Więc zachowaj się
jak człowiek - z trudem powstrzymałam się od dodania: Jeden raz w życiu" - i pozwól mi odejść.
- Na kogo nie chcesz się natknąć? - zainteresowała się Karen Sue.
- Na federalnych, skoro tak chcesz wiedzieć. Miałam mnóstwo kłopotów z ludzmi, którzy myślą,
że wciąż mam zdolności parapsychiczne, podczas gdy - ostatnią część zdania wypowiedziałam z
całą emfazą, na jaką mogłam się zdobyć - w rzeczywistości wcale tak nie jest.
-Jesteś taką kłamczucha, Jessico - powiedziała Karen Sue, potrząsając głową zdobną w jasne,
barwy miodu, perfekcyjne loczki. - Przecież latem odnalazłaś tego chłopaka, Shane'a, kiedy
zgubił się w jaskini.
- Owszem, znalazłam go - potwierdziłam. - Ale nie, dlatego, że miałam jakąś nieziemską wizję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl