[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uczciwych zamiarach, niezliczonych męskich rozmowach z samym sobą i całym sercem
oddał się rozkoszy całowania cudownych ust Lauren.
Jego język wtargnął do wnętrza i został radośnie powitany wysoce prowokującą
miłosną zabawą. Kiedy wreszcie przerwali, by zaczerpnąć powietrza, którego oboje
niezmiernie potrzebowali, dyszeli ciężko, starając się odzyskać zimną krew.
- Usiłujesz odwrócić moją uwagę? - zapytał ledwie słyszalnym szeptem.
Zaśmiała się.
- A jeśli tak, jak mi to wychodzi?
- Prosisz się o kłopoty i dobrze o tym wiesz, prawda?
- A jeśli tak, to co?
Usłyszał namiętność w jej głosie, a w oczach dostrzegł bezbronność. Czy to możliwe?
Czyżby zadurzyła się w nim? Boże drogi, po co mu to? Szczególnie teraz, kiedy są w tak
trudnej sytuacji. Nie można zaprzeczyć, że między nimi coś się stało. Coś, nad czym
należałoby poważnie zastanowić się. Wiedział, że nie jest już w stanie odejść od niej i
zapomnieć.
Nie był to jednak czas na zajmowanie się swoimi osobistymi problemami. Przytulił ją
do siebie.
- Nie przejechałem całej tej drogi tylko po to, żeby spędzać czas w łóżku - oznajmił
żartobliwym tonem, na użytek kogoś, kto mógł podsłuchiwać. Przesunął grzbietem dłoni po
jej policzku, rozkoszując się jego aksamitną miękkością, pragnąc dotykać jej całej, od uszu do
końców palców i nóg, poznawać ją, uczyć, kochać...
Kochać? Skąd się wzięła ta myśl? Miłość to mit, a jednak Jordan nie potrafił inaczej
nazwać silnego uczucia, jakie narodziło się w nim, odkąd przebywał z Lauren. Nigdy dotąd
nie doświadczył niczego podobnego. Tak samo pragnął kochać się z nią, jak i chronić ją od
niebezpieczeństwa.
- Chodzmy - mruknął pod nosem, biorąc ją za rękę i wyprowadzając z pokoju.
Popołudnie spędzili jak zwykli turyści. Spotkali kilkoro ludzi, którzy mieli ochotę z
nimi pogawędzić, co dało Lauren możliwość przypomnienia sobie języka. Jordan z dumą
patrzał, jak przyjacielskie nastawienie Lauren przezwycięża podejrzliwość obcych. Z tego, co
mógł zrozumieć, opowiadała im o swojej babce, wspomniała parę piosenek, których nauczyła
się w dzieciństwie, pokazała kilka kroków tanecznych jakiegoś ludowego, regionalnego tańca
i już znalazła się w samym centrum ożywionej dyskusji na temat różnic kulturowych.
Dzięki tym kontaktom udało im się odnalezć człowieka, który mógł okazać się
pomocny. Zastali go w małym pokoiku na tyłach jakiegoś miejscowego sklepu. Na widok
Jordana wstał, a potem chwycił go za ramiona i mocno uścisnął.
- Miło znowu cię zobaczyć, Jordan - powiedział płynną angielszczyzną.
- Ciebie też miło widzieć, Stefanie - odparł Jordan. Kiedy weszli, jego ręka
obejmowała talię Lauren, ale wobec tak gorącego powitania musiał ją opuścić. Teraz zwrócił
się w stronę młodej kobiety, wziął ją za rękę i pociągnął ku sobie.
- Poznaj moją żonę, Lauren. Stefan roześmiał się.
- Ależ oczywiście, przyjacielu. Tylko tak piękna kobieta mogłaby być twoją żoną,
prawda? Miło mi cię poznać - wyciągnął dłoń, a Lauren ujęła ją delikatnie. - Ach, jesteś
bardzo nieśmiała, jak mi się zdaje.
Lauren poczuła, że policzki jej płoną, kiedy usłyszała śmiech Jordana.
- Nie zawsze jest taka nieśmiała, Stefanie - powiedział, szczerząc zęby.
Lauren ze zdumieniem stwierdziła, że zabrzmiało to zupełnie naturalnie. Tonem takiej
władczej dumy mógł mówić jedynie mąż.
- Siadajcie oboje - zawołał Stefan. - Przepraszam, że tu was przyjmuję, ale muszę
bardzo uważać na to, z kim mnie widzą.
- Dzięki, wiem, że narobiłeś sobie sporo kłopotu z przygotowaniem tego wszystkiego -
odparł Jordan. - Doceniam to.
- Nie miałem wyboru, tak bardzo chciałem się z tobą znów zobaczyć i dowiedzieć się,
jak ci się powodzi - spojrzał na Lauren z uśmiechem. - Cieszę się, bo najwyrazniej jesteś
szczęśliwy.
Usiadł naprzeciw nich z rozjaśnioną twarzą, ale po chwili uśmiech znikł.
- Ale domyślam się, że to nie tylko przyjacielska wizyta.
- Obawiam się, że nie, Stefanie. Czy słyszałeś coś na temat zniknięcia Amerykanki w
Wiedniu kilka dni temu?
Stefan przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w podłogę, po czym podniósł głowę.
- Aadna, wysoka, szczupła, o lekko rudawych włosach?
- Widziałeś ją? - poderwał się Jordan.
- Nie, ale słyszałem historię, która nie brzmi mi zbyt prawdopodobnie.
- Co takiego?
- Krążą plotki o kobiecie, która podróżowała i nagle się rozchorowała. Zabrali ją do
prywatnej kliniki na skraju miasta, ale żadnemu z etatowych pracowników nie pozwolono
zajmować się nią. Ma podobno własną pielęgniarkę i lekarza.
- To mogłaby być ona - mruknął Jordan w zamyśleniu. - Czy jest jakiś sposób,
żebyśmy mogli zobaczyć się z nią?
- My?
- Chciałbym zabrać Lauren ze sobą.
- Rozumiem. Oczywiście, w tej chwili nie mogę nic obiecać. Zapewne będzie to
trudne, ale chyba możliwe.
- Stefanie, dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych - zaśmiał się Jordan.
- Jesteś zbyt uprzejmy, przyjacielu. Daj mi trochę czasu, potem skontaktuję się z tobą.
- Gdzie możemy się spotkać?
- Jutro około południa zostawię ci wiadomość tu, w sklepie. Zobaczymy, co da się
zrobić.
W drodze powrotnej do hotelu skupiona mina Jordana powstrzymywała Lauren od
prób nawiązania rozmowy. Nagle zatrzymał się przed sklepem z galanterią.
- Zaczekaj w samochodzie - powiedział. - Zabawię tylko parę minut.
Dotrzymał słowa. Po powrocie wręczył jej pakunek.
- Co to takiego?
- Kapelusz z dużym rondem. Będziesz musiała go włożyć, jeśli dostaniemy się do
kliniki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl