[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rezerwę, którą miałem na powrotną taksówkę do airportu. Nigdy nie byłem dobrym podrywaczem,
ale widocznie pobyt u Bongote wyszedł mi na dobre. Z lekko pulchnego chłoptysia o
nieprzytomnych oczach zmieniłem się w łykowatego mężczyznę o chłodnym spojrzeniu. Sam się
sobie nie podobałem w tej wersji. Ale kto zrozumie kobiety?
Mimi wiedziała o Dniu Protestu jeszcze mniej niż ja. %7ładna z plotek, która do niej dotarła,
nie mówiła o niczym więcej jak zgranej solidarnej manifestacji Zielonych wszystkich stron. Mimi
na co dzień pracowała w biurze jako programistka, ale na czas przygotowań do manifestacji wzięła
urlop i dołączyła do ekologistów.
- Podzielasz ideały naszego Ruchu? - zapytałem między jednym a drugim kęsem
hamburgera.
- Nie zastanawiałam się nad tym głębiej, moja koleżanka ma faceta, który w tym działa, a ja
lubię jak coś się dzieje!
Samolot odleciał, ja zostałem.
- Masz gdzie spać? - zapytała Mimi. Pokręciłem głową.
- To się dobrze składa. Norma ma dziś nocny dyżur w Kwaterze...
- Kto to jest Norma?
- Moja przyjaciółka, nie mówiłam ci o niej, wynajmujemy razem pokój po drugiej stronie
Tamizy... A jutro pokombinujemy jak skontaktować się z kimś od Denninghama.
Fantastycznie się składa, jeśli uśmiech losu pojawia się na twarzy smagłej dziewczyny.
Myślicie, że umizgałem się do niej, prawiłem komplementy jak w żałośnie mało pomysłowych
filmach porno. Mimi skończyła pracę, ja w tym czasie zwiedziłem miasto. Przejechaliśmy parę
przystanków metrem, zjedliśmy kolację i poszliśmy do łóżka. Zresztą nie mieliśmy wyboru. W
wynajmowanym locum było tylko jedno. Choć szerokie.
Jakie to łatwe - myślałem obejmując śniade, gibkie ciało hostessy. Nikt w moim akademiku
by mi nie uwierzył. Ile musiałem się naszamotać, naprzekonywać, żeby odwiedzić, chociaż na
chwilę, średnio-górzyste terytoria pod bluzką Danki. A kochaliśmy się tylko po alkoholu, co
pozwalało tej tęgawej studentce muzykologii udawać, że nie wie co czyni.
Na poddaszu z widokiem na Tamizę nikt niczego nie udawał. Różnica kultur. Jeśli
czegokolwiek mogłem żałować to jedynie tego, że Mimi nie była Barbarą Gray.
Kiedy usnęła, długo leżałem obok, wpatrując się w ciemność, jak wyczynowiec po ciężkim
sparringu, który jednak nie jest olimpiadą. I po raz kolejny zadawałem sobie pytanie - czy miłość
istnieje?
Rano Mimi wybiegła szybko, pozostawiając mnie w ciepłym półśnie. Jak przez watę doszły
do mnie jej słowa - do południa coś wykombinuję i zadzwonię. Przewróciłem się na drugi bok. Jak
wspaniale pachniała ta pościel... Inna sprawa, po niewoli u Bongote nawet połówka w komórce pod
Wołominem mogła uchodzić za szezlong w Carskim Siole.
Drugie przebudzenie było znacznie mniej przyjemne.
- Dzień dobry, panie Pavlovsky.
Mówiący, chudzina o niezdrowej cerze, odziany w kusy prochowiec siedział na krzesełku
obok łóżka, starannie przełożywszy moją odzież na pobliską komódkę, i przypatrywał mi się z
zainteresowaniem... Odebrało mi mowę, ale potem pomyślałem sobie, że facet został przysłany
przez Mimi i energicznie skinąłem głową.
- Jest pan przyjacielem Denninghama?
Chudzina uśmiechnął się. Nie podobał mi się ten uśmiech. Ale moja swoboda ruchów była
w poważnym stopniu ograniczona. Leżałem w łóżku kompletnie nagi i nie uzbrojony.
- Nie mam przyjemności zaliczać się do bliskich przyjaciół pana Denninghama - stwierdził
chudzielec - w ogóle mało mam znajomych w kręgach ekologicznych. Pana poznałem dzięki
fotografii przedstawiającej wasze uwolnienie.
Agent RPA! Załatwi mnie!
- Pozwoliłem sobie złożyć wizytę dziś. Bo wczoraj wyglądał pan na zajętego.
A więc Mimi okazała się prowokatorką... - pomyślałem z goryczą.
- Zauważyłem pana na korytarzu w Kwaterze, ale jakoś nie udało się nam porozmawiać.
Postanowiłem iść w zaparte.
- Nie wiem, o czym pan mówi, wydaje mi się, że myli mnie pan z kimś innym - rzekłem.
- Nie przypuszczam - z kieszeni wyciągnął małe pudełeczko i nacisnął jakiś przycisk.
-  Słuchaj Mimi, jestem tu w tajnej misji, mogę rozmawiać wyłącznie z Denninghamem
albo Lenni Wilde'em, albo Barbarą Gray"... - zabrzmiało cicho, ale wyraznie.
- No więc? - dodał z uśmiechem przybysz.
- Jest pan z policji? - zapytałem nie kryjąc nadziei.
- Nie, jestem tylko wścibskim emerytem. Ale ponieważ również poszukuję kontaktu z
Burtem Denninghamem, proponuję połączenie sił.
- W niczym panu nie pomogę.
- Możliwe. Za to ja mam olbrzymią ochotę pomóc panu. Marzy pan o dotarciu na Florydę, o
spotkaniu ze starym przyjacielem, a tu ani pieniędzy, ani paszportu umożliwiającego skok przez
Atlantyk, ani biletu lotniczego.
Na mej twarzy mógł bez słów znalezć potwierdzenie.
- Zatem proszę - oto dwieście funtów, paszport na nazwisko Michael Novak z Chicago i
bilet na dziś do Miami. Odpowiada to panu?
- Ale...
- Nazywam się Welman. I nie lubię tracić czasu mister Pavlovsky. Idziemy. Oto pańskie
ubranko...
Zawahałem się. Ton mówiącego był łagodny, ale nie zostawiał marginesu na wątpliwości.
Zapytałem wprost:
- Po co jestem wam potrzebny?
- Powiedzmy, że jestem starym, zawodowym, rozwiązywaczem krzyżówek i brakuje mi
paru haseł do ostatecznego rozwiązania.
- A... jeśli nakryje mnie służba graniczna?
- Proszę się nie martwić służbą graniczną.
Argumenty mi się skończyły. Już ubrany rozejrzałem się po babskim atelier.
- A Mimi...?
- W Miami znajdziesz takich Mimi na pęczki. I to ładniej opalonych.
Dzień przed akcją
Kiedy gigant ze znakami Pan American niosący Jana Pawłowskiego i Dobrego Chudego
Człowieka Bez Litości odrywał się od pasów lotniska Heathrow, obserwatorium Greenwich
podawało godzinę dziewiętnastą dwadzieścia. W Miami była godzina druga, skwar sięgał szczytu,
z kolei na Raronga o rześkim poranku komandor i Roy Ziegler maszerowali na tenisa, natomiast
samolot z panną Gray na pokładzie kołował dopiero po rozgrzanych południem pasach lotniska w
Mieście Aniołów. Dziewczyna czuła się coraz gorzej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl